piątek, 28 czerwca 2019

Fragment: Walcząc z cieniami Aly Martinez


Kochani kilka dni temu prezentowałam dla was zapowiedź oraz prolog książki ”Walcząc z cieniem” autorstwa Aly Martinez i wiem, że niektórzy z was byli bardzo nią niezainteresowani, a inni nie do końca przekonań i dlatego dziś przychodzę do was z kolejnymi rozdziałami, aby rozwiać wątpliwości niezdecydowanych i podsycić ciekawość tych, którzy nie mogą doczekać się premiery książki.

Rozdział pierwszy
Flint

PAMIĘTAŁEM WSZYSTKO.
Usłyszałem wystrzał broni.
Poczułem pocisk.
Zobaczyłem, jak ona upada.
W mniej niż sekundę moje dotychczasowe życie się skończyło.
Lecz, bez wątpienia, znowu zrobiłbym to samo.
Dla niej.

– Flint! – krzyknęła Eliza, leżąc pode mną.
Ale nie w sposób, o jakim przez lata marzyłem przynajmniej milion razy. Jej głos nie załamał się w uniesieniu. Nie wzywała mojego imienia, stając się tylko moją, nie wyznała mi miłości ani nie obiecywała pozostać przy mnie na zawsze. Zamiast tego w uszach słyszałem głośne dzwonienie, a z jej ciemnoniebieskich oczu wypłynęło tsunami łez.
Moje serce już i tak biło mocno, lecz zabiło jeszcze szybciej, gdy ujrzałem wstrząsający ból widoczny na jej twarzy. Wiedziałem, że zostałem trafiony, jednak nie to mnie przeraziło.
– Nic ci nie jest? – zapytałem szybko.
– Nie – wydusiła z siebie. Chociaż nienawidziłem patrzeć, jak płacze, ciężar całego świata zniknął wraz z tym jednym słowem.
– Na pewno? – Przyglądałem się jej, ale ona skupiła się na czymś kompletnie innym.
Uniosła dłoń spoczywającą dotychczas na moich plecach. Z jej palców spłynęła krew.
– O Boże! – krzyknęła, gramoląc się spode mnie.
– Wszystko w porządku. – Chciałem ją uspokoić, jednak gdy próbowałem podnieść się z podłogi, wiedziałem, że moje słowa nie pomogą. Wcale nie było w porządku. – Ja… – zacząłem mówić, lecz nagle zapomniałem, co chciałem powiedzieć. Zalała mnie fala bólu, przez co upadłem twarzą na podłogę, w miejscu, gdzie przed chwilą leżała Eliza.
Rozpaczliwie starałem się nie zemdleć, jednak szybko przegrywałem tę walkę.
– Flint. Zostań ze mną. Trzymaj się, proszę – mówiła spokojnie, klęcząc przy mnie. Ale gdy tylko usiadła, ujawniły się jej prawdziwe emocje. – Pomocy! – krzyknęła rozpaczliwie. – Proszę, niech mu ktoś pomoże!
Traciłem przytomność i mogłem się skupić, ale nawet pomimo tego chaosu – Elizy błagającej o pomoc oraz ochroniarzy wbiegających do pokoju – jakimś cudem wyłapałem głos spikera telewizyjnego, ryczącego w tle.
– Naprawdę spodziewałem się dzisiaj więcej po Tillu Page’u – oznajmił.
Właśnie wtedy przypomniałem sobie o bólu o wiele gorszym od tego, który mógł mi zadać jakikolwiek pocisk.
Till.
Jej mąż.
Ojciec nienarodzonego dziecka.
Mój brat.
Zasługiwał na nią, ale, cholera, ja także.
Wpatrywałem się w jej oczy, a jej wrzaski spowiła cisza.

