środa, 5 października 2022

"Znajda" Katarzyna Kielecka./ Fragment powieści.




Z
apewne duża część osób, które kochają czytać książki, choć raz trafiła na taką, o której moglibyśmy mówić bez końca. Robimy wszystko, aby przekonać innych, że jest ona wspaniała i naprawdę warto ją przeczytać, a jednak ciągle mamy poczucie, że zrobiliśmy zbyt mało, aby osoby czytające nasze materiały ją promujące zdecydowały się po nią sięgnąć. Ja dokładnie tak czuję się w odniesieniu do książki Katarzyny Kieleckiej „Znajda”. Choć pisałam wam recenzję tej wspaniałej powieści, a także publikowałam dla was cytaty, które znajdziecie na jej kartach, to wciąż mam poczucie, że nie wystarczająco zachęciłam do spędzenia z nią czasu. Dlatego dziś wspólnie z autorką przygotowałyśmy dwa cytaty, które mam nadzieję, ostatecznie utwierdzą was w przekonaniu, że koniecznie musicie sięgnąć po „Znajdę”.


Fragment 1.

Skrupulatnie wybrała z papierowej torebki okruszki po ciastku, popiła kawą, otarła usta wnętrzem dłoni i uśmiechnęła się szeroko. Miała zbyt białe i zanadto równe zęby, bym się nabrała na to, że są prawdziwe. Za to jej serdeczność i umiejętność cieszenia się drobiazgami były autentyczne i wręcz ujmujące.
– Opowie mi pani o sobie? O mężu, synu i pani dzieciństwie?
– Zaciekawiłaś się? – Zachichotała jak szelma i odgadłam, że o to jej właśnie chodziło. – Pod warunkiem że i ty mi opowiesz. Ale nie dziś. Będziesz miała powód, żeby znów mnie odwiedzić. Późno już, powinnam się pakować, bo mnie tu ćmok zastanie.
Nie zauważyłam, kiedy upłynęła godzina. Może mijali nas jacyś ludzie, może nawet zatrzymywali się, oglądali wyłożone na stoliku robótki, choć raczej nikt niczego nie kupił ani o nic nie pytał. Tak się skupiłam na staruszce, że reszta świata zniknęła mi z oczu. Zapomniałam nawet o Dominiku oraz reklamówce pełnej strzykawek i ampułek. Gdy kobieta wstała, by pozbierać swój kram, wpadłam na pomysł, by zrobić zdjęcie.
– Poproszę Sabinę, żeby wrzuciła na blog i napędziła pani klientelę – wyjaśniłam i pstryknęłam komórką kilka ujęć z rękodziełem.
– Ale jak, na odległość?
– Z tym sobie jakoś poradzimy. Teraz proszę się ładnie uśmiechnąć, to i panią uwiecznię. Najlepiej z szydełkiem w ręku, podczas pracy.
Nie protestowała, zgarnęła ze stolika napoczętą robótkę z cytrynowej włóczki. Z początku się krępowała, siedziała sztywno, a minę miała taką, jakby czekała na wizytę u gastrologa. Zaczęłam ją zatem podpuszczać:
– Niech pani sobie wyobrazi, że schodzi tu po schodach angielska królowa i mówi: „Cześć, jestem Elka, zrób mi, kochanieńka, biegusiem, różową czapkę z dużym pomponem. Powiem ci, że na tej mojej wyspie duje niemożliwie i wiecznie siąpi, a ja już posunięta w latach, to się mogę nabawić kataru, jak ruszę gdzieś na prowincję w byle kapelutku”.
Staruszka parsknęła śmiechem. Palce żwawo skakały na włóczce i dobierały kolejne oczka. Patrzyła na mnie roziskrzonym wzrokiem i uświadomiłam sobie, że gdzieś tam głęboko tkwiła w niej ukryta młoda kobieta, a może nawet dziewczynka, która nigdy nie miała okazji, by się najeść do syta słodyczy, a jednak umiała się cieszyć życiem.
– Pięknie – podsumowałam, przeglądając fotki na ekranie telefonu. – Żaden ze mnie fotograf, ale pani jest doskonałą modelką. Obiektyw panią kocha.
– A tam. Jak on mnie może kochać, skoro mnie mało zna? Rzadko trafiały się okazje do zdjęć. Za to królowa mogłaby tu wpaść. Podstawiłabym jej ten zydelek, coś na nim siedziała, i powiedziałabym: „Witaj, Elżuniu, jestem Zosia. Wyrychtuję ci czapkę z najpiękniejszym pomponem, tylko musisz zapłacić w złotówkach. Nie wiem, czy w schronisku przyjmą funty. A następnym razem, jak zajdziesz do mnie w gości, to przynieś angielską czekoladę, bo jeden raz w życiu taką jadłam, jeszcze podczas wojny, i nigdy potem żadna mi tak nie smakowała”.
Poczułam gulę w gardle. Wzruszyłam się i zalała mnie fala tkliwości.
– Wyręczę królową w tej kwestii, pani Zosiu. Obiecuję. A teraz pomogę w pakowaniu i odprowadzę panią na tramwaj.
Nie odpowiedziała nic. Ani słowa. Ale widziałam, jak raz za razem pociąga nosem. Chyba obie byłyśmy poruszone, czułyśmy, że w naszym życiu zaczyna się dziać coś ważnego. Naraz przestałyśmy być sobie obce, choć żadna tego nie planowała.

