sobota, 30 listopada 2024

Nowości na mojej półce Legimi

To weekendowe popołudnie jest idealnym momentem, abyśmy wspólnie zajrzeli do  katalogu Legimi. Wybrałam dla was dziesięć tytułów w mojej subiektywnej ocenie wartych uwagi i przeczytania. Każdy z nich jest już na mojej wirtualnej półeczce, a kilka z nich zdążyłam już nawet przeczytać. Mam nadzieję, że coś was skusi. Ja wprowadzam się powoli w klimat świąteczny, więc będzie kilka poleceń powieści świątecznych. Jednak znajdą się też świetne polecajki dla czytelników, którzy wolą inne klimaty czytelnicze.




Każdego dnia-Jagoda Wochlik 

OPOWIEŚĆ O TYM, ŻE ŻYCIE JEST CENNE, A CZŁOWIEK POWINIEN SZUKAĆ SZCZĘŚCIA. KAŻDEGO DNIA.
„Każdego dnia” to opowieść o różnych obliczach miłości. O dwóch siostrach, które więcej dzieli, niż łączy, ale mimo to próbują dogadać się ponad podziałami. O mężczyźnie, który od niechęci przechodzi do szacunku wobec kobiety będącej jego szefową, aż w końcu zaczyna ją lubić...
O kobiecie, która nie znosi, by jej coś narzucać, i nigdy nie przyznałaby, że się myli, aż do momentu, gdy uczy się, że nie zawsze musi mieć rację. A także o marzycielu, który kochał obrazy, a jeszcze bardziej pokochał kobietę, którą na nich uwiecznił.

Salon spełnionych marzeń - Agnieszka Lis 

Wigilia. Salon kosmetyczny w centrum handlowym. Tego dnia otwarty jest dłużej ze względu na zatrzęsienie klientów. Każda kobieta chce dopieścić fryzurę i paznokcie. Nagle w wejściu zakładu opada ciężka krata, a wszyscy będący w środku zostają uwięzieni. Telefony nie działają, centrum handlowe jest zamknięte, a ochrona najwyraźniej już zaczęła świętować, bo nikt nie odpowiada na wołania o pomoc. Atmosfera gęstnieje, a z czasem staje się trudna do zniesienia, bo wychodzi na jaw, że poszczególne osoby coś jednak o sobie wiedzą, a wszystkich uwięzionych, bez wyjątku, zna jedna z klientek salonu ‒ Melania. Przypadek? Wątpliwe, ponieważ okazuje się, że do każdego z obecnych ma o coś pretensje. W szafie na zapleczu natomiast – jakżeby inaczej – zostaje znaleziony trup.

Czy magia świąt Bożego Narodzenia zadziała? Przecież wszyscy tak na nią zawsze czekają…

Chata pod starym świerkiem - Wioletta Piasecka 

Wioletta Piasecka w zimowej powieści przenosi nas w malownicze tereny nad Zalewem Wiślanym, snując pełną ciepła historię sióstr poróżnionych przed laty…
Jagoda i Malina dwie siostry, które kochały tego samego mężczyznę. Od tamtych młodzieńczych porywów serca minęło dwadzieścia lat i każda z sióstr ułożyła sobie życie, ale zadra w sercu obu kobiet pozostała. Po śmierci rodziców ukochany dom pod starym świerkiem, w którym siostry spędziły szczęśliwe dzieciństwo stoi niezamieszkały. Jagoda jest cenionym lekarzem pediatrą, ma kochającego męża i niespełnioną potrzebę macierzyństwa. Namawia męża na adopcję, ale wtedy wychodzi na jaw skrywany przez mężczyznę sekret. Malwina spełniona mama dwójki synów prowadzi z mężem spore gospodarstwo rolne odziedziczone po rodzicach męża. W wyniku przeinwestowania jedynym ratunkiem na poprawę sytuacji finansowej jest sprzedaż domu po rodzicach. Gdy dochodzi do konfrontacji sióstr, wychodzą na jaw głęboko skrywane tajemnice, obu kobiet. Odkrycie prawdy, wywróci świat Jagody i Maliny do góry nogami.


Kalendarz adwentowy - Jolanta Kosowska, Marta Jednachowska

Najpiękniejsza świąteczna opowieść, jaką przeczytasz tej zimy!
W domu dziecka przy ulicy Zimowej trwają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Opiekunki dokładają wszelkich starań, by dzieci choć przez te kilka dni czuły się tam jak w prawdziwym domu. Placówka boryka się jednak z poważnymi problemami finansowymi – funduszy brakuje nawet na prezenty dla wychowanków. By zmienić tę trudną sytuację, Marzena – dyrektorka domu dziecka – organizuje bożonarodzeniowy jarmark, a Klaudia, jedna z opiekunek, za własne pieniądze kupuje każdemu z podopiecznych kalendarz adwentowy.
Nikt nie wie, że w upominkach dla dzieci znajdują się nie tylko czekoladki, ale także... tajemnicze liściki od nieznanego nadawcy, które wywrócą tegoroczne święta do góry nogami. Nadchodzi czas pełen magii i niespodzianek.


Noc cudów - Anna Stryjewska 

Przejmująca, pełna magii i cudów opowieść o tym, że przeszłość może skrywać największe tajemnice!
Małgorzata Skupińska, nauczycielka z długoletnim stażem oczekuje wizyty jedynaczki. Kariera dziennikarska tak ją pochłonęła, że nie widziały się już od trzech miesięcy. Wszystko jest już prawie przygotowane, stół zastawiony do kolacji, kiedy dzwoni telefon. Córka Joasia informuje matkę, że nie dotrze na święta, ponieważ zatrzymały ją w Warszawie bardzo ważne sprawy. Rodzicielka nie wierzy własnym uszom, z rezygnacją opada na krzesło, nie wiedząc co z sobą począć. Wszak wigilia to jedyny dzień w roku, celebrowany wspólnie od lat. Ze stanu otępienia wyrywa ją dopiero natarczywy dźwięk dzwonka. Otwierając drzwi ma jeszcze nadzieję, że ujrzy w nich Joasię, a tymczasem w progu stoi obca, nieco dziwnie ubrana kobieta. Małgorzata, mając na uwadze dodatkowy talerz dla strudzonego wędrowca zaprasza ją do środka. Kobieta siada do zastawionego stołu i zaczyna snuć niezwykle barwną opowieść, odkrywając kawałek po kawałku przejmującą historię wielkiej miłości, której Małgorzata jest jej nierozerwalną częścią. Regina Majer zabiera ją w czas międzywojnia, na gwarne, hałaśliwe ulice Łodzi, do wnętrz zagraconych pracowni, a także do eleganckich salonów bogatych mieszczan. Opowiada o wielkich fortunach, przewrotności losu, głodzie, biedzie i walce o przetrwanie. Jedyna taka noc w roku, która sprawia, że wszystko staje się możliwe…



*



Kiedyś po ciebie wrócę - Agata Czykierda - Grabowska

Roksana wraca do rodzinnego miasteczka po rocznej nieobecności. Ma jasny cel – musi się dowiedzieć, co spotkało Anię, która pewnej nocy jakby rozpłynęła się w powietrzu. Znajdzie tego, kto od samego początku kłamie. Zrobi to, chociaż w sieci przemilczeń i tajemnic niełatwo odnaleźć ścieżkę prowadzącą do prawdy…
Bartek oddałby wszystko, żeby pomóc Roksanie odnaleźć zaginioną siostrę. Jest jej najwierniejszym przyjacielem od lat, od dawna też ma nadzieję, że dziewczyna poczuje do niego coś więcej. Gdy zaczyna między nimi iskrzyć, Roksana w końcu czuje, że żyje, i na chwilę zapomina o tragedii, która zniszczyła jej rodzinę.
Czy jednak wybaczy mu, kiedy dowie się, co chłopak przed nią ukrywał? Czy można pokochać kogoś, kto ma tak wielką tajemnicę?

Nasze portrety - Karolina Winiarska

W sercu Rzeszowa zaczynają się splatać losy czterech osób. Jaki związek może mieć historia eleganckiej staruszki Heleny z pozostałymi mieszkańcami kamienicy? Czy Marta, desperacko uciekająca od trudnej przeszłości, uwierzy, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki? Czy Tomasz, ambitny bankowiec, odnajdzie sposób na ocalenie swojego małżeństwa? I w końcu, czy Ksawery, artysta poszukujący swojego miejsca na świecie, odnajdzie ostatecznie właściwą drogę?
Co poza wspólnym adresem łączy tych ludzi? Jakie tajemnice staną się kluczem do ich przemiany? „Nasze Portrety” to poruszająca opowieść o sukcesach i porażkach, miłości i stracie, marzeniach i rozczarowaniach. Zanurz się w świecie bohaterów i odkryj, jak zaskakujące scenariusze pisze życie.

Egzamin na ojca - Danka Braun 

Monika Szostak, samotna matka dwóch synów, wreszcie znajduje odrobinę szczęścia, gdy w jej życie wkracza Marcin Karski – skromny czyściciel dywanów. Mężczyzna szybko staje się częścią rodziny, budując silną więź z jej sześcioletnim synkiem, Grzesiem. Gdy wydaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, Monika odkrywa szokującą prawdę – Marcin nie jest tym, za kogo się podaje.
Zraniona, zrywa z nim kontakt, ale jej koszmar dopiero się zaczyna. Kobieta zostaje aresztowana pod zarzutem morderstwa, a niedługo potem w niejasnych okolicznościach znika jej synek.
Prywatny detektyw Mirek Filer stara się oczyścić ją z zarzutów i trafić na trop dziecka, lecz dochodzenie utrudniają mu własne problemy rodzinne.
Czy Monika zdoła udowodnić swoją niewinność i czy uda się odnaleźć zaginionego chłopca?