***

Obudziłem się, czując przenikliwy ból w plecach. Panika od razu zalała moje myśli.
– Eliza! – krzyknąłem najgłośniej, jak mogłem, jednak udało mi się tylko zabulgotać.
– Tu jestem. – Pojawiła się u mojego boku. – O Boże, Flint. Nie rób już tak. Nie możesz zasypiać. – Zaczęła gładzić mnie po głowie.
– Eliza – powtórzyłem, kiedy po raz kolejny nie byłem w stanie sklecić spójnej myśli. Byłem przerażony, tyle wiedziałem na pewno. Lecz mój umysł walczył, starając się nadążyć i próbując odpowiedzieć „dlaczego”. – Nic… nic ci nie jest?
– Nie. Nic mi się nie stało – zapewniła mnie, pochylając się i całując mnie w skroń – gest, dla którego bym zabił, żeby tylko móc go odwzajemnić.
Zamiast tego wyciągnąłem rękę w bok, szukając po omacku jej dłoni.
– Zostań ze mną.
Mocno chwytając moją dłoń, obiecała:
– Nie opuszczę cię, Flint. Przysięgam.
Gdyby tylko miała na myśli to, co bym chciał. Jednakże w tamtym momencie, leżąc twarzą w dół, wykrwawiając się na dywanie w ekskluzywnym hotelu w Vegas, z pociskiem tkwiącym w plecach, zadowoliłem się tym.
Tyle nie wystarczyło.
Ale tak musiało być.
Nie jest moja.
Nigdy nie była.
Ochoczo oddałem się ciemności, gdy szeptała w moje ucho kojące słowa.

