środa, 3 lipca 2019

Fragment: Walcząc z cieniami Aly Martinez cz. 3



Kochani wreszcie dziś doczekaliśmy się premiery książki Walcząc z cieniem autorstwa Aly Martinez, której poprzednie odsłony możecie odnaleźć na moim blogu. Z tej okazji, przychodzę do Was z , ostatnimi już fragmentani książki, po przeczytaniu których, mam nadzieję, natychmiast pobiegniecie do księgarni, aby poznać całość historii, którą skrywają karty książki.

Rozdział trzeci
Ash
– POMOCY! PROSZĘ! – KRZYKNĘŁAM, niemal taranując dobrze ubranego mężczyznę. Na gołych stopach czułam chłód betonu, a podarty sweter nie chronił mnie przed lodowatym wiatrem, który hulał po mieście.
– Wow! – krzyknął, chwytając za moje ramiona, żeby mnie uspokoić.
– Proszę. Musi mi pan pomóc. Mój ojciec… On… – przerwałam, a do oczu napłynęły mi łzy. – Muszę zadzwonić do mamy. Nie ma pojęcia, gdzie jestem. – Złapałam go za nadgarstek i owinęłam sobie jego rękę wokół ramienia, chowając twarz w jego płaszcz.
– Chwilę. – Zrobił ogromny krok w tył, przerywając ten mimowolny uścisk. – O co, do cholery, chodzi? – Zmarszczył czoło i przyglądał się mojej twarzy, szukając odpowiedzi, których nigdy nie mogłabym mu udzielić.
– O mój Boże! – szepnęłam, wyglądając zza jego ramienia. – Idzie tu. Szybko, niech pan mnie schowa!
Używając jego płaszcza, przyciągnęłam go do siebie. Jego ręce wisiały bezwładnie wzdłuż ciała. Był widocznie zdezorientowany. A ja nie. Miałam tylko jeden cel.
– Proszę, niech mi pan pomoże. Nie mogę znowu tego zrobić – załkałam.
Napięte ciało mężczyzny od razu się rozluźniło.
– Okej, okej. Uspokój się.
Zerknął na przepełniony ludźmi chodnik, po czym poprowadził mnie do zaułka znajdującego się między dwoma budynkami.
– Lepiej? – zapytał.
Jeszcze nie.
Uniosłam głowę spoczywającą dotychczas na jego klatce piersiowej. 
– Przepraszam. – Wepchnęłam dłonie do kieszeni swetra.
– Jak masz na imię?
– Danielle – odpowiedziałam, a następnie zaczęłam nerwowo przygryzać dolną wargę.
– Okej, Danielle. Ile masz lat?
– Siedemnaście. – Powiedziałabym, że mniej, ale miałam metr siedemdziesiąt pięć wzrostu i biustonosz w rozmiarze siedemdziesiąt E. Już nikt by się na to nie nabrał.
– Kurde. – Głośno przełknął ślinę.
Stanęłam na placach i wyjrzałam zza jego ramienia, a jego wzrok powędrował za moim.
– Kogo szukasz?
Odchrząknęłam.
– Nikogo nie szukam. Czy mogłabym, ee… Mogłabym pożyczyć od pana telefon, żeby móc zadzwonić do mamy?
– Tak. Pewnie. – Zaczął poklepywać kieszenie swoich eleganckich spodni. – Kurczę, musiałem zostawić go w samochodzie.
– O Boże. – Znowu zaczęłam płakać.
– Nie. Nic się nie stało. Zaparkowałem niedaleko, z przodu budynku. Możemy po niego pójść. – Uśmiechnął się, więc musiałam odwrócić wzrok.
– Nie mogę tam znowu wyjść. Zobaczy mnie. Nie wie pan, co mi zrobi, jeśli mnie znajdzie. Po prostu chcę wrócić do domu. – Zaczęłam szczękać zębami. 
Zdjął swój płaszcz, po czym zarzucił mi go na ramiona.
– Pewnie jest ci zimno.
– Dziękuję – powiedziałam cicho, delikatnie się uśmiechając.
– Słuchaj, pójdę po telefon. Ty zostań tutaj przez kilka minut.
Skinąwszy głową, oparłam się o ceglany mur budynku.
– Zaraz wracam. – Wycofując się, patrzył mi w oczy. Mój Miłosierny Samarytanin ostrożnie spojrzał na dwie strony chodnika, po czym wyszedł z zaułka.
– Na pewno – wymamrotałam, zbliżając się powoli do rogu, by móc obserwować, jak się oddala.
Kiedy odszedł, zaczęłam działać.
Gdy tylko zdjęłam z siebie jego płaszcz, zaczęłam grzebać w kieszeniach swetra. Wyciągnęłam kluczyki od samochodu, które z łatwością mu zwinęłam. Szybko przeciągnęłam po nich rękawem, by usunąć lub przynajmniej rozmazać wszystkie odciski palców, a następnie upuściłam je na ziemię, obok jego płaszcza.
Wydawał się miły. Przynajmniej tyle mogłam dla niego zrobić.
Czułam cholernie silne poczucie winy, lecz nawet nie obejrzałam się za siebie; ruszyłam szybko w przeciwnym kierunku. Biegłam zygzakiem kilkoma bocznymi ulicami, po czym w końcu się zatrzymałam, wyciągnęłam jego telefon i wpisałam numer ojca.
Po rozbrzmieniu jednego dzwonka, warknął:
– Gdzie ty jesteś?
– Róg Price i Czternastej. – Rozłączyłam się.
Minęło kilka minut, zanim sedan ojca wtoczył się i zatrzymał przede mną.