Podaruj mi uśmiech - Dagmara Rak 

Mężczyzna, kobieta, dziecko – normalna rodzina. Na pozór szczęśliwa, kochająca się, mająca wspólne pasje i cele życiowe. Ale czy na pewno tak jest? Czy wiemy, co dzieje się za drzwiami sąsiadów?
Dla Diany każdy dzień jest walką o przetrwanie. Ciągłe upokorzenia, wyzwiska, tuszowanie siniaków i ból – nie tylko fizyczny, ale również psychiczny. Jest wyczerpana tym, co codziennie funduje jej ukochany mąż.
Andrzej Zabłocki jest sąsiadem państwa Morawskich. Pewnego dnia zauważa, że ich córka siedzi na klatce schodowej. Po czasie dowiaduje się, że w ich mieszkaniu dochodzi do przemocy.
Jak zareaguje Diana – kobieta bardzo chroniąca swoje życie prywatne – gdy dowie się, że sąsiad zdaje sobie sprawę, co dzieje się w ich mieszkaniu?
Ta historia mogła wydarzyć się naprawdę…

Zadzwoń, jak dojedziesz - Jakub Bączykowski 

Czy na dzieciach spoczywa obowiązek opieki nad rodzicami?Ryszarda w trzecią rocznicę śmierci żony odwiedzają dzieci, by razem z nim powspominać swoją matkę. W malutkim wrocławskim mieszkaniu pojawiają się: Mateusz z partnerem, Ania z mężem i synem oraz najstarsza córka Renata. Kolacja, mającą być okazją do ciepłego rodzinnego spotkania, zamienia się w bardzo nieprzyjemną rozmowę, której korzenie sięgają wspólnych dziecięcych lat.Jak daleko w dyskusji dotyczącej opieki nad starym samotnym ojcem posuną się Mateusz, Ania i Renata? Jak w tym wszystkim odnajdzie się Ryszard? I jak bardzo można tęsknić?


Kochani, które z wymienionych książek czytamy razem? A może już którąś przeczytaliście i chcielibyście podzielić się wrażeniami po lekturze w komentarzach? Jeśli nie jesteście użytkownikami platformy Legimi, książki te możecie kupić w księgarniach. Pytajcie o nie także w waszych bibliotekach. Jak najwięcej zaczytanego czasu życzę.

*Opisy książek pochodzą z portalu Lubimy czytać.

[Zakup własny].





środa, 27 listopada 2024

"Kalendarz adwentowy" Jolanta Kosowska / Marta Jednachowska

Już wkrótce rozpoczniemy przygotowania do nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Jest to czas, kiedy dokładamy wszelkich starań, aby nasze domy wyglądały pięknie, a nasi bliscy, którzy zgromadzą się przy wigilijnym stole, mogli cieszyć się smakiem potraw, na które czekamy przez cały rok. Ja jednak dziś chciałabym prosić nas wszystkich o to, abyśmy w ferworze towarzyszącego nam wówczas zabiegania nie zapomnieli przygotować na te wspaniałe święta naszych serc. Bo to przecież one powinny stać się najpiękniejszym domem dla narodzonego Jezusa. A w tym, abyśmy zrobili to, jak należy, ma pomóc nam adwent, który rozpocznie się już za kilka dni. Dla mnie te cztery tygodnie są wyjątkowym czasem radosnego oczekiwania, ale także refleksji nad tym, co w życiu jest najważniejsze. Niezmiennie, jak każdego roku, również teraz chcę, aby ten wspaniały okres był także  procesem mojej wewnętrznej przemiany oraz duchowego wzrastania. Jako miłośniczka książek ten jakże ważny proces wewnętrznych przygotowań zawsze wzbogacam literaturą, po którą wówczas sięgam. A piszę o tym moi drodzy, gdyż przychodzę do was z recenzją książki, która wspaniale ubogaci okres adwentu, każdemu, kto zechce po nią sięgnąć. A mam na myśli oczywiście najnowszą powieść duetu Jolanty Kosowskiej oraz Marty Jednachowskiej „Kalendarz adwentowy”.

Przystępując do lektury książki, przenosimy się na ulicę Zimową, by trafić do Domu Dziecka i wspólnie z jego wychowankami oraz ich opiekunkami przygotowywać się do świąt Bożego Narodzenia. Dla dwunastki podopiecznych, którzy, mimo że są jeszcze dziećmi, mają już za sobą trudną przeszłość, ta placówka jest jedynym domem. Dyrekcja oraz wychowawcy bardzo się starają, aby czuli się tu jak najlepiej. Chcą właśnie teraz dać dzieciom, chociażby namiastkę prawdziwego domu i rodzinnego ciepła. Zdają sobie jednak sprawę z tego, że niestety muszą liczyć siły na zamiary, gdyż borykają się z problemami finansowymi. Pani Klaudia, mając w pamięci pragnienie jednego z chłopców, chce wywołać uśmiech na twarzach dzieci i wyłożyć własne środki na zakup czekoladowych kalendarzy. Nikt jednak nie przypuszcza, że poza słodkimi pysznymi czekoladkami znajdą one wyjątkowe personalizowanie liściki, które uświadomią im, jak wielkim dobrem może zaowocować otwarcie się na drugiego człowieka.

Czytając te, listy ich mali adresaci przekonują się, że anonimowy dobry duch domu bardzo dobrze ich zna, a wręcz zdołał zajrzeć w głąb ich serc. Dzięki temu, ku ich ogromnemu zaskoczeniu i niedowierzaniu spełnia ich największe marzenia w postaci upragnionych prezentów. To nie same prezenty są jednak tutaj najważniejsze, a fakt, że stały się one niejako pierwszym krokiem na drodze w pogoni za marzeniami, które gonić zdecydowanie warto. Autorki zrodziły w nas przekonanie, że trudna przeszłość i to, że los nie był dla nas łaskawy, nie przekreśla naszych możliwości i szans na to, by osiągnąć wszystko, czego pragniemy. Liczy się tylko to, by nie stracić wiary w marzenia i włożyć, jak najwięcej starań i zaangażowania w ich spełnienie.

Na kartach powieści poznajemy bohaterów o bardzo odmiennej osobowości i charakterach. Nie każdy z nich budzi naszą sympatię, a są i tacy, którzy mogą wzbudzać wręcz antypatię. A wszystko po to, abyśmy zagłębiając się w lekturze, odebrali kolejną cenną lekcję. My ludzie bowiem często mamy tendencję do zbyt pochopnego oceniania innych, kierując się tylko powierzchownością i tym, co łatwo dostrzegalne. Tymczasem, jeśli tylko zechcemy poznać kogoś bliżej i wysłuchać jego historii, może okazać się, że byliśmy bardzo niesprawiedliwi w swoich osądach. Nie wolno nam bowiem zapominać, że każda postawa i zachowanie człowieka ma swoje przyczyny i z czegoś wynika.

Kiedy myślimy o ludziach, których los nigdy nie rozpieszczał, jakoś tak naturalnie wzbudzają oni nasze współczucie. Szczególnie kiedy są to dzieci. Żałujemy ich, bo są biedne. Przebywając w domu dziecka, nie mają tak wielu rzeczy, które mają ich koledzy, czy koleżanki, choć przecież tak samo, jak one zasługują na wszystko, co najlepsze. Jolanta Kosowska i Marta Jednachowska pisząc swoją książkę, w jej wnętrzu zostawiły dla nas piękne i mocno chwytające za serce przesłanie. Bogactwo człowieka nie kryje się w rzeczach materialnych, a jedynie w ludziach, których mamy obok siebie oraz w tym, za co możemy dziękować każdego dnia. Jeśli są ludzie, dla których jesteśmy ważni i którzy w nas wierzą możemy czuć się bogaczami.

Adwent staje się tu okazją do odkrywania nowych dróg i możliwości. W bohaterach na nowo odradza się wiara w spełnienie dotychczas nieosiągalnych marzeń i pragnień. To czas przemyśleń i refleksji, który może pomóc w zrozumieniu siebie i zdefiniowaniu swojego życia na nowo. Takiego, w którym z wiarą i nadzieją patrzymy w przyszłość. Wtedy również bardzo ważne jest, abyśmy pamiętali o istocie wzmacniania relacji międzyludzkich. Przygotowania do świąt to nie tylko to, co zewnętrzne, ale także to, co wewnętrzne.

Jak zapewne już wiecie „Kalendarz adwentowy” to piękna i niezwykle życiowa powieść świąteczna, w której tkwi ogromna mądrość, dobro i życzliwość, które rodzą się w ludzkich sercach pod wpływem otulającej nas swoim ciepłem magii świąt, kiedy wszystko jest możliwe. Całość czyta się w poczuciu ogromnej bliskości z bohaterami, a wzruszenie ściska nas za gardło i wyciska łzy. Od książki nie można się oderwać, ale jednocześnie nie chcemy kończyć jej czytania. Myślę, że obie pisarki doskonale wiedziały, że ich czytelnikom po skończonej lekturze może być trudno odłożyć książkę na półkę, dlatego też mamy dwie możliwości poznania opowieści, którą dla nas przygotowały. To od nas zależy, czy damy się pochłonąć bez reszty i całość przeczytamy jednym tchem, czy też będziemy odkrywać ją fragmentarycznie niczym tak, jak otwiera się okienka kalendarza adwentowego. Ja, kiedy już zaczęłam czytać, nie potrafiłam powiedzieć sobie „na dziś wystarczy” i przeczytałam całość za jednym posiedzeniem. Na pewno między innymi sprawiła to ciekawość tego, kto przyczynił się do tego, że magia świąt mogła ukazać swoją wielką moc. I uwierzcie mi, że będziecie zaskoczeni, kiedy już zagadka tajemniczego darczyńcy zostanie rozwiązana. Napiszcie koniecznie w komentarzach, który ze sposobów wy wybierzecie.

[Materiał reklamowy] Wydawnictwo Nove Res.

Inne świąteczne powieści Jolanty Kosowskiej, którą czytałam i serdecznie polecam:

„Cicha noc”.

„Bożonarodzeniowa Księga szczęścia”.

niedziela, 24 listopada 2024

"Już nie żyjesz" Krzysztof Koziołek


Psychiatrzy i psycholodzy nieustannie uświadamiają nam, jak bardzo ważne jest, aby w życiu robić to, co się lubi. Rola wykonywanej pracy zgodnie z własnymi zainteresowaniami, pasjami i dążeniem do satysfakcji jest niezwykle istotna w dzisiejszym świecie. Ja zdecydowanie się z tym zgadzam, jednak zapewne wszyscy doskonale wiemy, że niestety często wspaniale brzmiąca teoria, w praktyce ma się zupełnie inaczej. A to, dlatego że nawet jeśli mamy to szczęście i udało nam się podjąć wymarzoną pracę, to jest jeszcze coś, co może sprawić, iż zamiast być dla nas źródłem radości i satysfakcji, stanie się wyłącznie przykrym obowiązkiem. Mam na myśli atmosferę panującą w miejscu pracy. A piszę o tym, ponieważ dziś przychodzę do was z recenzją najnowszej książki Krzysztofa Koziołka „Już nie żyjesz”, w której autor w bardzo obrazowy i bezkompromisowy sposób pokazuje nam czytelnikom, jak to zawodowe życie, wykorzystując swoją władzę, może uprzykrzyć nam sam pracodawca. Wówczas mówimy o mobbingu, którego doświadczenie zmienia codzienność jego ofiary w piekło. Zacznijmy jednak od początku.