***

Powoli wróciła mi świadomość. Nie mogłem do końca pojąć, gdzie byłem, ani dlaczego miałem wrażenie, jakbym połknął rozżarzone węgle. Pomimo swojego zamroczenia czułem ból w plecach. Jednak dopiero kiedy próbowałem coś powiedzieć, zdałem sobie sprawę z tego, jak głęboko w czarnej dupie się znalazłem.
– Ełliz. – Co, do cholery? – Elyz.
– Och, dzięki Bogu! – krzyknęła Eliza, nagle zjawiając się u mojego boku.
Westchnąwszy z ulgą, próbowałem unieść powieki, potrzebując jedynie ujrzeć jej ciemnoniebieskie oczy. Nie były magiczne, ale i tak mogły mnie uzdrowić jednym spojrzeniem. Cholera, sama świadomość obecności Elizy działała cuda.
Próbowałem walczyć, lecz nie mogłem przekonać swoich powiek, że światło nie było źródłem całego zła na tym świecie.
– Ćśś. Wszystko w porządku. Po prostu odpręż się – wyszeptała, widząc moje starania. – Boli cię? Potrzebujesz więcej leków przeciwbólowych?
– Ne. Tylko cebe – powiedziałem, jakbym był pijany.
– Co z nim? Dlaczego nie umie mówić? – wychlipał Quarry.
Nigdy nie zapomnę dźwięku jego głosu w tamtym momencie. Trząsł się niczym głos przerażonego dziecka, którym nigdy nie był. Może i miał dopiero trzynaście lat, ale od dawna nie był już małym chłopcem. Tak jak ja i Till musiał zbyt szybko dorosnąć. Jego załamujący się głos rozjaśnił mój zamroczony umysł.
– Nicz my ne jez, Q – wybełkotałem i zaśmiałem się, chociaż ta sytuacja nie była zabawna. 
Leżałem twarzą w dół, na łóżku szpitalnym, naszpikowany lekami, wzdychając za ciężarną żoną swojego brata. Ta sytuacja była bardzo popieprzona. 
Z drugiej strony, może śmianie się było odpowiednią reakcją. Mój brat, Till, był prawdopodobnie najlepszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałem. Jest tylko sześć lat starszy ode mnie, ale od zawsze traktowałem go jak ojca. Moja matka była niezłym ziółkiem, jednak mojego ojca nie można było przypisać do jakiejkolwiek kategorii. Właśnie przez Claya Page’a leżałem w tym łóżku i próbowałem odzyskać siły po oberwaniu w plecy. Właśnie przez niego Till niemal stracił żonę oraz nienarodzoną córkę. Właśnie przez niego Quarry niemal został porwany.
Pozostali mi tylko bracia i Eliza.
Gdybym tylko mógł być choć w połowie tak dobrym mężczyzną jak Till, byłbym lepszy od dziewięćdziesięciu dziewięciu procent facetów chodzących po tej planecie. Boże, chciałem być tak samo bezinteresowny jak on. Lecz było mi do tego daleko. Zamiast tego przez lata stałem się coraz bardziej zazdrosny o jego życie i miłość, jaką darzyła go Eliza. Pewnie, mieli swoje problemy, ale zawsze wspólnymi siłami przeganiali burzę, niezmiennie będąc sobie oddani. Zaledwie rok temu mój starszy brat nagle stracił słuch – coś, co z łatwością mogłoby sprawić, że kobieta zakasałaby kieckę i uciekła. Jednak Eliza tego nie zrobiła. Podarowała mu bezwarunkową miłość, a mnie bardzo bolało patrzenie, jak daje ją jemu.
Im starszy byłem, tym częściej zauważałem zżerające mnie poczucie winy oraz złość. Poczucie winy, ponieważ nie ma na świecie dwojga ludzi, którzy tak bardzo zasługiwaliby na siebie. A złość, ponieważ, pomimo świadomości tego, chciałem pozbyć się swojego brata. Chciałem mieć Elizę Reynolds Page na każdy możliwy sposób, choć w szczególności zależało mi na tym, by nigdy mnie nie opuściła i już na zawsze kochała.
Potrzebowałem komfortu psychicznego oraz poczucia bezpieczeństwa, jakie tylko ona mogła mi zaoferować.
– Elyza? – zawołałem, znowu walcząc ze swoimi powiekami i tym razem wychodząc z tej walki zwycięsko. Powitał mnie widok Tilla trzymającego ją mocno; owinął ręce wokół jej brzucha.
– Hej, koleżko – zagruchał. Ulga zalała jego twarz.
Ale nie na niego chciałem patrzeć. Eliza stała obok, otulona jego ramionami, a łzy płynęły po jej policzkach.
Moje usta drgnęły i, co nieprawdopodobne, uśmiechnąłem się.
Zawsze płacze.
– Nić czi ne jez? – wymamrotałem.
– Tak. Dzięki tobie. – Zrobiła krok w przód, splatając nasze dłonie. Zaśmiałem się i naszymi połączonymi knykciami potarłem jej brzuch. – Jak szie ma dziedzko?
– Co on powiedział? – zapytał Till.
Eliza rozłączyła nasze dłonie, żeby mu przetłumaczyć i zaraz potem złączyła je znowu.
Próbowałem przekręcić się na plecy, chcąc móc używać dłoni, aby z nim rozmawiać, jednak powstrzymały mnie nagłe krzyki.