– Co ci tak długo, do cholery, zajęło? Jest spora szansa, że odmroziłam sobie kilka palców u stóp – oznajmiłam gniewnie, wchodząc do samochodu i wsuwając na stopy klapki z podobizną Oskara Zrzędy, które tam na mnie czekały. – Przypomnij mi raz jeszcze, dlaczego musiałam wyjść na bosaka?
– Według najnowszych badań mężczyźni chętniej pomagają kobietom, które są bose. Masz. – Podał mi duży, plastikowy kubek pełen wody.
Znałam procedurę. Wrzuciłam swojego nowo zdobytego iPhone’a do środka. W ciągu kilku sekund ekran zrobił się czarny.
Płakałam nieco za każdym razem, kiedy musieliśmy niehumanitarnie uśpić tak piękną bestię. Mogłabym dać temu telefonowi wspaniały dom w swojej tylnej kieszeni spodni. Bardzo by się cieszył przy wysyłaniu moich tweetów. Mogłam niemal wyobrazić sobie jego zachwyt, gdy pomagałby mi w tworzeniu memów z kotami. Niestety dla mnie i błyszczącego malca, telefony komórkowe można było namierzyć. Więc niezależnie od tego, jak wiele z nich udawało mi się podwędzić, wszystkie czekał ten sam los.
– Ash, nie patrz tak na mnie! Wkrótce załatwimy ci nową komórkę – skłamał.
Codziennie słyszałam tę i wiele innych obietnic. Same kłamstwa. Nigdy nie miałam dostać nowego telefonu, nie po tym, jak oddał mój swojej pięknej, nowej żonie. Tej szmacie.
– Proszę. Chcesz ten? – Zakręcił w palcach tanim, przeznaczonym do jednorazowego użytku telefonem z klapką.
Przewróciłam oczami.
– To wspaniała oferta, ale z niej nie skorzystam – odparłam sarkastycznie, a on zachichotał.
– Dobra. Co jeszcze masz dla mnie? – zapytał, zacierając ręce.
Zaczęłam grzebać w kieszeniach swojego swetra.
– Zegarek.
Podniósł go, żeby mu się przyjrzeć.
– No weź, Ash. To podróbka!
– Ojej. Przepraszam, ojczulku. Może sam powinieneś mataczyć? Czy są jakieś badania informujące o tym, jak mężczyźni reagują na facetów z włosami zaczesanymi na część głowy z łysiną? Powinniśmy spróbować. – Uśmiechnęłam się krzywo.
– Nie waż się mówić do mnie takim tonem. Chyba że chcesz przeprowadzić się do Minneapolis. – Uniósł brew.
– Co? Nie! – krzyknęłam. – Powiedziałeś, że możemy zostać w Tennessee.
– To przestań mi truć dupę. Tu nie jest tanio. Jeśli chcesz tu zostać, musisz przynosić mi coś lepszego niż podróbki rolexów. I nawet nie udawaj, że tego nie zauważyłaś, kiedy obrałaś tego kolesia za cel.
Zacisnęłam zęby.
Och, zauważyłam. Właśnie dlatego go wybrałam. Nie byłam złą osobą. Pewnie, byłam złodziejką, ale brałam tylko to, czego potrzebowałam, żeby udobruchać ojca. Nienawidziłam okradać ludzi, szczególnie tych miłych, którzy, jak się zdawało, naprawdę się o mnie martwili. Na zewnątrz był okropny ziąb, a ten nieznajomy okrył mnie swoim płaszczem. W przeciwieństwie do mojego ojca, który zabrał mi buty i wypchnął z samochodu dwie przecznice dalej.
Nie chciałam okradać ludzi, jednakże byłam gotowa zrobić wszystko, byle tylko nie musieć się znowu przeprowadzać.
Piętnaście lat. Dwadzieścia dwa domy. Cóż, dom może być nadużyciem tego słowa. Pewnie, mieszkaliśmy w domach. Ładnych. Dużych. Ale mieszkaliśmy też w przyczepach, mieszkaniach i, więcej niż raz, w naszym samochodzie. Oszukiwanie ludzi nie zapewniało stałego dochodu.
Sięgając do kieszeni, wyjęłam z niej resztę rzeczy mężczyzny.
– Proszę.
– Dobra dziewczynka! – Wyrwał mi z rąk portfel oraz wizytownik. – Gdzie są jego kluczyki od samochodu?
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami, z zakłopotaniem wyglądając przez okno.
– Cholera, Ash! – wybuchnął.
– Był miły! Zabrałam mu portfel! Nie miałby jak zapłacić za taksówkę!
– Tak? Biedaczyna. Może napisz do niego list z przeprosinami?
Nie najgorszy pomysł, ale byłam całkiem pewna, że ojciec miał coś zupełnie innego na myśli.
– Kiedy wylądujesz w pierdlu! – dokończył. – Były na nich twoje odciski palców. Jak cię złapią raz, to będą mogli cię wrobić w każdego innego dupka, którego obrobiłaś!
– Nie! Wytarłam je.
– Cóż, dla twojego dobra, mam nadzieję, że zrobiłaś to dokładnie! Skończ z zostawianiem tych pieprzonych kluczyków! – Uderzył otwartą dłonią w kierownicę.
– To niegrzeczne. I tak nic z nimi nie robimy. Po prostu wyrzucamy je do śmieci.
– Teraz posłuchasz mnie bardzo uważnie. – Gdy tylko wyjechaliśmy z miasta, zjechał na pobocze. – Twoim zadaniem jest zabieranie wszystkiego, co mają w kieszeniach. I tyle. Jeśli twoje dłonie czegoś dotkną, to wraca to z nami do domu. Rozumiesz?