Czym zatem jest mobbing? Otóż pojęcie mobbingu definiuje się jako długotrwałe systematyczne nękanie w miejscu pracy, prowadzące do wielu negatywnych konsekwencji. Żywię przekonanie graniczące z pewnością, że większość z was przynajmniej raz zetknęła się z tym pojęciem. Jednak, choć podnoszenie świadomości społecznej na temat mobbingu jest bardzo ważne, to ciągle mówi się o nim zbyt mało, przez co w pełni nie zdajemy sobie sprawy, jak wielki ogrom ludzkiej krzywdy mieści się w tym jednym krótkim zdaniu jego definicji. Dlatego już teraz chcę serdecznie podziękować autorowi, że zdecydował się podjąć niełatwego zadania i oddał w ręce nas czytelników wstrząsającą powieść obyczajową, której lektura otwiera nam oczy na całą prawdę o tym druzgocącym życie wielu z nas zjawisku. Bo, choć opisane w książce wydarzenia są fikcją literacką, to wszystko, o czym w niej przeczytacie, dzieje się każdego dnia w realnym życiu, może gdzieś obok nas. I ten fakt uderza w czytelnika najmocniej. Dlatego, zanim otworzymy książkę i opowiem wam o niej nieco więcej, muszę zastrzec, że mimo iż zależy mi na tym, aby trafiła ona do jak najszerszego grona odbiorców, to zdecydowanie jest adresowana wyłączne dla osób dorosłych o mocnych nerwach.

Przystępując do lektury, przenosimy się do niewielkiego miasteczka Żywoty Małe, by tam poznać głównych bohaterów książki Stasię Bozowską pracownicę Poradni Zdrowia Psychicznego na stanowisku psychologa z wieloletnim stażem, która z oddaniem niesie pomoc dzieciom i młodzieży trafiającej pod jej opiekę. A także Marka Zawrotnego, jeszcze do niedawna cenionego pracownika tamtejszego Miejskiego Domu Kultury piastującego stanowisko instruktora muzyki. Choć nasi bohaterowie się nie znają to poza tożsamym miejscem zamieszkania łączy ich jeszcze jedna zbieżność. Oboje popadli w niełaskę swoich przełożonych, a tym samym trafili na ich czarną listę. Oni już wiedzą, że ten moment, był tym który sprawił, że stali się martwi za życia i spadli wprost do czeluści piekielnych już tu na ziemi.

Krzysztof Koziołek pisząc swoje najmłodsze dziecko, postarał się o to, aby nad wyraz dosadnie, a wręcz namacalnie ukazać nam cały schemat odzierania podwładnego z godności, który mam jawi się jako zamknięte koło, z którego nie da się wyrwać. A trafić do tego zaklętego kręgu upokorzeń, obelg, inwektyw, poniżania, które spadają na Stasię i Marka niczym lawina bolesnych ciosów może każdy, za wszystko i za nic. Tak samo, jak jeszcze chwilę temu szefostwo doceniało ich osiągnięcia i zaangażowanie w obowiązki zawodowe, tak teraz stali się nikim, tylko dlatego, że nie zdecydowali się postąpić wbrew sobie, a tym samy zgodnie z wolą przełożonego. Nie chcę zdradzać zbyt wiele z samej fabuły, gdyż tylko jeśli sami staniecie w obliczu niszczących człowieka intryg, manipulacji, psychicznej przemocy, wymiar cierpienia, którego nieustannie doświadczają kobieta i mężczyzna uderzy z zasadną z uwagi na powagę problemu mocą.

Chcę natomiast zwrócić waszą uwagę na bardzo ważny fakt, który w książce został mocno podkreślony. Mianowicie mobbing nie jest tylko ciężarem jednostki, która odczuwa jego psychicznie skutki w postaci lęków, obniżonego poczucia własnej wartości oraz stresami pourazowymi, co z kolei prowadzi do dotkliwych dolegliwości fizycznych. Autor, kreując historię bohaterów, pokazuje nam, że tak silne nieznające granic prześladowania odciskają także bolesne piętno na rodzinach i otoczeniu nękanych osób. A oprawcy zawsze uderzają tam, gdzie najmocniej zaboli, karmiąc się strachem, tych, których udało im się złamać. Nie zawahają się przed niczym, by upodlić tego, kto znalazł się na ich celowniku. Będzie szantaż, szarganie opinii, kłamstwa i pomówienia.

Twórca opisał jeden problem niejako z dwóch różnych perspektyw. Przypadek Stasi, która miała wsparcie i oparcie w mężu, który był przy niej, nieustannie motywując i dodając sił w walce o siebie i swoją godność. Z drugiej strony Marek, u którego obrzydliwy charakter mobbingu coraz bardziej niszczy jego małżeństwo. Choć żona chciała mu pomóc, to jednak nie do końca była w stanie mu zaufać i być pewną jego prawdomówności. I w tym miejscu dochodzimy do kolejnej bolesnej prawdy, jaką jest dojmująca samotność w społeczeństwie. Bo ile można zapewniać, że jest się niewinnym, ile można się tłumaczyć. Przeczytajcie koniecznie tę trudną, ale przy tym wartościową książkę i przekonajcie się, czy Stasia i Marek uchronią się przed upadkiem w życiową przepaść, nad którą każde z nich stoi.

Już na okładce książki możemy przeczytać, że w jej wnętrzu czeka na nas opowieść wstrząsająca i dająca do myślenia, obok której nie da się przejść obojętnie. I możecie mi wierzyć, że nie jest to chwyt marketingowy. Jest to jedna z tych książek, która mocno przeczołga was emocjonalnie. A świadomość jej autentyczności i tego, że każdy z nas mógłby być i co najstraszniejsze wielu z was jest bądź było w tożsamym do bohaterów położeniu, sprawi, że poczujecie się niemalże zdruzgotani. W waszych sercach zrodzi się smutek, poczucie bezsilności wobec tego, co przeżywają bohaterowie. Ale także złość i niedowierzanie dotyczące tego, do czego zdolny jest człowiek, aby kierowany rządzą zemsty zniszczyć drugiego człowieka. Krzysztof Koziołek bardzo wyraziście przedstawił siłę władzy i powiązań wynikających z koneksji i znajomości, w których ręka rękę myje.

Książka „Już nie żyjesz” stanowi ważny głos w dyskusji na temat mobbingu, jego skutków i sposobów przeciwdziałania. Dzięki szczegółowym opisom doświadczeń ofiar autor nie tylko ukazuje dramaty jednostek, ale także podkreśla potrzebę zmiany w podejściu do mobbingu w miejscach pracy. Zrozumienie jego zjawiska jest kluczowe dla tworzenia zdrowych i bardziej wspierających środowisk, w których każdy pracownik czuje się szanowany i doceniany.

[Materiał reklamowy] Manufaktura Tekstów


poniedziałek, 18 listopada 2024

"Chata pod starym świerkiem" Wioletta Piasecka

Gdybym zapytała was teraz, jakie wartości są tymi najbardziej istotnymi w budowaniu najważniejszych dla nas relacji i więzi międzyludzkich, to jestem przekonana, że dla większości z was byłyby to miłość i zaufanie. Ja zapewne jeszcze do niedawna z całą stanowczością na tak postawione pytanie odpowiedziałabym dokładnie tak samo. Jednak teraz po przeczytaniu najnowszej książki Wioletty Piaseckiej „Chata pod starym świerkiem”, z której recenzją do was przychodzę, odebrałam życiową lekcję. Te uczucia bowiem tak samo, jak pięknie łączą ludzi, niestety potrafią również dzielić, zadając ból i cierpienie. Ciężaru tak bolesnej prawdy doświadczyły Jagoda i Malina, główne bohaterki tej życiowej i mocno poruszającej powieści, do której przeczytania już teraz gorąco każdego z was zachęcam.

Owocowe siostry, jak możemy przeczytać o nich w książce, łączyła nie tylko siostrzana więź. Były one także najlepszymi przyjaciółkami i powierniczkami najskrytszych tajemnic. Dziś jednak przystępując do lektury, możemy przeczytać o ich wspaniałej relacji już tylko w kategoriach przeszłości. Wszystko zmieniła miłość do jednego mężczyzny, która rozdzieliła je na dwadzieścia lat. Żadna z nich nie chce wracać do tego, co było. To już przeszłe wydarzenia, a toczące się życie, które obu kobietom udało się ułożyć, nie pozostawia czasu na rozpamiętywanie przeszłości. Trwają w milczeniu i wzajemnej niechęci.

My czytelnicy wkraczamy w ich codzienność na dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia i tak w pierwszej kolejności mamy możliwość poznać i przyjrzeć się życiu Jagody, którego w pierwszej chwili na pewno moglibyśmy jej pozazdrościć. Jaga jest uznaną panią doktor szpitala dziecięcego, której dobro małych pacjentów mocno leży na sercu. To sprawia, że nie umie oddzielić życia zawodowego od prywatnego, tym samym przenosząc emocje z pracy do domu. Na szczęście ma u swojego boku kochającego i oddanego męża, który zawsze jej wysłucha. Razem wiodą spokojne i ustabilizowane życie, którego podstawą jest bezgraniczna ufność. Do pełni szczęścia brakuje im tylko dziecka, ale jak tłumaczy żonie Artur, mają siebie i to jest najważniejsze.

Dzięki temu, że opisane na kartach powieści wydarzenia dzieją się naprzemiennie, szybko możemy zajrzeć do gospodarstwa Maliny i jej męża Fabiana. Druga z naszych bohaterek jest kochającą matką dwóch synów, ale jej życie nie jest tak kolorowe, jakim w jej mniemaniu jest to, które wiedzie siostra. Pracy w domu i prężnie rozwijającym się gospodarstwie nie brakuje, a osoba Fabiana, który kiedyś wydawał się złowioną przez nią złotą rybką, okazała się co najwyżej rybką pozłacaną. Mało tego, okazało się, że gospodarz przeliczył siły na zamiary i teraz na rodzinę spadają kłopoty finansowe.