Fragment 2.

Słońce zmierzało już ku zachodowi. Zostawili za sobą przeprawę przez Wartę i ponad dwadzieścia kilometrów marszu w upale. Dorosłym kiełkowała w głowach myśl o szukaniu dogodnego miejsca na nocleg.
Wtem przedwieczorne niebo zaroiło się od złowieszczych czarnych punkcików. Narastający zza pleców warkot zbliżał się coraz bardziej i droga momentalnie się wyludniła. Nawet wozy z końmi próbowano pospiesznie ukryć pod osłoną drzew, choć szanse na to były znikome. Samoloty poruszały się na tyle nisko i wolno, by nie przegapić tłumu uchodźców. Zbliżywszy się, myśliwce jeszcze obniżyły lot i poczęły bez ostrzeżenia tłuc niekończącą się serią z karabinów maszynowych w zakurzony trakt, biegnące po bokach ściernisko oraz okoliczne zarośla. Trwało to nie dłużej niż pospiesznie odmawiany pacierz, a jednak wystarczyło czasu, by kilka furmanek przewróciło się przy rzężących, konających koniach. Krew zwierząt nie nadążała wsiąkać w piaszczyste pobocze i tworzyła niewielkie upiorne strumyczki.
Musiało minąć kilkanaście minut, nim zszokowani ludzie odważyli się oderwać głowy od ziemi. Wokół panowała dzwoniąca w uszach cisza przerywana jękami rannych. Krysia z Lolkiem podnieśli się z rowu, otrzepali ubranie i rozmasowali obite kolana. Ciocia Róża już pomagała ojcu stawiać do pionu oba wózki i zbierać porozrzucany dobytek. Dostrzegła dzieci, uśmiechnęła się do nich blado i przywołała gestem dłoni. Chłopiec otworzył usta, by zapytać o drugą siostrę, gdy Mirka wyłoniła się zza sporego krzewu. Wyglądała strasznie. Krysia zachłysnęła się na jej widok, przez chwilę nie mogła złapać powietrza, a po jej nogach pociekła ciepła strużka moczu. Lolka zemdliło, więc oparł się dłonią o młodą brzózkę i zgiął wpół w obawie, że zacznie wymiotować. Siedmiolatka miała całe ręce we krwi. Rozbryzgi dawało się też zauważyć na jej twarzy i beżowej sukience w drobniutką krateczkę.
– Próbowałam… – wyartykułowała z trudem, bo zęby jej się trzęsły, jakby wokół panował mróz, a nie końcówka lata. – Chciałam jej to włożyć do środka, ale się nie mieściło.
– Co takiego? – Róża podeszła na chwiejnych nogach do siostrzenicy.
– To wszystko z niej po prostu wypłynęło przez taką wielką dziurę w brzuchu. Ciociu, mnie się wydaje, że babcia dalej nie pójdzie – dodała i straciwszy władzę w nogach, osunęła się w wysoką trawę.


Napiszcie, proszę w komentarzach, czy te fragmenty zachęciły was do poznania całej historii, którą oddała w nasze ręce pisarka, a także, czy czytaliście jakąś książkę, do której przeczytania chcielibyście zachęcić dosłownie każdego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przed pozostawieniem komentarza pod postem, zapoznaj się, proszę z polityką prywatności bloga, której szczegółowe informacje znajdziesz w zakładce Polityka prywatności bloga Kocie czytanie i wyraź zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych.
Pozostawiając komentarz, akceptujesz politykę prywatności bloga, a tym samym wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych.

Dziękuję za odwiedziny i pozostawiony po sobie ślad. Proszę o kulturę wypowiedzi i podpisywanie się.