Przewróciłam oczami.
A on swoje zwęził.
– Wiesz co? Może Minneapolis byłoby dla ciebie dobrą odmianą.
Tymi słowami zwrócił moją uwagę.
– Nie!
– Zaczynasz robić się nieuważna, Ash. – Zrobił wdech przez zęby, siorbiąc przy tym. Od tego dźwięku zrobiło mi się niedobrze. – Odmiana jest dokładnie tym, czego ci trzeba. – Ruszył znowu w drogę, cholernie opanowany.
Jednak ja byłam wściekła.
– Dobra! Zacznę brać kluczyki!
– Nie. Za bardzo przyzwyczaiłaś się do mieszkania tutaj. Każdego łatwo tu obrobić. Potrzebujesz wyzwań, jakie oferuje większe miasto.
– Tato! Nie. Przysiągłeś, że zostaniemy tu cały rok. A minęły dopiero trzy miesiące!
– Nie mogę tak ryzykować i zostawiać twoje odciski palców w całym tym cholernym mieście. Poza tym mam robotę w Minnesocie. Mogłaby nas na jakiś czas ustawić.
– W przyszłym tygodniu zaczyna się szkoła! Obiecałeś, że po świętach będę mogła się do niej zapisać.
– A wiesz co? Czasami sprawy się spieprzą i nie chcą iść po naszej myśli. – Sięgnąwszy w moją stronę, otworzył schowek, wyciągając z niego wykałaczkę i wtykając ją sobie do ust. Czułam nieodpartą potrzebę wbicia mu jej w oko. – Szczególnie kiedy wracasz z pięcioma stówami oraz pieprzonym etui na wizytówki.
Nie wiedział, że miły facet, którego dopiero co obrobiłam, miał w swoim portfelu, oprócz pięciuset dolarów, także kartę ubezpieczenia społecznego. Nie wiedział też tego, że wyjęłam ją niepostrzeżenie, kiedy sprawdzał zegarek. Prawdopodobnie dzięki mnie ten biedny palant nie zmarnuje trzech lat swojego życia, próbując odzyskać swoją tożsamość po tym, jak mój ojciec skończyłby jej używać. Ale… był miły.
– Dupek – wymamrotałam pod nosem. Chociaż ani trochę nie byłam cicho.
– Po prostu daj sobie z tym spokój, Ash. Zmieniłem zdanie. Nie sądzę, żeby szkoła do ciebie pasowała. Poza tym co ty, do cholery, wiesz na temat algebry?
– Nic! – krzyknęłam. – Nic nie wiem na temat algebry, angielskiego ani historii, a ciebie to nie obchodzi. To cholerny cud, że potrafię chociaż czytać i pisać.
– Och, daj, kurde, spokój. Ciągle siedzisz z nosem w jakiejś książce. Poza tym zdobyłem dla ciebie komputer, żebyś mogła zacząć lekcje online. Przestań dramatyzować. – Wrócił do wyglądania przez okno.
– Nie zdobyłeś dla mnie komputera. Ukradłam go! Dziewięćdziesięcioletniemu staruszkowi, któremu kupiły go wnuki, żeby mogły codziennie rozmawiać z nim na Skypie, ponieważ bardzo za nim tęskniły.
– O czym ty, kurwa, gadasz? – Zaśmiał się. – Miał sześćdziesiąt pięć lat i pełno kasy. Jego wnuki go nienawidziły.
– Nie wiesz tego! Mogłabym mieć rację. – Skrzyżowałam ręce na piersiach, ostentacyjnie wydymając usta.
– Nie, nie mogłabyś. A skąd niby, do cholery, miałem klucze do jego domu? Jego syn, kryminalista, zapłacił mi, żeby mu zwinąć ten komputer. Zanim udekorowałaś to urządzonko naklejkami ze szczeniaczkami, było w nim sporo ciekawych informacji.
Nieważne. Wolałam swoją historię.
Znowu wróciłam do poprzedniego tematu.
– Nie zamierzam się przeprowadzać.
– Debbie w tym momencie pakuje twoje graty.
– Nie – wykrztusiłam.
– Nie stać nas na to, żeby zostać. Gdybyś przyniosła mi coś naprawdę pożytecznego, moglibyśmy przetrwać jeszcze kilka tygodni, ale wizytówkami nie zapłaci się za wynajem.
Tennessee było naprawdę do dupy. Nie miałam tu żadnych przyjaciół i spałam na kanapie w jednopokojowym mieszkaniu, w którym roiło się od mrówek. A jednak oddałabym kompletnie wszystko, żeby tu zostać. To tutaj ojciec po raz pierwszy na serio rozważał posłanie mnie do szkoły. Nienawidziłam jego żony, a ona, całe szczęście, odwzajemniała moje uczucia. Była tak zdesperowana, żeby się mnie pozbyć, że tak właściwie przekonała starego, że szkoła dobrze by mi zrobiła. Nie eksperymentowałam ze swoją seksualnością, ani nic, ale gdy w końcu się zgodził, chciałam ją powalić i zacząć ujeżdżać.
Od kiedy pamiętam, błagałam ojca, żeby pozwolił mi pójść do szkoły. Lecz zawsze odpowiadał stanowczym „nie”. Przez lata karmił mnie tonami gównianych wymówek, jednak ja znałam prawdę. Wszystko sprowadzało się do zostawiania za sobą śladu w postaci dokumentów. Ray Mabie użył już stu różnych tożsamości. Bardzo rzadko zdarzało się, żeby korzystał z własnej. Jednakże jeśli Ash Victoria Mabie zapisałaby się do szkoły publicznej, musiałby dostarczyć jakiś dokument. Boże, zabiłabym, żeby móc pójść do szkoły, gdzie chodzą dzieciaki w moim wieku. Słyszałam, że nastoletnie dziewczyny to suki, ale z chęcią przekonałabym się o tym na własnej skórze. Nie mogły być aż takie złe. Cholera, ja byłam całkiem ekstra. Na pewno znalazłyby się jakieś laski podobne do mnie.