Jak wszyscy wiemy, czas świąt to okres, kiedy w nas ludziach odżywają wspomnienia i te dobre i te złe. A także budzą się uśpione pragnienia. Tak właśnie czuje Jagoda. W jej sercu na nowo roznieca się niespełnione pragnienie macierzyństwa. Chce kochać i ofiarować miłość dziecku, które nigdy jej nie zaznało. Stworzyć mu szczęśliwą rodzinę i bezpieczny dom. Stara się bardzo, aby przekonać męża do adopcji. Ten jednak jest jej stanowczo przeciwny, a Jagoda już wkrótce przekona się, że powody, którymi argumentuje swoją niezgodę, były tylko kłamliwymi wymówkami. Druzgocąca prawda roztrzaska jej świat i zmusi do podjęcia trudnych decyzji. To, czego dowiaduje się Jagoda, dobitnie uświadamia jej, jak zgubne może okazać się bezgraniczne zaufanie, które często przysłania prawdę o bliskich nam osobach i życiu, które z nimi budujemy.

A kiedy to życie przygniata nas zbyt mocno, wracamy tam, gdzie czuliśmy się najlepiej. Skąd wywodzą się nasze korzenie i gdzie wszystkie troski, problemy i zmartwienia znajdowały ukojenie. Tak wspólnie z Jagodą trafiamy do Chaty pod starym świerkiem, która, o czym dowie się niebawem, jest jedynym ratunkiem na wyjście z kłopotów rodziny jej siostry. Nadszedł, więc moment, by po latach znaleźć w sobie odwagę i siłę na spotkanie i szczere rozmowy, które nas czytelników poruszą do głębi i wzruszą do łez. Ale także zaskoczą, pozwalając ujrzeć światło dzienne tajemnicom skrywanym głęboko w ich sercach.

Wigilia to niezwykła noc cudów, których namacalnego wymiaru mogą doświadczyć nasi bohaterowie. Jednak, aby mogły one ukazać im swoją moc, niezbędne jest przebaczenie i pojednanie. W tej wyjątkowej historii wiele osób będzie ich potrzebowało, ale czy będą one możliwe, musicie już przekonać się sami. A jestem pewna, że nie muszę was już dłużej przekonywać, że warto spędzić czas z tym tytułem. Powieść nie tylko pięknie wprowadzi nas w świąteczny klimat, wlewając w nasze serca dużo ciepła, ale również skonfrontuje nas z mocno autentycznymi aspektami życia, które skłaniają do refleksji i przemyśleń. Co więcej, na pewno znajdą się tacy jej czytelnicy, którzy w pewien sposób utożsamią się z bohaterami. Tym, co oni czują i przeżywają, czego pragną. Każdy, kto pozna tę zajmującą i chwytającą za serce opowieść przeczyta w niej o miłości na różnych jej płaszczyznach, zdradzie w różnych jej wymiarach. Ludzkich słabościach i ich bolesnych konsekwencjach oraz nieodwracalnych decyzjach, których piętno odciska się na sercu przez całe życie. To także zajmująca opowieść o sile rodzinnych więzi, które mimo tkwiącej między bliskimi kości niezgody pomagają odnaleźć drogę do siebie. Miłość, która kiedyś dzieliła, może stać się źródłem jedności i zrozumienia. A historia sióstr pokazuje, że prawdziwe uczucia potrafią przetrwać wszelkie przeciwności.



[Materiał reklamowy] Wydawnictwo Skarpa Warszawska.

środa, 13 listopada 2024

"Już nie żyjesz" Krzysztof Koziołek - Fragment przedpremierowy



Premiera najnowszej powieści Krzysztofa Koziołka "Już nie żyjesz" coraz bliżej. Zapewniam was moi drodzy, że 19.11.2024 autor odda w ręce swoich czytelników naprawdę świetną powieść zwracającą naszą uwagę na bardzo ważny i niestety ciągle powszechny problem piekła mobbingu. Zanim jednak będziecie mogli zagłębić się w lekturze, wspólnie z Panem Krzysztofem, zapraszamy was do przeczytania prologu oraz dwóch rozdziałów książki.


 Prolog

Stasię Bozowską zaczynały już boleć nogi. Razem z sześcioma innymi koleżankami od kilkunastu minut stała pod ścianą korytarza, słuchając monologu dyry – jak pracownice Poradni Zdrowia Psychicznego w Żywotach Małych wołały na swoją dyrektorkę Ritę Najgebauer. Oczywiście robiły to tylko te, które z jakichś powodów trafiły na jej czarną listę i jedynie wówczas, gdy szefowej nie było w pracy. W jej obecności żadna z nich nie ośmieliłaby się na coś takiego, wiedziały, że byłoby to równoznaczne z zawodowym samobójstwem.

Tymczasem zza niedomkniętych drzwi sali znajdującej się tuż obok – gdzie odbywały się rady pedagogiczne – wciąż dobiegały radosne głosy dziewczyn mających to szczęście, że zaliczały się do rodziny samej dyrektorki lub pociotków jej znajomych – których zresztą sama zatrudniała w poradni na pęczki, bez względu na to, czy mieli odpowiednie kompetencje. W tym gronie od jakiegoś czasu znajdowały się też dwie młode psycholożki, przyjęte do pracy zaraz po studiach. W ich przypadku nie chodziło jednak o koligacje rodzinne, obie lizuski zaskarbiły sobie łaski szefowej, robiąc wszystko, o co ta je tylko poprosiła, włącznie z wykonywaniem obowiązków należących do niej czy fałszowaniem dokumentacji.

One zajadały się ciasteczkami wypiekanymi na zamówienie w miejscowej cukierni należącej do szwagra Rity Najgebauer, piły kawę – sprowadzaną przez nią za pośrednictwem pewnego znanego baristy – i plotkowały, co jakiś czas wybuchając śmiechem.

Hałas był na tyle głośny, że odbiór tego, co mówiła szefowa, momentami był utrudniony, ale to nie sprowokowało jej do zamknięcia drzwi czy choćby zwrócenia uwagi plotkarom.

Stasia Bozowska doskonale wiedziała, skąd to wynika. W ten sposób dyra chciała im jasno zakomunikować, który szczebel drabiny zajmowała każda z siedmiu stojących pod ścianą pracownic. Zresztą, akurat w tej chwili harmider z sali obok jej nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie, dzięki niemu mogła uwolnić się od mętnego monologu szefowej komplementującej własne dokonania dla poradni.

Słowotok Rity Najgebauer urwał się tak nagle, jak zaczął się kwadrans temu. Kobieta zatrzymała się w połowie kroku, dokładnie na samym środku szeregu, w jakim wcześniej ustawiła pracownice.

Widząc to, Stasia Bozowska na ścianie naprzeciwko siebie zaczęła panicznie szukać miejsca, w którym mogłaby utkwić wzrok. Znalazła niewielką plamę – najpewniej po komarze zabitym przez jakiegoś nadpobudliwego dzieciaka – i zaczęła się w nią wpatrywać. Czuła przy tym podświadomie, że podobnych desek ratunku chwytały się teraz pozostałe koleżanki.

Wszystko po to, aby nie zetknąć się spojrzeniem z dyrą i tym samym nie sprowokować jej – niczym agresywnego psa – do ataku. Robiły tak, mimo że szefowa była mniejsza o głowę od najniższej z całej ich siódemki.

– Jesteście jak te lalki Barbie… – Rita Najgebauer nie podnosiła mocno głosu, ale jej słowa i tak cięły niczym świeżo naostrzona brzytwa. – Puste w środku i głupie!

– Boże… – pomyślała Stasia Bozowska. – Czemu żadna z nas nie zaprotestuje?… Jesteśmy wyedukowane… Znamy się na swojej pracy… Potrafimy radzić sobie z problemami, na których rodzice własnych dzieci się potykają… Mamy dużo lepsze wykształcenie kierunkowe i o wiele bogatsze doświadczenie od dyry, a dajemy sobą tak pomiatać…

– A głupi pracownik, to biedny pracownik. – Zaśmiała się rubasznie, cały czas bacznie taksując lisimi oczkami otoczenie, jakby się spodziewała, że któraś z podwładnych spróbuje zaprotestować. – Zatem na pewno nie będziecie zaskoczone wysokościami premii kwartalnej, jaką wam przyznałam.

– Mnie już nic nie zdziwi… – Stasia Bozowska jęknęła w duchu. Już lata temu rozgryzła system nagradzania w tej poradni wprowadzony za rządów dyry. Nawiasem mówiąc, nie był wcale skomplikowany: największe premie dostawały dziewczyny z klubu adoracji szefowej i świeżynki, które w ten sposób urabiała.

– Część dziewczyn poznała już wysokość planowanych przelewów. – Rita Najgebauer wymownie zerknęła na drzwi prowadzące do sali obok.

Stasia Bozowska też machinalnie powiodła wzrokiem tam, skąd wciąż dobiegały radosne przekomarzania. Wielkość nagród teoretycznie była utrzymywana w tajemnicy, ale sekretarka dyry zawsze znalazła sposób, aby rozpuścić wieści w całej poradni. Bynajmniej nie robiła tego za plecami przełożonej, a na jej wyraźne polecenie. Zamierzenie było proste: kolejny raz pokazać miejsce w szeregu tym dziewczynom, które z jakichś powodów straciły względy szefowej i jeszcze bardziej je upokorzyć.

Tym razem jednak sekretarka przemyciła tylko jedną stronę listy – tę najlepiej płatną. Reszta musiała czekać na oficjalną wiadomość. Stasia Bozowska nie myślała jednak, że ogłoszenie odbędzie się w tak przykrych okolicznościach.

– Tradycyjnie największą pracę i co za tym idzie, najwyższą premię, otrzymała główna księgowa…

Na dźwięk nazwiska Stasia Bozowska westchnęła głęboko. Dwa tysiące złotych! – ona o takiej premii mogła tylko pomarzyć, tymczasem dla głównej księgowej w tym roku była to już druga taka nagroda!

– Z uwagi na brak zaangażowania w pracę w poradni z waszej strony… – Rita Najgebauer zrobiła teatralną pauzę. Po jej twarzy było widać, że każde wypowiadane słowo sprawia jej niewysłowioną radość. – Przyznane wam premie są odpowiednio mniejsze. – Zachichotała.

Stasia Bozowska próbowała przełknąć ślinę, ale gardło miała kompletnie wysuszone.

