Kochani, polski mistrz grozy Artur Urbanowicz powraca, z długo wyczekiwaną przez wielu z nas książką. „Inkub”, bo właśnie o tej książce będziemy dziś mówić, to pokaźnych rozmiarów tomiszcze, które jeszcze zanim przystąpimy do jego lektury, już przykuwa naszą uwagę złowieszczym, a jednocześnie intrygującym tytułem oraz niezwykle tajemniczą i mroczną okładką. Można śmiało powiedzieć, że kiedy poznamy historię, którą skrywają karty powieści, przekonujemy się, jak bardzo już sama okładka oddaje klimat tego, co autor dla nas przygotował.
Jeśli o mnie chodzi, jest to już moje drugie spotkanie z twórczością autora i przyznaję, że mając w pamięci lekturę „Grzesznika”, wydawało mi się, że miej więcej wiem, czego mogę się po autorze spodziewać i wiecie co? Miałam rację, tylko mi się wydawało.
Tym razem zostajemy zabrani na Suwalszczyznę do niewielkiej wioski Jodoziory. Miejsca, do którego, uwierzcie mi, nikt, kto ma, choć odrobinę instynktu samozachowawczego nie powinien się wybierać. Dlaczego? O tyn przekonacie się za chwilę.
Niestety świadomości tego, co czeka na wszystkich, którzy pojawią się w tej wiosce, nie mają policjanci z komendy miejskiej w Suwałkach - Vytautas Cesnauskis i jego partner na służbie Mateusz - którzy, aby niejako odkupić swoje karygodne postępowanie, które może godzić w dobre imię komendy, postanawiają przyjąć bez szemrania polecenie służbowe dotyczące wsparcia, kolegów z pobliskiej jednostki w akcji ewakuacji mieszkańców Jodozior z przyczyn niewyjaśnionych zjawisk, które tam mają miejsce. Jeszcze nie wiedzą, że z tego miejsca nikt nie wychodzi, takim jakim był, zanim się w nim pojawił.
Nie trzeba długo czekać, aby niemalże na własnej skórze poczuć, że dzieje się tu coś niedobrego. Kiedy czytelnik wspólnie z funkcjonariuszami przekracza granicę wioski, wręcz natychmiast czuje się jakby zupełnie w innym świecie. Ta wioska to dosłownie klaustrofobiczne, duszne i mroczne środowisko, żyjące własnym życiem. Poznając jej mieszkańców i życie, jakie wiodą, ma się nieodparte wrażenie, że każdy ma tu coś do ukrycia, przez co musimy zachować daleko idącą ostrożność i czujność, bo tak naprawdę do końca nie wiadomo, komu można ufać.
Sytuacja zaczyna stawać się jeszcze bardziej przerażająca, kiedy wkrótce w wiosce zostają odnalezione spopielone zwłoki małżeństwa, będącego mieszkańcami wioski. Okoliczności śmierci małżonków są tak niecodzienne, że nie sposób ich racjonalnie wyjaśnić. Wioska od zawsze cieszyła się złą sławą, o czym doskonale wie młody dzielnicowy, który od dawna interesuje się jej historią. Przy okazji prowadzonego śledztwa, dzielnicowy dzieli się, tym, co udało mu się ustalić z kolegami po fachu. Okazuje się, że wśród lokalnej społeczności Jodoziory, to miejsce od dawna zapomniane przez Boga i ludzi, gdzie króluje przemoc i cierpienie. I rzeczywiście my czytelnicy też możemy to dobitnie dostrzec. Gdybym miała określić to, czego doświadczamy, to nieodparte wrażenie, że ktoś w tej wiosce otworzył puszkę pandory. Nasilają się choroby, zaginięcia i samobójstwa. Niestety więcej już się od dzielnicowego nie dowiemy, bo wkrótce chłopak popełnia samobójstwo.
Vytautas, jednak nie zamierza odpuścić. Chce nie tylko wyjaśnić przyczyny samobójstwa kolegi, ale także dalej idąc tropem dzielnicowego odkrywać tajemnice wioski. Miejscowi twierdzą, że w Jodoziorach mamy do czynienia ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, których źródłem jest zamknięty od lat nawiedzony dom. Wierzą, że to właśnie ten dom emanuje negatywną energią, która odziera ludzi z człowieczeństwa i wyzwala w nich najgorsze instynkty. Prywatne śledztwo policjanta ujawnia, że początek wszelkiego zła, które wydarzyło się na tej niewielkiej prowincji, miał miejsce w latach siedemdziesiątych, kiedy to, jedną z jej mieszkanek była kobieta parająca się czarami.
Czyżby historia zatoczyła koło? Czy wszystko to, co teraz dzieje się w tej wiosce, było dowodem na to, że niestety historia lubi się powtarzać? Niezwłocznie zabierajcie się za lekturę „Inkuba” i przekonajcie się o tym sami.