Wzięłam głęboki wdech i wsunęłam rękę do kieszeni, dotykając karty ubezpieczenia społecznego, która, wiedziałam to na pewno, podarowałaby mi więcej niż tylko kilka dodatkowych tygodni. Zaczęłam ją wyciągać, ale zatrzymałam się, kiedy przypomniałam sobie delikatny uśmiech mężczyzny. Miłosiernego Samarytanina, który zaoferował mi – nieznajomej w potrzebie – swój płaszcz. Nie musiał tego robić. Mógł się odwrócić i ruszyć w przeciwną stronę, tak jak wielu innych zrobiło tego dnia.
Cholera. Dlaczego musiał być taki miły?
– Nienawidzę cię – wymamrotałam, opuszczając szybę i wyrzucając kartę ubezpieczenia społecznego na pobocze.
– Co to, do cholery, było? – zapytał ojciec.
– Papierek po gumie. Chcesz? – Podrzuciłam opakowanie gumy do żucia, które schowałam w dłoni.
Przyjrzał mi się z uwagą.
– Guma, hę?
– Tak – odpowiedziałam, po czym zrobiłam balon, który głośno pękł.
– Nie śmieć – zganił mnie.
Roześmiałam się. Ten mężczyzna wysłał mnie bezbronną na ulicę, ale przeszkadzał mu papierek po gumie na poboczu. Do diabła z jego córką, ale lepiej nie ingerować w kruche środowisko.
Pieprzyć takie życie.

Rozdział czwarty
Flint

Osiem miesięcy później…

– MUSZĘ SIĘ STĄD zmyć – oznajmiłem, jakby przetrzymywano mnie w czeluściach piekieł. I według mnie naprawdę tak było.
Szczyciłem się swoim logicznym myśleniem oraz zrównoważeniem. Lubiłem planować, analizując każdy detal. Czasami zakrawało to na obsesję. Ale wtedy, gdy z moich ust wyszły te słowa, podjąłem pochopną decyzję. Zrobiłem to w chwili, kiedy przyłapałem swojego brata na niewinnym całowaniu swojej żony, która trzymała ich dziecko. Miał do tego pełne prawo, a ja miałem pełne prawo odejść i nie musieć już tego oglądać.
Till z Elizą z całych sił starali się sprawić, żebym dobrze się poczuł w ich nowym domu. I każdy mógłby uznać, że świetnie im się to udało. Dom zupełnie nie przypominał zapyziałej nory, w jakiej dorastaliśmy. Powinienem być zachwycony, a czułem się przytłoczony w tej wartej prawie półtora miliona rezydencji. Pewnie, specjalnie dla mnie wybudowano pokój uzupełniony w przylegającą siłownię – spełnienie marzeń każdego fizjoterapeuty – oraz w pełni dostosowaną do potrzeb osób niepełnosprawnych łazienkę. Miałem wolność, o jakiej większość ludzi znajdujących się w mojej sytuacji mogła tylko pomarzyć.
A jednak czułem się jak więzione zwierzę.
– Okej – powiedział zaskoczony Till. – Dokąd chcesz się zmyć? – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zaczął mi się uważnie przyglądać.
Gdziekolwiek, byle nie było to miejsce, gdzie pieprzysz kobietę, którą kocham.
– Do college’u – odpowiedziałem. – Czuję się lepiej, a już i tak jestem semestr do tyłu. Jestem gotowy zacząć studia.
Eliza uśmiechnęła się sztywno, przekładając swoją pięciomiesięczną córkę z jednego biodra na drugie.
– Możesz chodzić do college’u i tu mieszkać. To tylko piętnaście minut drogi stąd.
Pieprzyć. To.
– Mają akademiki z dostępem dla wózków inwalidzkich – powiedziałem, nie patrząc jej w oczy.
Tak. I trzeba czekać rok na pokój w tym akademiku.
– To chyba nie najlepszy pomysł, Flint. W stu procentach jestem za tym, żebyś zaczął szkołę, ale dopiero co zatrudniliśmy nową fizjoterapeutkę. – Till uniósł brwi i posłał mi kpiący uśmiech. – Myślałem, że lubisz Mirandę.
Och, dobrze wiedział, że ją lubię. Kilka tygodni temu przyłapał mnie na pieprzeniu jej. Jednak nie wiedział o tym, że ta dziewczyna jest hardcorową naciągaczką. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na dom i niemal uklękła, gdy tylko wjechałem do pokoju. Lecz ona nie chciała mnie. Chciała pieniędzy, które, jak zakładała, zdobędzie, gdy dobierze mi się do spodni. Te cotygodniowe fizjoterapie zazwyczaj przynosiły korzyść tylko mojemu penisowi. Tak właściwie Till wynajął dla mnie prostytutkę z dyplomem ukończenia studiów.