W tym czasie szefowa podeszła do koleżanki stojącej na drugim końcu szeregu. Najpierw spojrzała na listę trzymaną w dłoniach, potem na pracownicę.

– Trzysta złotych, chociaż szczerze mówiąc, na tyle w tym kwartale nie zasłużyłaś… – rzekła z naciskiem. – Ale znaj łaskę pani… Nie będziemy już robić korekty… – Przesunęła się o krok. – Dwieście dwadzieścia złotych… Dwieście piętnaście… – Wyliczała, stając przed kolejnymi pracownicami, aż dotarła do ostatniej.

Kiedy to się stało, Stasia Bozowska poczuła przeszywający ból w brzuchu, a w głowie ruszyła gonitwa myśli.

– Dostanę chociaż dwie stówy?… Może stówę?… A może znowu nic, jak ostatnio?… – Próbowała sobie przypomnieć, jaką premię dostała pół roku wcześniej, ale widok dyry nie pozwalał się jej skupić. Ta stała tak blisko, że na swojej twarzy czuła jej oddech.

Rita Najgebauer pstryknęła palcami, po czym wypaliła głośno:

– I na koniec nasza koleżanka: największa pizda w poradni!

Stasia Bozowska aż się zatrzęsła w środku. Nie potrafiła spojrzeć w bok, ale czuła, że pozostałe koleżanki stojące w szeregu też zadrżały. Ona sama była kompletnie zaskoczona. Do tej pory wyzwiska ze strony dyry padały tylko w jej gabinecie, na korytarzu jedynie wtedy, gdy z kimś, kogo chciała zmieszać z błotem, spotykała się sama. Bez względu na miejsce inwektywy leciały tak, aby jak najwięcej osób zajmujących sąsiednie gabinety lub idących korytarzem je słyszało, ale szefowa przynajmniej zachowywała pozory. Dziesiątki razy wyzwała ją od pizd, ale to był pierwszy, kiedy zrobiła tak przy innych koleżankach – nie licząc zaufanej sekretarki.

– Co się zmieniło? – Ta myśl zaprzątała teraz umysł Stasi Bozowskiej. Nie fakt, że przełożona upodliła ją kolejny raz w obecności innych dziewczyn, a to, jak daleko się posunęła.

Zaraz potem zrozumiała, skąd to się wzięło i oblał ją zimny pot.

Więcej czasu na rozmyślanie nie dostała, Rita Najgebauer nie zamierzała dawać jej dodatkowego oddechu.

– Pewnie zastanawiasz się, czy otrzymasz nagrodę w tym kwartale? – Na twarzy szefowej pojawił się wielki fałszywy uśmiech. – W poprzednim, jeśli mnie pamięć nie myli, się nie załapałaś?

Nie odpowiedziała. To nie było tak, że nie chciała – nawet wziąwszy pod uwagę fakt, że cokolwiek by nie rzekła, na dyrze nie zrobiłoby to większego wrażenia – po prostu nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa.

– Zapomniałaś języka w gębie? – Rita Najgebauer dopiero się rozkręcała. – Już nie jesteś taka przemądrzała, jak zawsze?

Brzuch Stasi Bozowskiej ścisnął jeszcze większy sznur niż chwilę temu.

– Jezu! – pomyślała. – Niech ona już kończy… – Wiedziała, że pozostałe koleżanki też chcą uciec do swoich gabinetów. Była świadoma tego, że współczują jej, ale domyślała się również, iż jednocześnie każda z nich czuje ulgę, że tym razem nie trafiło na nią, że dyra znów na swój cel obrała ją. I niby stały pod tą ścianą w siedem, ale ona miała teraz wrażenie, że jest tutaj sama.

Rita Najgebauer jeszcze bardziej skróciła dystans.

– Chyba nie zrobiło ci się z tego powodu przykro? – kpiła w najlepsze.

Stasia Bozowska wiedziała, że jest sama – sama wśród tylu ludzi – i nie może liczyć na czyjąkolwiek pomoc.

– Nic nie powiesz? – Naciskała dyra dalej.

Przymknęła na chwilę powieki.

– Boże, żeby to się już skończyło… – szepnęła w głowie.

Za to szefowa bawiła się w najlepsze.

– I tak gówno mnie to obchodzi – rzuciła Rita Najgebauer. – Tak, jak w przypadku pozostałych dziewczyn, wysokość nagrody zależy od zaangażowania w pracę i jej efektów – skłamała gładko. – A ty, jak wiemy, do najbardziej inteligentnych i pracowitych nie należysz.

– To nieprawda! – wrzasnęła Stasia Bozowska w myślach.

– Dlatego przyznałam ci nagrodę kwartalną w wysokości trzydziestu ośmiu złotych. – Wbiła spojrzenie w podwładną. Syciła się każdą chwilą, każdym nerwowym gestem targającym jej twarzą. – Rzygać mi się chce, jak na ciebie patrzę… – Nagle zrobiła pauzę.

Za to Stasia Bozowska walczyła z bólem. Nogi odmawiały posłuszeństwa, także kręgosłup zaczął się już odzywać. Chciała spytać, czy mogłyby z koleżankami przejść do sali obok i zająć miejsca na krzesłach, ale bała się otworzyć usta. Nie chciała być tą, która pierwsza przerwie dyrze wywód. Domyślała się, że dziewczyny z szeregu kalkulują dokładnie tak samo.

Co gorsza, jakaś myśl z tyłu głowy mówiła jej, że to jeszcze nie koniec, że nie z powodu nagród dyra ustawiła je w szeregu i kazała stać pod ścianą.

Wtem Rita Najgebauer zaczęła znów chodzić w tę i z powrotem, tym razem jednak robiła to w milczeniu. Nawet grupa adoracyjna z sali obok przestała się przekomarzać i na korytarzu dało się słyszeć jedynie charakterystyczny stukot bucików szefowej.

Ta nagle się zatrzymała.

– Baczność! – wrzasnęła bez ostrzeżenia. – Słuchajcie mnie uważnie, lalunie!

Podeszła do pierwszej w szeregu koleżanki. Stanęła tak blisko, jak się dało, by nie dotykać jej ciała, ale jednocześnie ewidentnie przekroczyła granicę intymności fizycznej. Podniosła głowę, odczekała, aż górująca nad nią kobieta spojrzy w dół. Dopiero wtedy się odezwała.

– Wiem, lalunie, że złożyłyście na mnie skargę do rady miasta. – Jej głos był lodowaty.

Stasia Bozowska aż jęknęła w duchu, mało brakowało, a upadłaby na podłogę, resztką sił udało jej się przywołać do porządku. Teraz już wiedziała, po co jest ten karny apel!

Rita Najgebauer zrobiła krok w bok, stanęła przed kolejną pracownicą.

– Miałyście nadzieję, że o niczym się nie dowiem?! – Wrzasnęła, a jej krzyk przypominał szczekanie psa. – Niedoczekanie wasze!!!

Przeszła do następnej dziewczyny.

– Za małe jesteście dla mnie, lalunie, żeby próbować mi podskakiwać! – Warknęła.

Zaraz potem stanęła przed czwartą podwładną.

– Naprawdę łudziłyście się, że coś takiego ujdzie wam płazem? Że dowiem się dopiero, jak wasz perfidny donos trafi na sesję rady miasta? – Tym razem cedziła wolno słowa. – Wasza śmierdząca skarga tego samego dnia wylądowała na moim biurku! – Zaśmiała się głośno, a echo odbijające się od ścian zwielokrotniło efekt.

Przesunęła się dalej przed szeregiem.

– Wiem wszystko, co w niej napisałyście, lalunie…

Dotarła do szóstej dziewczyny.

– Nie myślcie, że to obędzie się dla was bez konsekwencji…

Wreszcie stanęła przed Stasią Bozowską. Obdarzyła ją nienawistnym spojrzeniem, odczekała dłuższą chwilę, dopiero wtedy się odezwała.

– I nie wyobrażajcie sobie, lalunie, że jesteście w stanie cokolwiek mi zrobić…

Stasia Bozowska wiedziała, że akurat w tym aspekcie dyra ma absolutną rację. Ta baba była niska i krępa – wzrostu miała niewiele ponad metr pięćdziesiąt i to w przysłowiowym kapeluszu – ale myliłby się ten, kto by pomyślał, że to słaba kobieta. Wręcz przeciwnie: potrafiła owinąć sobie wokół palca dużo większe od siebie osoby i to także takie, które posiadały silną konstrukcję psychiczną. Miała bowiem w sobie coś takiego, co sprawiało, że łamała najtęższe charaktery, a przy tym znała chyba wszystkich liczących się ludzi w tym mieście, na czele z prezydentem miasta Żywoty Małe – przyjaźnią z nim szczyciła się przy każdej nadarzającej się okazji – oraz inne ważne persony: marszałka województwa, wiceministra obrony narodowej i kilku posłów na sejm. I broń, Panie Boże, tego, kto nadepnął jej na odcisk!

Dyra mogła wszystko. A co mogła ona, szeregowa pracownica poradni ze zdrowiem sponiewieranym tak bardzo, że właściwie funkcjonowała jedynie dzięki prochom przepisywanym przez psychiatrę?

Nic.

Czekała już tylko na koniec. Żeby pójść do gabinetu, zwymiotować do śmietnika, otrzeć usta chusteczką higieniczną przyniesioną z domu – od kilku tygodni nie mogła bowiem liczyć na przydział służbowych artykułów higienicznych tak, jak inne koleżanki; to była jedna z wielu kar zaordynowanych wobec niej przez dyrę – i dotrwać jakoś do fajrantu.

Ale Rita Najgebauer wcale nie zamierzała się zatrzymywać.

– Pizdy! Nie myślcie sobie, że jak zwolnicie się w pracy w mojej poradni, to znajdziecie robotę w tym mieście lub jego najbliższej okolicy – warczała. – Jeśli spróbujecie odejść, to będziecie dojeżdżać po pięć godzin dziennie. – Zaśmiała się.

Stasia Bozowska słuchała tego ze zwieszoną głową. Nie miała już siły dalej walczyć, była złamana, tak samo jak pozostałe koleżanki z szeregu.

– Jeszcze jedno, wy pizdy… – Rita Najgebauer zrobiła dwa kroki do tyłu i oparła się o ścianę naprzeciwko tak, aby móc w miarę łatwo objąć wzrokiem wszystkie pracownice. Latała przy tym głową na lewo i prawo, mierząc je spojrzeniem, w którym dało się zobaczyć ogromną wściekłość.