Jako że, jak wspomniałam przed chwilą, korzenie całego zła dziejącego się w Jodoziorach sięgają zupełnie innej epoki, tak też została podzielona akcja powieści. Czytelnikowi zostają przestawione wydarzenia mające miejsce tu i teraz, czyli w roku 2016, jak również mamy możliwość cofnięcia się w czasie, dzięki czemu autor umożliwia nam jeszcze głębsze wchłonięcie we wszystko, z czym przyjdzie nam się zmierzyć.
Zapewne jesteście ciekawi, czy „Inkub” straszy.
Oczywiście były momenty, kiedy czytając, byłam dosłownie przerażona. Jednak gdybym miała porównywać pod tym względem „Inkuba” i „Grzesznika”, którego również czytałam, to tym razem bardziej czułam napięcie i ciekawość tego, co będzie dalej, niż sam czysty strach, który przy czytaniu „Grzesznika” towarzyszył mi nieustannie. Artur Urbanowicz po raz kolejny udowodnił, że nie tylko doskonale potrafi budować napięcie, ale również doskonale potrafi zwieść czytelnika.
Ja sama, od samego początku do końca, czułam na plecach oddech wszechobecnej śmierci.
Już w prologu powieści zostaje zadane pytanie, na które ja starałam się, znaleźć odpowiedz przez cały czas, jaki spędziłam na lekturze książki.
„-Dlaczego tak lubisz się bać? Zastanawiałeś się nad tym?”
Do tej pory się nad tym nie zastanawiałam, ale teraz właśnie dzięki „Inkubowi” udało mi się znaleźć, moją subiektywną odpowiedz na to pytanie.
Otóż, kiedy czytamy tę książkę, bywają chwile, kiedy mamy ochotę przerwać, odłożyć książkę, chociaż na chwilę, jednak nie jesteśmy w stanie, ponieważ strach nas hipnotyzuje, nęci, kusi, oplata swoimi mackami i podnosi adrenalinę, a to uzależnia. Nawet jeśli życie codzienne zmusza nas do przerwania czytania, to wszystko to, o czym czytamy, ciągle w nas żyje. Nie możemy przestać o tej historii myśleć. Autor ma niezwykłą umiejętność malowania słowem obrazów grozy, których projekcja trwa w głowie czytelnika jeszcze na długo po skończonej lekturze.
Niedawno, podczas jednej z rozmów z moją przyjaciółką stwierdziłyśmy, że jako wielbicielki twórczości autora zawsze z niecierpliwością czekamy na każdą Jego książkę, ale doskonale rozumiemy, dlaczego musimy czekać na nie dość długo.
Wszystko, co wychodzi spod pióra Artura Urbanowicza to jedna wielka perfekcja. Wszystkie części składowe jego powieści począwszy od budowania klimatu poprzez fabułę, aż do kreacji postaci bohaterów, z których żadna nie pojawia się bez powodu, wszystkie pojawiają się w konkretnym celu, są dopracowane, tu nie ma miejsc na przypadek. A jak wiadomo, profesjonalizm wymaga czasu, pracy, zaangażowania i pasji. Zapewniam Was, że to wszystko i wiele więcej znajdziecie właśnie w „Inkubie”.
Nie pozostaje mi nic innego, jak z całego serca polecić Wam lekturę „Inkuba”. Na pewno ze względu na swoje gabaryty nie jest to książka, którą da się pochłonąć w jeden wieczór, ale z pewnością czas z nią spędzony będzie bardzo emocjonalny. Jestem pewna, że czytając, będziecie bali się spojrzeć za siebie, ale w ostatecznym rozrachunku ciekawość zwycięży. Na zakończenie mam dla Was ciekawostkę dotyczącą książki, która być może sprawi, że sami będziecie chcieli podążyć tropem opisanej w książce historii.
Otóż inspiracją dla powstania „Inkuba” stała się, jak sam autor podkreśla rzekomo prawdziwa historia, która została mu opowiedziana. Mamy tu również odniesienie do rodzimych legend.
Ja jestem pod wrażeniem „Inkuba” i chętnie obejrzałabym jego ekranizację, ale jednak ciągle to „Grzesznik” pozostaje moim numerem jeden.
Jeśli jesteście ciekawi, co pisałam na temat „Grzesznika”, zapraszam Was tutaj.
Bądźcie czujni, zło czai się wszędzie.
Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Vesper, za co bardzo dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Przed pozostawieniem komentarza pod postem, zapoznaj się, proszę z polityką prywatności bloga, której szczegółowe informacje znajdziesz w zakładce Polityka prywatności bloga Kocie czytanie i wyraź zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych.
Pozostawiając komentarz, akceptujesz politykę prywatności bloga, a tym samym wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych.
Dziękuję za odwiedziny i pozostawiony po sobie ślad. Proszę o kulturę wypowiedzi i podpisywanie się.