Jednakże ponieważ byłem tak nieszczęsnym sukinsynem, to znając mojego brata, w ogóle nie obchodził go fakt, iż wydaje pieniądze na zaspokajanie mnie. Chociaż z pewnością zainteresowałoby go to, gdyby wiedział, że dwie minuty po tym, jak wyszedł z pokoju po przyłapaniu mnie i Mirandy na seksie, musiałem nazywać ją Elizą, żeby móc dojść. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
Chyba jakiś ignorancki dupek wymyślił powiedzenie „czas leczy rany”. Z mojego doświadczenia wraz z upływem czasu wszystko stawało się gorsze. Chociaż robiłem ogromne postępy we wracaniu do zdrowia, to nadal tkwiłem w miejscu ze swoimi bezużytecznymi nogami oraz doskwierającą obsesją na punkcie żony brata. Odwiedzenie Elizy w szpitalu, gdy urodziła się Blakely, niemal mnie zabiło. Więc zrezygnowałem ze wszystkiego, co robiliśmy jako rodzina. W dniu, kiedy mojemu bratu wszczepiono implant ślimakowy, dzięki któremu znów mógł słyszeć po raz pierwszy od ponad roku, odmówiłem pójścia z nim na ten zabieg. Zacząłem uskarżać się Tillowi na ogromny ból, więc szybko przestał mnie namawiać. Eliza wiedziała, że skłamałem, a ja wiedziałem, że łamię jej tym serce. Brat zasłużył na to, żeby znowu słyszeć, ale ja nie mogłem po prostu siedzieć i patrzeć, jak napawa się tym wszystkim.
Z każdym dniem odczuwałem coraz więcej i więcej goryczy wobec niego.
To nie było fair.
To nie było w porządku.
A jednak chciałem, by zapłacił za każdą cząstkę szczęścia, na którą tak ciężko pracował.
Jakimś cudem, w tym swoim pokrętnym umyśle, zacząłem nienawidzić jedyną osobę, której chociaż trochę na mnie zależało. I tu nie chodziło tylko o Elizę. Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, o co mi chodziło. Po prostu Till Page miał życie, za jakie bym zabił, jednak przez jeden pierdolony pocisk nigdy nie mógłbym nawet próbować walczyć o coś takiego.
Mieszkanie z nimi pogarszało sprawę. To było wyczerpujące. Jak tylko opuszczałem swój pokój, zmuszałem się do przybrania cholernie sztucznego uśmiechu i udawania, że nie chciałem uderzyć Tilla za każdym razem, gdy chociażby wpadłem na niego w kuchni, kiedy robiłem sobie pieprzoną kanapkę.
Jego kuchni.
Potrzebowałem własnej cholernej kuchni. I, skoro już o tym mowa, własnej kobiety.
Mój penis był sprawny; przynajmniej tyle miałem. Chociaż dziewczyn raczej nie podniecała wizja bycia z połową faceta. Pieprzyć je. Tak naprawdę pragnąłem tylko jednej, lecz nie mogłem z nią być z powodu o wiele większej bariery niż mój wózek. Ta bariera miała ponad metr dziewięćdziesiąt i ważyła sto trzynaście kilogramów.
Wolałem się wyprowadzić dla dobra wszystkich, jednak gdy wpatrywałem się w zatroskane oczy Tilla, którymi spoglądał na mnie z drugiego końca pokoju, wiedziałem, że on wolał, żebym został. Właśnie to robi z ludźmi obowiązek. A ja stałem się właśnie tym.
– Flint, po prostu zostań tu jeszcze trochę. Możesz pójść do college’u, ale chyba najbezpieczniej będzie, jeśli się nie wyprowadzisz – oznajmił.
– Nie! – krzyknąłem. – Kurwa, nie powstrzymasz mnie! – Podjechałem na wózku do przodu, zatrzymując się kilka centymetrów od swojego starszego brata. Byłem od niego wyższy o pięć centymetrów, lecz musiałem patrzeć w górę niczym proszące dziecko, za które, najwidoczniej, nadal mnie miał. – Wyprowadzam się. Nie proszę cię o zgodę. Po prostu cię o tym informuję.
Z wściekłością zmierzył mnie wzrokiem, a ja odważnie zrobiłem to samo. Od kiedy skończyłem ćwiczyć w On The Ropes sporo schudłem, więc był cięższy ode mnie przynajmniej o dwadzieścia kilogramów, choć jeśli chodziło o złość, nie miałem sobie równych. Till mógł co najwyżej pomarzyć o zebraniu w sobie takiej ilości gniewu.
– Mam prawie dziewiętnaście lat. Nie. Możesz. Mnie. Powstrzymać – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
– Flint, skończ – poprosiła stojąca u jego boku Eliza.
Ani na chwilę nie oderwałem wzroku od brata, ale byłem pewien, że łzy płynęły po jej policzkach. Jednak już mnie to nie obchodziło. To Till powinien się nią zająć. Nie ja.
Nie. Ja.
– Masz rację. – Zaczął skubać dolną wargę za pomocą palca wskazującego oraz kciuka. Robił tak zawsze, gdy się denerwował, więc ten gest oznaczał moje zwycięstwo. – College dobrze ci zrobi. Kiedy się przeprowadzasz? – Owinął rękę wokół ramion Elizy i pocałował ją w czubek głowy.
No i proszę.
Odwracając od nich wzrok, odpowiedziałem:
– Dzisiaj wieczorem.
– Co? – zapytała Eliza, robiąc głęboki wdech.
– Zostanę na kilka dni u kolegi. A potem zobaczę, czy Slate będzie mógł przyjść i pomóc mi przenieść moje rzeczy.
– Flint, co się tu, do cholery, dzieje? Rozumiem, że chcesz zacząć studia. Ale dlaczego tak nagle zaczęło ci się spieszyć, żeby się wyprowadzić? – zapytał Till.
I zanim mogłem się powstrzymać, szybko spojrzałem na Elizę. Równie prędko odwróciłem wzrok, próbując ukryć swoje niezamierzone wyznanie, lecz zanim miałem ku temu szansę, opuściła ramiona. Może ona nie była mi przeznaczona, jednak sposób, w jaki jej podbródek zadrżał, gdy spoglądała w dół, na podłogę, zdecydowanie był przeznaczony dla mnie. A ja nienawidziłem siebie za to.