Na ten widok ciało Stasi Bozowskiej zaczęło drżeć. Zaraz potem dotarło do niej, że jeszcze chwila takiego stania w bezruchu i zsika się w majtki.

– Na razie nie wiem, która pizda przygotowała ten donos i namówiła pozostałe pizdy do jego podpisania…

Stasia Bozowska podświadomie czuła, że dyra doskonale to wie, ale w ten sposób wbija jeszcze większe kliny między dziewczyny niż robiła to wcześniej.

Tymczasem Rita Najgebauer podniosła prawą rękę, wystawiła palec wskazujący i wycedziła:

– Ale jeśli któraś z was mi to w zaufaniu powie, obiecuję, że mój zasłużony gniew ją ominie. Za to cały spadnie na tę jedną pizdę.

Stasia Bozowska poczuła jak majtki robią się wilgotne.


Rozdział 1


Kilka miesięcy wcześniej

Marek Zawrotny sprawnym ruchem dłoni chwycił za butelkę czerwonego wina, poczekał, aż jego żona Nina podniesie kieliszek, po czym zaczął go ostrożnie napełniać.

– Wystarczy! – zawołała.

– Już? – Zdziwił się. Przecież dopiero zaczął lać! – Tylko tyle?

W odpowiedzi uśmiechnęła się w nieco prowokacyjny sposób.

– W głowie już mi trochę szumi – wyjaśniła.

– Tak? – W lot podłapał jej grę. – To chyba dobrze? – spytał. – Będziesz łatwiejsza…

Popatrzyła na niego zalotnie.

– Lubisz łatwe?

– Lubię ciebie… – szepnął. Dziewczynki były u jego rodziców, jak w co drugi piątek – chyba że akurat w Miejskim Domu Kultury, w którym pracował, działa się jakaś większa impreza i był potrzebny na miejscu – dzięki czemu mogli mieć chociaż trochę czasu dla siebie.

Odstawił butelkę na miejsce, swojego kieliszka już nie uzupełniał. Podszedł do niej od tyłu, odsunął włosy znad karku, musnął go ustami raz, potem drugi.

Kiedy jęknęła, objął ją delikatnie rękoma i zaczął rozpinać guziki bluzki, muskając przy tym oba sutki.

Od razu strząsnęła jego dłonie.

– Jeszcze nie teraz… – rzuciła. – Za wcześnie…

*

Kiedy skończyli się kochać, Nina Zawrotna od razu sięgnęła po koc i nakryła się nim po samą szyję. Po trzeciej ciąży, gdy jej ciało nie wróciło już do dawnej formy, zaczęła mieć kompleksy. Dwa razy zaczynała nawet treningi na siłowni, ale szybko dała sobie spokój. Przy takim obciążeniu pracą w szkole i obowiązkami domowymi – z trzema córkami na czele – nie było szansy na regularne ćwiczenia.

Mąż nawet na nią nie spojrzał, był zajęty wciąganiem spodni od mocno wytartego już dresu.

– Dobrze ci było? – spytał, cały czas walcząc z nogawkami spodni.

Popatrzyła na Marka, przygryzła wargę. Nigdy nie był jakoś rewelacyjny w łóżku, ale ostatnie miesiące to była już kompletna porażka. Doszło nawet do tego, że łapała się na tym, iż podczas seksu wyobraża sobie, że jest z kimś innym, kto zna jej ciało lepiej niż ona sama.

– Uhm. – Skłamała. Nie chciała robić mu przykrości. Nie był może najlepszym kochankiem, ale to wciąż jej mąż, tłumaczyła sobie.

Zawrotny wreszcie uporał się ze spodniami. Podszedł do stołu, nalał sobie porcję wina i wychylił ją jednym haustem.

– Mnie też było dobrze – rzucił. – Co teraz robimy?

Nagle zerwała się z kanapy, bacząc przy tym, aby koc się z niej nie zsunął.

– Zapomnieliśmy o twojej rocznicy! – krzyknęła radośnie. – Przecież to dzisiaj!

– No tak. – Uśmiechnął się szeroko. – Dzisiaj…

– Dziesięć lat! – Wciąż była rozemocjonowana. – Szmat czasu.

– Wciąż mam w pamięci ten dzień, jak podczas przerwy świątecznej wróciłem do domu, zobaczyłem ogłoszenie o naborze na instruktora i poszedłem do MDK-u prosto z ulicy!

– I dostałeś tę robotę! – Cieszyła się tak, jakby to wszystko było jej udziałem.

– A nawet nie miałem jeszcze magistra! – Był równie uradowany, co żona.

Napełnił oba kieliszki. Jeden podał Ninie.

– W MDK-u ktoś pamiętał? – Upiła łyk.

– Żartujesz? – Zaśmiał się sztucznie. – U nas takich rocznic się nie obchodzi.

– A jubileuszówkę chociaż dostaniesz?

– Nie wiem, muszę spytać księgową. – Zamyślił się. – Tobie jak zwykle tylko pieniądze w głowie…

– Pieniądze szczęścia nie dają, ale spróbuj być bez nich szczęśliwy! – Zaszczebiotała radośnie. Podbiegła do męża, pocałowała w policzek i wróciła na kanapę.

Zaraz potem w teatralnym geście podniosła swój kieliszek tak wysoko, że można było odnieść wrażenie, iż jeszcze parę centymetrów, a dotknie nim sufitu.

– Wznoszę toast za Marka Zawrotnego! – mówiła głosem pełnym powagi. – Instruktora do spraw muzyki, dzięki któremu sekcja muzyczna Miejskiego Domu Kultury w Żywotach Małych święci swoje największe sukcesy w ponad pięćdziesięcioletniej historii!

Wstał, unosząc prawą rękę w górę i wykonując gest, jakby uciszał widownię. Potem wystudiowanymi ruchami zaczął udawać, że poprawia stojący przed sobą mikrofon. Wreszcie, po krótkiej chwili, przemówił.

– Moja żona Nina ma trzydzieści dwa lata i właśnie ogląda tę galę w domu, w Polsce… Nino! – Zrobił pauzę dla zwiększenia efektu. – Właśnie otrzymałem Oskara! – Udał, że obiema rękoma unosi statuetkę ponad głowę. – Moja podróż do Hollywood zaczęła się od małego skromnego miasteczka w Polsce. Kiedy przyjechałem do USA, najpierw rok musiałem spędzić w podrzędnej rewii na Broadwayu i czekać, aż dostanę szansę, by pokazać się szerszej publiczności. W końcu jednak się udało i teraz jestem w tym miejscu, w którym jestem. I pomyśleć, że do tej pory takie historie wydarzały się jedynie w filmach! – Gestem lewej dłoni znów zaczął uciszać publiczność. – This is the real American dream! To jest prawdziwy amerykański sen! – Skłonił się nisko. – Na koniec dodam jeszcze to, że tę nagrodę dedykuję mojej ukochanej małżonce Ninie i naszym trzem cudownym córeczkom!

Nina Zawrotna zaczęła bić brawo, patrząc na męża. Wiedziała, że to jego niespełnione marzenie – wystąpić w musicalu przy jednej z najsłynniejszych nowojorskich ulic. Tak, jak miała doskonale w pamięci, że kiedy kończył akademię muzyczną, liczył, iż uda mu się znaleźć angaż w jakiejś znanej filharmonii.

Właśnie wtedy się poznali: on był na ostatnim roku studiów i przygotowywał się do obrony pracy dyplomowej, ona zakuwała na trzecim roku polonistyki na sąsiednim uniwerku. Zaczęło się od tego, że wyszło na jaw, iż pochodzą z tego samego miasta. Potem była pierwsza randka, później druga, trzecia i ani się obejrzeli, byli już parą.

Marek Zawrotny wrócił do stołu, wylał resztkę wina do kieliszka. Przytknął go do ust, ale nie wypił.

– Co się stało? – spytała cicho.

– Nic. – Zdał sobie sprawę, że radosny nastrój sprzed chwili zniknął bezpowrotnie.

– Posmutniałeś…

– Dobrze chociaż, że przez chwilę mogłem się poczuć jak prawdziwa gwiazda… – stwierdził kwaśno.

Odstawił nieopróżniony kieliszek na stół. Usiadł na kanapie, przysunął się do żony.

– Marnujesz się w tej dziurze… – Westchnęła, objąwszy go ramionami. – Ja też się marnuję… – Sama także miała dużo większe ambicje. Chciała zostać na uczelni, dostała nawet wstępną propozycję od promotorki, ale właśnie wtedy Marek otrzymał pracę i musiała wybierać: kariera akademicka z dala od narzeczonego czy powrót do rodzinnej dziury. Zresztą, na wynajem mieszkania w metropolii nie było ich stać, położyła więc uszy po sobie i wróciła do domu.

Pierwsze lata narzeczeństwa i później małżeństwa spędzili kątem u jej rodziców. Nie było łatwo, ona wychowywała Zosię, podczas gdy Marek pracował na dwa etaty i właściwie tylko dzięki temu – gdy na świecie pojawiła się już druga córeczka, Maja – mogli wreszcie wziąć kredyt, kupić upragnione mieszkanie i pójść na swoje.

Gdyby wtedy wiedzieli to, co teraz – że po dwóch kolejnych latach na świecie pojawi się jeszcze Joasia – zdecydowaliby się na czteropokojowe, żeby każda dziewczynka miała swój własny kąt.

– W dziurze, dobrze powiedziałaś… – Westchnął. – Tutaj wszyscy się znają, każdy o każdym wszystko wie i każdy pod każdym kopie dołki…

– Żebyś wiedział… – potwierdziła skwapliwie. – Dzisiaj rano w naszej szkole gruchnęła wieść, że wicedyrektorka rozwodzi się po dwudziestu pięciu latach…

– Poważnie? – Nie mógł uwierzyć. – Przecież to było takie przykładne małżeństwo… Coś mylę, czy z tej okazji nawet dostali nagrodę od prezydenta miasta?

– Od prezydenta miasta i jeszcze od premiera – wyjaśniła. – Jej stary ma znajomości na, jak to się mówi, wysokim szczeblu.

– Znajomości… – Cmoknął. – Lepiej je mieć niż nie mieć… Szkoda, że my nie mamy… – Zamyślił się. – Ale dlaczego rozwód?

– Przyłapała go w kancelarii ze stażystką, jak mu robiła loda.