– Nie wiem. Po prostu mam dość siedzenia cały czas w domu.
Przechylił głowę, nie do końca przekonany.
– A kiedy zaczynają się zajęcia?
– W poniedziałek. – Zgadywałem. Za cholerę nie wiedziałem, kiedy się zaczynają, ale z radością wcisnąłbym mu jakiekolwiek gówno, żeby jak najszybciej móc się stąd wydostać.
– I jesteś co do tego pewien? – zapytał.
– W stu procentach.
Wzdychając, złapał się za kark.
– Okej, ale jeśli zmienisz zdanie, możesz w każdej chwili wrócić. Zaraz wypiszę ci czek. Przedpłata czesnego za pierwszy rok i za twój pokój. Resztę wydaj na książki. Co miesiąc będę przelewał ci na konto pieniądze na jedzenie oraz inne pierdoły. – Wypuściwszy z objęć Elizę, zaczął wychodzić z pokoju.
– Oszalałeś? Nie zamierzam brać od ciebie pieniędzy!
Zatrzymał się i odwrócił do mnie.
– Słucham?
– Nie wezmę od ciebie pieniędzy. W żadnym wypadku.
– Oczywiście, że, kurwa, weźmiesz!
– To twoje pieniądze. Nie moje. Wydaj je na swoją żonę i córkę. Sam mogę opłacić college.
– Masz rację. To moje pieniądze, na które cholernie ciężko pracowałem, bo chciałem utrzymać swoją rodzinę. Ty jesteś jej częścią – odgryzł się.
– Niestety – wymamrotałem.
Powiedziałem coś dziecinnego, a do tego nie była to prawda. Jednak jedynie te słowa wpadły mi do głowy. Chciałem go zranić. Jednakże stał na drugim końcu pokoju, więc tylko Eliza je usłyszała.
– Flint! – zganiła mnie, ocierając łzy i prostując ramiona.
Kurwa. Znałem to spojrzenie. Wiedziałem, że nie wróżyło ono nic dobrego.
– Till, zabierz Blakely i pójdź po ten czek. Pomogę Flintowi spakować część jego rzeczy. – Uśmiechnęła się słodko, co, całkiem szczerze, cholernie mnie przeraziło.
Brat również musiał poznać to spojrzenie, bo przejmując od niej dziecko, ugryzł się w wargę, żeby ukryć śmiech.
Mniej niż sekundę po tym, jak wyszedł z pokoju, Eliza zaczęła mnie ganić.
– Skończyłeś już? – skrzyżowała ręce na piersiach.
– Taaa. – Nie chcąc słuchać jej kazania, zacząłem wykręcać koła wózka. Lecz zanim udało mi się całkiem odwrócić, podniosła stopę i z całej siły uderzyła nią w hamulec wózka.
– Nie skończyłeś.
– Och, nie? – Zaśmiałem się gorzko, przewracając oczami. Zwolniła hamulec, więc znowu zacząłem odjeżdżać, jednak ona planowała coś innego.
Stanąwszy przed moim wózkiem, zaczęła mierzyć mnie groźnym wzrokiem. Pochyliła się, kładąc dłonie na moich udach.
– Pocałuj mnie.
– Co? – zapytałem, odchylając się.
– Kochasz mnie, nie? To dlatego się wyprowadzasz, prawda? W takim razie pocałuj mnie. Kto wie? Może mi się spodoba. – Wzruszyła ramionami i przybliżyła się jeszcze bardziej.
Wyobrażałem sobie całowanie Elizy przynajmniej milion razy.
– Wow, Elizo. Nie sądziłem, że jesteś zdolna do zdrady.
– To nie zdrada, ponieważ nic bym nie poczuła.
Znowu się zaśmiałem, starając się ukryć dziurę, jaką jej słowa wywierciły w mojej duszy.
– No, skoro tak to ujmujesz.
– W takim razie powiedz mi, dlaczego się wyprowadzasz – zażądała, nie cofając się.
– Mówiłem. Chcę pójść na studia. Poza tym mam dość tego, że cały czas się mną zajmujecie. Muszę zrobić to sam.
Och, i dlatego, że chcę powyrywać ręce mojemu bratu za każdym razem, kiedy cię dotyka.
– Gówno prawda. Wyprowadzasz się przeze mnie.
– Schlebiamy sobie dzisiaj, co? Nie wszystko kręci się wokół ciebie.
– Świetnie zdaję sobie z tego sprawę, jednak tym razem tak jest – wysyczała. – Kocham cię, Flincie Page’u. I ty z pewnością też mnie kochasz, ale nie tak, jak ja ciebie. Jeśli dzięki pocałunkowi zobaczysz, że się po prostu we mnie zauroczyłeś, to jestem w stanie się poświęcić.
– Poświęcić się? Chryste, umiesz zrobić nastrój – stwierdziłem sarkastycznie, choć spojrzałem na jej usta.
Pieprzyć to.
Nagle złapałem ją za kark, przyciągając niesamowicie blisko siebie. Otworzyła szeroko oczy i choć podbródek jej zadrżał, nie cofnęła się.
Latami wzdychałem za Elizą, lecz gdy jej usta znalazły się mniej niż centymetr od moich, uderzyła mnie przytłaczająca rzeczywistość, że nigdy z nią nie będę. Mogłem pocałować ją raz, jednak nigdy nie mógłbym liczyć na więcej. Powinienem to zrozumieć, kiedy brała ślub z moim bratem, ale prawdę pojąłem dopiero wtedy, gdy strach i obawa pojawiły się na jej pięknej twarzy.
Poczułem ukłucie w klatce piersiowej, ponieważ w końcu postanowiłem o niej zapomnieć. Wpatrywała się we mnie, prosząc swoimi błyszczącymi, ciemnoniebieskimi oczami, a pojedyncza łza zaczęła płynąć po jej policzku.
Kurwa. Ta jedna pieprzona łza mnie zniszczyła.
To był koniec.
Z tą świadomością moja złość zniknęła, pozostawiając mnie obnażonym oraz słabym. Nie mogłem nawet zatrzymać prawdy wypływającej z moich ust.
– Nie wiem, co robić. Stałem się zgorzkniały, Elizo. Przez większość czasu nawet nie wiem dlaczego. To znaczy, jasne, jest ta oczywista rzecz. – Spojrzałem na swoje nogi. – Ale, Boże, tu chodzi o wiele więcej. Kocham cię, więc jego zaczynam nienawidzić. A jednak jest też moim bratem, więc nienawidzę również ciebie tak cholernie bardzo za to, że też go kochasz.
– Nie kochasz mnie, Flint – wyszeptała.
– Nie mów tak! Nie wiesz tego! – wrzasnąłem, po czym zamilkłem. – Po prostu muszę opuścić to miejsce.
– Okej. W takim razie nie zamierzam z tobą walczyć. Jeśli chcesz się wyprowadzić, to w porządku. Jednak czuję, że nie zamierzasz tu wracać. – Kucnęła przede mną i mocno, aż do bólu, ścisnęła moją dłoń. – Musisz mi przysiąc, że twój adres nie zmieni się na stałe.
– Nie mogę… – Przerwałem.
– Nie musisz być w pobliżu mnie, jeśli nie chcesz, ale, proszę, nie rób tego Tillowi i Quarry’emu. – Jej głos stał się piskliwy.
Cholera, jaki ze mnie kutas.
– Tu nie chodzi o ciebie, Elizo. To znaczy, częściowo tak, tylko… kurwa. Tonę. Każdy jest taki szczęśliwy. Till prowadzi teraz klub razem ze Slate’em. Quarry powala na deski wszystkich z ligi boksu amatorskiego. A ja… siedzę na trybunach i patrzę.
Puszczając moją dłoń, zbliżyła się do mnie jeszcze bardziej. Przyłożyła dłonie do mojej twarzy i powiedziała:
– Nie siedzisz na trybunach, Flint. Po prostu się przystosowujesz. Wkrótce znowu będziesz na ringu.
– Nie mów tak – wyszeptałem. – Nigdy już nie wejdę na ring. Oboje dobrze o tym wiemy.
Pokręciła głową, nie zgadzając się ze mną, ale nie powiedziała swojego kłamstwa na głos.
– Boże, prawie cały ostatni rok dla ciebie cholernie ciężki. Nie możesz się spodziewać…
Przerwałem to, co z pewnością zamieniało się w motywacyjną gadkę.
– Po prostu spójrzmy na to realistycznie.
Westchnęła i oparła łokcie na moich bezużytecznych udach.
– Może masz rację. Chociaż mnie to zabije, to muszę przyznać, że wyprowadzka i rozpoczęcie nowego życia może nie być najgorszym pomysłem. Zawsze byłeś nerdem. – Droczyła się ze mną, choć w oczach miała łzy. – College to świetny pomysł.
Boże, była cudowna. I tylko z tego powodu wypaliłem:
– Ty też miałaś rację. To jest pożegnanie.
Jej ciało zesztywniało. Nienawidziłem oglądać tego słownego policzka, który jej wymierzyłem, ale jeśli istniała kiedykolwiek jakaś zasługująca na prawdę kobieta, to była nią właśnie ona.
– Muszę zacząć wszystko od nowa, a tutaj jest to niemożliwe. Chcę znaleźć pomysł na siebie, skoro tak wygląda moja nowa rzeczywistość – powiedziałem. Z pewnością założyła, iż mówiłem o swoim kalectwie. Nie mogę powiedzieć, że się myliła. Chociaż nie miała też racji. Tak duża część mojego życia była z nią związana. Nie do końca wiedziałem, jak teraz ruszyć do przodu.
Jednak chciałem tego spróbować.
– Wiem. – Pociągnęła nosem, wstając. – Okej. Koniec beczenia. To dla twojego dobra. – Robiąc głęboki wdech, otarła swoje łzy.
Wtedy się wyprostowała.
Kurwa.
– Chciałabym, żebyś przyjął czek od swojego brata – oznajmiła stanowczo.
– Nie mogę. Till sam na wszystko zapracował. A ja jestem teraz dorosłym facetem. Chcę zrobić to samo.
– Może i jesteś „dorosłym facetem” – te słowa opatrzyła cudzysłowem – ale jesteś też jego młodszym bratem. Flint, on pogrążył się w ciszy, bo chciał zarobić wystarczającą ilość pieniędzy i móc wypisać ci taki czek.
– Przykro mi…
– Zamknij się i słuchaj.
Przewróciłem oczami, lecz jej to chyba nie obchodziło.
– Z początku, kiedy Till ogłuchł, podał mi trzy powody, dla których musiał dalej się boksować i tym samym zrezygnować z implantu ślimakowego: żeby kupić dla mnie dom. – Machnęła rękami. – Żeby zapłacić za najlepszego specjalistę dla Quarry’ego. – Skrzyżowała ręce na piersiach. – I żeby móc zapłacić za wybrany przez ciebie college. Zawsze chwali się każdemu, jaki jesteś bystry. Uwielbia to, że naprawdę lubisz chodzić do szkoły. Chciał zapewnić ci możliwość rozwoju. Nie chce, żebyś musiał harować, tak jak on.