– Co za debil. – Pokiwał z niedowierzaniem głową. – Żeby robić to w takim prawie publicznym miejscu…

Nina Zawrotna spojrzała na męża z wyrzutem.

– Nie przejąłeś się zdradą, tylko tym, że facet dobrze się nie zakamuflował? – spytała gniewnie.

– Nie moje łóżko, nie moja sprawa – uciął. Nie miał ochoty wdawać się w dyskusję, która, jak znał życie, mogła się skończy awanturą. To był pierwszy ich wspólny tak udany wieczór od dawna i chciał, żeby tak też się skończył. – Ja również mam hiciora z pracy. – Postanowił zmienić temat.

– Z MDK-u?

– Niestety tak.

– Niestety? – Ożywiła się natychmiast. – Co się stało?

– Marika Pawełczak wróciła.

Przytknęła dłonie do ust. Swego czasu Marek tyle przez tę zdzirę wycierpiał, że do dziś na dźwięk tego nazwiska otwierał się jej nóż w kieszeni.

– Wróciła ze zwolnienia tydzień temu.

Nina Zawrotna wiedziała, że tamto babsko leczyło poważny uraz kręgosłupa odniesiony w wypadku na autostradzie. Jednak im dłużej nie było jej w pracy, tym większą nadzieję miała na to, że już do niej nie wróci.

– I nic nie powiedziałeś? – Przygryzła nerwowo wargę.

– Właściwie wróciła już tydzień temu, ale w firmie jej nie było, robiła badania lekarskie – wyjaśnił. – Wpadała tylko na chwilę, żeby wypełnić jakieś dokumenty w kadrach i poplotkować.

– Rozmawiałeś z nią?

– Nie miałem okazji. – Wzruszył ramionami. – Rzucała mi tylko cześć na korytarzu. Przecież wiesz, że nigdy mnie nie lubiła.

– Wiem… – rzekła smutno. – Mam to wciąż w pamięci…

– Do naszej pracowni wpadła tylko raz, na kawę, ale gadała jedynie z Grześkiem.

– Ty z nimi nie piłeś?

– Jakoś żadne z nich mi nie zaproponowało… Przyszedłem, jak już gadali…

– Oni znali się wcześniej? – Zdziwiła się. – Przecież Grzesiek przyszedł, jak jej już nie było w pracy…

– Starzejesz się. – Zaśmiał się, ale zabrzmiało to jakoś sztucznie, jakby w ten sposób chciał przykryć własne zdenerwowanie. – Przecież to Marika załatwiła Grześkowi tę robotę.

– Fakt, zapomniałam… – Zamyśliła się. – Może chciała po prostu powspominać stare czasy?

– Może…

Zaczęła z uwagą wpatrywać się w twarz męża. Znała go, rozpoznawała ten ton głosu i czuła, że coś jest nie tak.

– Nie mówisz mi wszystkiego – rzuciła po dłuższej chwili.

– Co?… – Odwrócił się, nie chciał, żeby patrzyła mu prosto w oczy.

– Coś ukrywasz – wyjaśniła. – Znam cię nie od dziś. Widzę, że coś w sobie gnieciesz.

– Nie… – Cały czas spoglądał w innym kierunku. – Mylisz się tym razem…

Przyłożyła swoją dłoń do jego podbródka, obróciła jego głowę do siebie.

– Mów – naciskała. – Mów, bo pół nocy potem nie prześpisz. – Wiedziała, że jej mąż przeżywa każdą sporną sytuację w pracy, nawet taką, w której sam nie brał udziału. Był tak emocjonalny, że sukces swój czy podopiecznych też musiał potem odchorować.

– Spytała, czy podpiszę się pod rekomendacją dla niej…

– Rekomendacją? – Weszła mu w zdanie. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że zamierza wystartować w konkursie na dyrektora?!

– Chce – odparł krótko. – Właśnie dzisiaj się dowiedziałem. Sama mi to powiedziała. Mnie i Grześkowi. Podejrzewam, że wiedzą już wszyscy w firmie.

– Wróciła po niemal dwóch latach nieobecności i pierwsze, co robi, to podkopywanie stołka pod swoim bezpośrednim szefem? – Nina Zawrotna nie mogła w to uwierzyć. – I jak zareagowałeś?

– Grzecznie jej odmówiłem.

Wiedziała, że jest nie tylko wrażliwy, ale i lojalny. Kiedy ponad trzy lata temu ich najmłodsza córka przyszła na świat – jako wcześniak – i okazało się, że jest poważnie chora, to właśnie dyrektor pośpieszył im z pomocą. Zorganizował wielką imprezę charytatywną, kasa, którą wtedy zebrano, wystarczyła im na operację i późniejszą rehabilitację. Marek powiedział wtedy, że będzie jego dłużnikiem do końca życia.

– Obraziła się? – Bezwiednie oblizała usta. Niczego nie bała się bardziej niż tego, że znów zaczną się te same kwasy, co przed wypadkiem Mariki Pawełczak. Pamiętała nawet, że kiedy się o nim dowiedziała, to nie mogła się posiąść z radości.

– A skąd mam wiedzieć? – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Nie pamiętasz, że Marika ma taką zdolność, że jedno mówi, a drugie myśli, ale ty widzisz tylko to pierwsze i nie masz pojęcia, co właśnie dzieje się w jej głowie?

– Już zapomniałam… – odparła. – Prawie dwa lata to długo… – Na wspomnienie różnych wcześniejszych sytuacji, jakie Marek przez nią przechodził, nerwowo się zatrzęsła. – A może lepiej było podpisać?

– Słucham?

– Może lepiej było podpisać rekomendację… – powtórzyła cicho. – Dyrektora ze stołka i tak nie wygryzie… – wyjaśniła. – A lepiej tego babska za wroga nie mieć.

Milczał.

– Nie wygryzie, prawda? – spytała po chwili niepewnym głosem. – Ma szanse? Wujek jej załatwi?

Marika Pawełczak była bratanicą biskupa pomocniczego, czym nie omieszkała chwalić się przy każdej nadarzającej się okazji.

– Jej rodzina jest wysoko umocowana i ma znajomości nie tylko tu, ale i w całym województwie – zauważył. – Ale chyba nie aż takie, żeby załatwiła sobie stołek naszego dyrektora. On jest nie do ruszenia. Nie po tym, jak zdobył te dwadzieścia milionów na generalny remont MDK-u.

Klasnęła dwa razy.

– W takim razie nie ma się co tym przejmować! – rzuciła radośnie.

– Też tak myślę – potwierdził skwapliwie. – A ja nie mogłem inaczej postąpić. Nie po tym, co szef dla nas zrobił. – Zawahał się. – Zresztą powiedziałem jej o tym wprost: że jestem lojalny wobec szefa, a wystawienie jej rekomendacji byłoby oznaką nielojalności. Każdy normalny człowiek to zrozumie.

– Ale ona nie jest normalna… – powiedziała to machinalnie.

Zaczęła przypatrywać się mężowi.

Ten w odpowiedzi znów uciekł wzrokiem.

– Nie powiedziałeś mi wszystkiego. – W lot pojęła, co się dzieje. Zbyt dobrze go znała! – Próbujesz mnie zbyć…

– Nie próbuję.

– Kłamiesz.

– To nieprawda… – krygował się.

– Nie mówisz zatem wszystkiego… – Nie zamierzała odpuszczać. – To się nazywa półkłamstwo.

Nie odezwał się.

– I tak mi prędzej czy później powiesz – rzuciła. – Równie dobrze możesz to zrobić teraz. Przynajmniej łatwiej zaśniesz.

Udał, że się zastanawia. Nie chciał polec bez walki.

– Coś jeszcze powiedziała… – rzekł po chwili.

Czekała, nie ponaglała go.

– Jak odmówiłem i wyjaśniłem… – zaczął mówić. – Powiedziałem jej to, co tobie przed chwilą… – Uważnie dobierał słowa. Nie chciał czegoś przekręcić. – Najpierw uśmiechnęła się w ten swój sposób… Wiesz, który…

Na same wspomnienie Nina Zawrotna poczuła nieprzyjemny dreszcz na plecach. Ile razy miała okazję widzieć Marikę Pawełczak, tyle razy odnosiła wrażenie, że ma do czynienia z kimś, kto jedną ręką klepie cię po plecach jak najlepszego przyjaciela, a drugą w tym czasie sięga po nóż, żeby w te same plecy wbić go aż po rękojeść.

– Wiem… – szepnęła.

– A potem spojrzała na Grześka… Chwilę to trwało… – opowiadał. – Mogę się tylko domyślać, że mrugnęła do niego okiem… A później… – Zawahał się.

Napięcie, które Nina Zawrotna czuła od dłuższej chwili, stawało się nie do zniesienia. Po radosnym nastroju sprzed paru momentów nie było już śladu. Teraz w pokoju panowała tak gęsta atmosfera, że można ją było ciąć siekierą.

– Powiedz wreszcie… – syknęła.

– A później mi powiedziała, że ma bardzo dobrą pamięć.

Rozdział 2

Stasia Bozowska wjechała fordem ka na parking poradni i zaklęła cicho pod nosem, widząc, że ostatnie wolne miejsce znajduje się koło wypasionej toyoty szefowej. Nie miała jednak wyjścia, jeśli nie chciała się spóźnić do pracy, musiała je zająć. Zaparkowała z duszą na ramieniu, starając ustawić się jak najdalej od trefnego pojazdu. Wiedziała z doświadczenia, że gdyby dyra na fajrant dostrzegła z tej strony jakąkolwiek rysę, kazałaby jej pokryć koszty lakiernika – nawet nie próbując sprawdzać na monitoringu, czy doszło do kontaktu.

Chwyciła za torebkę, wysiadła z forda. Spojrzała na oba samochody i westchnęła w duchu, zdawszy sobie sprawę, że jej wysłużone autko wyglądało przy tym drugim jak zwykła łódka przy wycieczkowcu.

Weszła do poradni, próbując policzyć, ile lat musiałaby pracować, żeby móc sprawić sobie takie cacko, ale dała za wygraną, gdy w głębi długiego korytarza dostrzegła znajomą postać.

Co prawda Mira Kowalska była odwrócona do niej tyłem, ale tę przygarbioną sylwetkę rozpoznałaby nawet w tłumie na koncercie podczas dni miasta. Jak zawsze ostatnimi czasy miała spuszczoną głowę i przemykała chyłkiem, starając się stąpać na tyle cicho, aby jej kroków nie dało się słyszeć w gabinecie dyry.