– Nie mogę przyjąć od niego pieniędzy – powtórzyłem.
– Musisz. I jeśli mam zapomnieć o tym, dlaczego tak naprawdę nas opuszczasz i trzymać gębę na kłódkę, to przyjmiesz ten czek, po czym odjedziesz autem, który Till kupił dla ciebie kilka miesięcy temu.
– Nie zamierzam odjechać tym minivanem. Wygląda dziwacznie.
– To fakt. – Zaśmiała się, a po chwili znowu spoważniała. – Jednak musisz go przyjąć. Czek również. Jeśli zamierzasz zniknąć na chwilę, to przynajmniej zadbaj o nasz spokój i pozwól nam wierzyć, że nie masz finansowych problemów.
– Nie chcę…
– Proszę – oznajmił Till, wchodząc z powrotem do pokoju. – Nie byłem pewien, ile płaci się za pokój w akademiku. Próbowałem to sprawdzić, ale przysięgam, to skołowało mnie jeszcze bardziej. W każdym razie tyle chyba wystarczy na to oraz na czesne. Daj znać, gdybyś potrzebował więcej kasy. W przyszłym tygodniu ustawię stały przelew dla ciebie. – Wyciągnął w moją stronę czek.
Od razu się cofnąłem.
– Słuchaj… – zacząłem, lecz Eliza odchrząknęła, zwracając na siebie moją uwagę.
– Weź czek – powiedziała bezgłośnie zza jego pleców.
Nie chciałem, żeby Till płacił za moje studia. Jednak mogłem przyjąć czek, żeby zapewnić bratu spokój. Zrealizowanie go było kompletnie inną historią.
Wziąłem papierek.
– Dzięki. Naprawdę to doceniam. – Szybko spojrzałem na Elizę, która ciągnęła naszą tajną rozmowę.
– I – powiedziała bezgłośnie.
Kręcąc głową, znowu spojrzałem na Tilla.
– I chciałbym cię poprosić o kluczyki do vana – wymamrotałem.
Jego oczy pojaśniały, a na twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
– Musi mieć na ciebie grubego haka, skoro zgodziłeś się przyjąć czek i samochód. Jezu, ta kobieta jest niezła. – Zaśmiał się głośno, zerkając na swoją żonę, a ona wzruszyła niewinnie ramionami.
– Zgadzam się – potwierdziłem.
– Chodź. Pokażę ci wszystko, co do niego dodałem. Ręczne sterowanie jest łatwe w obsłudze. Skoczę po kluczyki i spotkamy się przy aucie. – Ścisnął mnie za ramię, a następnie poszedł w stronę garażu.
Ruszyłem za nim, lecz zanim dotarłem do drzwi, Eliza mnie zatrzymała.
– Hej, Flint.
Odwróciłem się w jej stronę.
– Wróć, dobrze? Nie śpiesz się i poukładaj sobie wszystko w głowie. Ale proszę, po prostu wróć. – Uśmiechnęła się sztywno, w jej oczach znowu pojawiły się łzy.
– Obiecuję. – Przełknąłem głośno ślinę.
***
Uzbrojony w torbę z ubraniami, z czekiem w kieszeni, siedząc w przystosowanym dla osób niepełnosprawnych minivanie, wyjechałem z podjazdu Tilla oraz Elizy. Patrząc, jak okazały budynek znika w lusterku wstecznym, nie miałem nawet najmniejszego zamiaru tam wracać – pomimo swojej obietnicy danej Elizie. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić dnia, w którym to miejsce nie wprawiłoby mnie w depresję.
Moim pierwszym przystankiem był college. Godzinami wypełniałem papiery: podanie o przyjęcie na studia, wniosek o przyznanie pomocy finansowej oraz zakwaterowania. Na szczęście nadal chcieli mnie przyjąć. Niestety, oczekiwanie na pokój dla niepełnosprawnych miało trwać dwa lata. Jednak otrzymałem jedną świetną wiadomość – bycie spłukanym miało swoje zalety. Doradca finansowy zapewnił mi wystarczającą ilość pożyczek oraz dofinansowań, że byłbym w stanie zapłacić za czesne i lokum. Zdobycie pieniędzy zajęłoby kilka tygodni, ale nie przeszkadzało mi to. Nadal spoczywało na mnie trudne zadanie znalezienia miejsca, w którym mógłbym zamieszkać.
Wyjechałem z college’u, czując się niewiele lepiej. Przynajmniej powziąłem jakiś krok w kierunku przywracania swojego życia na właściwy tor. Wdrapałem się do środka vana, po czym zacząłem jeździć bez celu po okolicy. Rozważałem zadzwonienie do Slate’a i zapytanie, czy nie mógłbym przespać się u niego w domu, lecz to by niemal gwarantowało rozmowę o tym, dlaczego nie chciałem wrócić do siebie i prawdopodobnie musiałbym się spotkać z Tillem, po tym, jak Slate by mnie wydał.
Ostatecznie znalazłem się w dobrze znanym mi biurze wynajmu nieruchomości, błagając o klucze do pewnych konkretnych drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przed pozostawieniem komentarza pod postem, zapoznaj się, proszę z polityką prywatności bloga, której szczegółowe informacje znajdziesz w zakładce Polityka prywatności bloga Kocie czytanie i wyraź zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych.
Pozostawiając komentarz, akceptujesz politykę prywatności bloga, a tym samym wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych.

Dziękuję za odwiedziny i pozostawiony po sobie ślad. Proszę o kulturę wypowiedzi i podpisywanie się.