– Biedna… – pomyślała. Jeszcze nie tak dawno temu Mira była jedną z pupilek dyry, ale potem miała z nią spięcie: podczas rady pedagogicznej nieopatrznie pokusiła się o krytyczną uwagę wobec pomysłu szefowej – tak naprawdę absurdalnego – i w tej samej sekundzie znalazła się u niej na cenzurowanym. Zaraz potem główna księgowa zabrała jej wszystkie premie i dodatki, nawet długopisy i papier do drukarki musiała przynosić z domu, bo obcięto jej dostęp do służbowych materiałów.

Koleżanka zniknęła w gabinecie, Stasia Bozowska zerknęła zaś na zegarek. Dostrzegłszy, że ma jeszcze kilka minut zapasu, podbiegła do drzwi, które dopiero się zamknęły.

– Co u ciebie? – spytała, gdy tylko znalazła się wewnątrz.

– To samo, co zawsze – odpowiedziała Mira Kowalska zmęczonym głosem. – W pracy nie mogę się skupić, w domu nie mogę spać, a na sam dźwięk telefonu dostaję dreszczy.

Stasia Bozowska próbowała uśmiechnąć się do koleżanki, ale mizernie to wyszło. Wiedziała, że ta, odkąd dyra się na nią uwzięła, żyje w ciągłym stresie. Słyszała też, że już kilkanaście razy szefowa dzwoniła do niej w soboty oraz niedziele i wzywała do poradni, aby poprawić czy uzupełnić jakieś mało ważne dokumenty. Na nic zdały się wyjaśnienia, że to wolny dzień, Mira musiała jechać do firmy i robić nadgodziny, za które nikt jej nie płacił – o to na polecenie dyry dbała główna księgowa.

– Myślałaś nad zmianą pracy?

– A kto mnie przyjmie z wilczym biletem od tej baby? – Westchnęła Mira Kowalska. – Ty się lepiej martw o siebie.

– O mnie? – zaniepokoiła się.

– Jak cię dyra przyłapie u mnie w kanciapie, to uzna, że ze mną spiskujesz.

– No co ty… – Na samą myśl Stasię Bozowską targnęło nieprzyjemne uczucie. – Dlaczego miałaby tak pomyśleć?

– Nie znasz jej?

Zamiast odpowiedzieć, spojrzała na zegarek.

– W takim razie będę się zbierać – rzuciła nerwowo, kładąc dłoń na klamce. Mira mogła mieć rację, a przecież szefowej wystarczał byle pretekst – choćby wydumany,

wcale nie musiał być prawdziwy – by się na ciebie uwziąć.

– Idź… – szepnęła. – Uciekaj…

Stasia Bozowska spojrzała na koleżankę. W jej oczach dostrzegła łzy.

– Coś ty… – Nie wiedziała, co powiedzieć. – Wcale nie uciekam od ciebie… – Puściła klamkę.

– Ja tak długo nie wytrzymam…

Stasia Bozowska podeszła do biurka, za którym siedziała koleżanka, objęła ją ramionami.

– Czasem mam takie myśli… – Mira Kowalska nadal mówiła cicho – Takie myśli, że… Jeśli tak dalej będzie… To…

Odsunęła się od koleżanki na tyle, by móc dostrzec jej twarz.

– To co? – spytała.

– To coś sobie zrobię…

– Co ty chcesz powiedzieć?! – Poczuła nerwowe kołatanie w brzuchu. – Chyba nie myślisz o…

Nie dokończyła, przerwało jej gwałtowne otwarcie drzwi. Zaraz potem stanęła w nich Rita Najgebauer.

– Co ty tu robisz? – wycedziła, patrząc na Stasię Bozowską. – Jeśli mnie pamięć nie myli, twój gabinet jest w zupełnie innym miejscu mojej poradni. A mi pamięć nie szwankuje nigdy.

– Chciałam tylko…

– Co chciałaś? – Weszła jej bezceremonialnie w słowo. – Za pięć minut widzę cię w moim gabinecie – poleciła tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I lepiej kup sobie nowy zegarek.

– Zegarek? – Stasia Bozowska nie rozumiała, do czego dyra zmierza.

– Cztery minuty temu powinnaś być gotowa do rozpoczęcia pracy – zauważyła kąśliwie. – A to oznacza, że dzisiaj zostajesz w pracy pięć minut dłużej.

– Ale pani dyrektor… – zaoponowała. – Nie zdążę odebrać dziewczynek z przedszkola…

– A co mnie to obchodzi? – skontrowała. – Trzeba było nie szlajać się po całej poradni i knuć z tą lalunią, tylko brać się do uczciwej roboty! – Po tych słowach wyszła na korytarz, trzaskając za sobą drzwiami.

Stasia Bozowska zerknęła na koleżankę, po twarzy Miry płynęły łzy. Jej też zbierało się na płacz, dlatego już nic więcej nie mówiła, machnęła tylko ręką na pożegnanie i skierowała się do wyjścia.

Kiedy naciskała klamkę, jej dłoń zauważalnie drżała.

*

Od razu poszła do gabinetu szefowej, wiedziała, że nie może kazać jej czekać.

– Pani dyrektor jest? – spytała sekretarkę.

Ta tylko wzruszyła ramionami.

Chcąc nie chcąc, weszła do gabinetu.

– Jesteś wreszcie! – syknęła Rita Najgebauer.

Stasia Bozowska momentalnie wyczuła, że dyra jest w złym nastroju. To oznaczało, że po przekroczeniu progu jej królestwa stąpało się po bardzo kruchym lodzie i trzeba uważać na każde słowo. A najlepiej w ogóle się nie odzywać, tylko pokornie wykonywać polecenia.

Szefowa od razu przeszła do sedna, podsuwając pracownicy pod nos jakiś dokument.

– Tu masz papier. – Stuknęła palcem w plik kartek.

Podwładna od razu zauważyła, że ma do czynienia z opinią wystawioną przez stażystkę zatrudnioną przez dyrę zaledwie parę tygodni wcześniej. Dziewczyna była niegłupia, ale ewidentnie brakowało jej doświadczenia, co nie mogło dziwić, wziąwszy pod uwagę, że to było pierwsze miejsce pracy zaraz po studiach. Sama miała okazję przeczytać kilka innych opinii sporządzonych przez nią i oceniała, że upłynie jeszcze mnóstwo czasu, zanim nie będą wymagały gruntownych zmian.

– Wezmę do domu, przeczytam i naniosę poprawki. – Siliła się na to, aby w głosie wybrzmiał entuzjazm, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to zadanie będzie musiała wykonać po godzinach, za które nikt jej nie zapłaci ani nawet nie podziękuje.

– Niczego nie będziesz do siebie brać – warknęła. – Bierz długopis do łapy i podpisz.

– Mam podpisać? – Nawet nie próbowała kryć zdziwienia. – Za stażystkę?

– A za kogo? Świętego Mikołaja? – Zaśmiała się w niemiły sposób. – Długo będę czekać?

– Pani dyrektor, ale… – Intensywnie myślała, co zrobić. Pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji i instynktownie czuła, że właśnie ważą się jej dalsze losy w poradni. – Ja tak nie mogę podpisać się za kogoś…

– Nie możesz?

Stasia Bozowska usłyszała to pytanie i wiedziała, że dyra zadała je szeptem, ale w jej głowie te słowa wybrzmiały tak głośno, jakby wywrzeszczała je wprost do ucha.

– Nie mogę… – powiedziała cicho.

– Nie możesz czy nie chcesz?

Milczała, nie wiedziała, jak się teraz zachować.

– To ja ci coś zacytuję… – Rita Najgebauer zaczęła stukać palcami wskazującymi w klawiaturę. Po dłuższej chwili zaczęła czytać. – Artykuł dwieście siedemdziesiąty kodeksu karnego, paragraf jeden… Kto, w celu użycia za autentyczny, podrabia lub przerabia dokument lub takiego dokumentu jako autentycznego używa, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności od trzech miesięcy do lat pięciu.

Stasia Bozowska była zdumiona. Czy dyra właśnie przyznała jej rację?!

Szefowa klasnęła teatralnie, po czym rzekła:

– Robiłaś tak wcześniej, laluniu…

– Laluniu?… – Obleciał ją strach. – Już nie: moja kochana?!… – W jej głowie kłębiły się teraz dziesiątki myśli. Laluniami dyra określała jedynie te dziewczyny, które jej podpadły, jak choćby Mira. Do niej do tej pory mówiła zawsze: moja kochana!

– Czego tak się gapisz jak sroka w gnat?

Nagle do Stasi Bozowskiej dotarło coś jeszcze.

– Co robiłam wcześniej, pani dyrektor? – spytała niepewnie.

– Nie pamiętasz? – Rita Najgebauer obdarzyła podwładną spojrzeniem pełnym satysfakcji. – Ja pamiętam doskonale. Nawet sobie zapisałam datę i sygnaturę dokumentu… – Znów zaczęła klikać w klawisze. – Pierwszą opinię za koleżankę podpisałaś prawie dwa lata temu. Za trzy dni będzie rocznica. Może kupisz tort?

– Tort? – Była totalnie zbita z tropu. – Pani dyrektor… To było dwa, może trzy razy…

– Nieważne ile razy – ucięła błyskawicznie. – Jeśli zgłoszę ten fakt, będziesz miała sprawę na prokuraturze.

– Ale przecież to pani kazała mi się wtedy podpisać… – Stasia Bozowska czepiła się ostatniej deski ratunku.

W lisich oczkach Rity Najgebauer pojawiły się ogniki rozbawienia.

– Masz na to dowód? – wycedziła po chwili. Nie zamierzała jednak czekać na odpowiedź. – Nie masz.

Stasia Bozowska nie odpowiedziała. Już wiedziała, że przegrała to starcie z kretesem.

– No, laluniu! – Pstryknęła palcami. – Podpisz, co trzeba i spierdalaj.

Podpisała, nie miała wyjścia.

Nie to jednak było najgorsze, że właśnie dała się szefowej złamać.

Było coś znacznie bardziej przerażającego.

Świadomość tego, że chyba właśnie trafiła na jej czarną listę.


Mam nadzieję, że czujecie się zachęceni, aby sięgnąć po ten zajmujący tytuł, który możecie mi wierzyć, stanie się przyczynkiem do podjęcia wartościowej dyskusji.

[Materiał reklamowy] Wydawnictwo Manufaktura Tekstów.