– Nie! – krzyknęli, kiedy próbowałem podnieść się z łóżka.
– Nie możesz się ruszać. Znaczy, ee, nie powinieneś się ruszać. – Kucnęła przede mną.
Podniosłem dłoń, po czym otarłem jej łzy. Miała czerwone, zapuchnięte oczy, ale kiedy odgarniała moje krótkie włosy z czoła, nigdy nie wyglądała piękniej. Palcami przesuwała po mojej skórze, uśmierzając ból.
– Dam ci trochę więcej środków przeciwbólowych. – Chwyciwszy czerwony guzik leżący w rogu mojego łóżka, wcisnęła go kilka razy.
W ciągu kilku sekund moje całe ciało jeszcze bardziej się rozluźniło.
Nadal przede mną kucała, a jej oczy zaczęły schnąć, kiedy szeptała kojące słowa, które nie do końca rozumiałem, ponieważ zagłuszały je niezliczone pikające monitory. Lecz jej słowa się nie liczyły.
Była ze mną.
Dla mnie.
Obraz mi się rozmazał, a czas stanął w miejscu, gdy wpatrywałem się w jej oczy i bełkotałem zakazane słowa.
Ukrywałem je przez lata. Ale choćbym nie wiem jak się starał, żadna ilość czasu nie sprawiła, by stały się one dobre.
– Kocham czie, Elyzo. Zajebiiiiiiiszczie. Barco.
Chociaż byłem kompletnie otumaniony lekami, wiedziałem, że moje wyznanie wyrządzi więcej krzywdy niż dobrego, jednak to nie powstrzymało wydobywających się ze mnie słów ani bólu.
Może jeśli powiem jej, co do niej czuję, uda mi się dać sobie z nią spokój. Przenieść się do dnia, kiedy nie byłem dręczony nieosiągalnym. To był świetny pomysł, ale realizacja planów to zupełnie inna historia.
Odpowiedziała:
– Ja ciebie też. – Z pewnością mnie nie zrozumiała.
A w tamtej chwili musiała mnie zrozumieć. To nie był wybór.
Ani jej.
Ani mój.
– Nie. Koooooocham czie.
– Ćśś – wyszeptała, kładąc dłoń na moim policzku. – Ja ciebie też kocham, Flint. Wszyscy cię kochamy. Po prostu idź spać.
Wszyscy cię kochamy.
To miało się zmienić, gdy skończę swoje wyznanie. Byłem na tyle świadomy, żeby zdawać sobie z tego sprawę.
– Nie. Suchaj. Kocham… cziebie. Tak jak Till. Tak… sze chcze sz tobom uprawiacz szeksz. Napławde. Dobły. Szeksz. – Zaśmiałem się.
– O kurwa – jęknął Quarry.
– I poszlubicz cibie i… – Przerwałem, by zwilżyć suche usta, po czym wyplułem z siebie słowa, które miały być ostatecznym ciosem zadanym mojemu głuchemu bratu. – To powynno bycz moje dzieczko, ne jego.
– O kurwa – powtórzył Quarry.
– Uch… ee… – Eliza zaczęła się jąkać, spoglądając na Tilla stojącego tylko kilkadziesiąt centymetrów dalej.
– Co? Co on powiedział? – zapytał brat, zbliżając się.
– Powedziaem, sze kocham twojo szone! – krzyknąłem z niewiadomego powodu.
No, może niewiadomego dla nich; ja całkowicie rozumiałem swoje frustracje.
Till musiał mieć powód, żeby mnie znienawidzić. Dał mi tyle dobrego w życiu i zapewniał wszystko, co tylko mógł, nawet jeśli oznaczało to rezygnowanie z czegoś dla siebie. Byłem mu winny prawdę na temat swoich uczuć do jego żony. Chociaż w ten sposób ujawniałem, jaką kupą gówna tak naprawdę jestem.
Uniosłem wolną rękę, po czym zacząłem pokazywać litery, ale Quarry wszedł pomiędzy mnie a Elizę i przycisnął moją dłoń do łóżka.
– Ta. Koniec z tym. Idź spać, dupku.
– On muszi wiedziecz. Powiecz mu.
Q uniósł dłonie i zaczął mówić do Tilla w języku migowym, nie poruszając ustami.
– Powiedział, że nas wszystkich kocha, a potem zaczął robić się sentymentalny i nazwał Elizę mamusią. Po prostu staram się go powstrzymać od ośmieszenia siebie. To wszystko.
– Gófno prafda – warknąłem, kiedy skończył.
– My ciebie też kochamy. Odpocznij trochę – powiedział Till, krzyżując ręce na klatce piersiowej, nie kupując wyjaśnienia Quarry’ego.
– Ne! Powiedziaem, sze kocham jom. Elyze. – Zacząłem wskazywać na nią placem, ale młody ponownie uderzył mnie w dłoń, która opadła.
Odwracając się plecami do Tilla, pochylił się nade mną.
– Zamknij cholerną jadaczkę. Próbuję ci pomóc.
– Kocham jom – powtórzyłem po raz enty.
Eliza, przecisnąwszy się obok Q, znów zjawiła się obok mnie.
– Nie kochasz mnie. Po prostu jesteś teraz naszpikowany lekami, Flint.
– Gófno prafda – oznajmiłem stanowczo.
To nie przez leki czułem to, co czułem. I nie mogły też tego naprawić. Gdyby istniało lekarstwo na pieczenie w mojej klatce piersiowej, jakie odczuwałem za każdym razem, kiedy widziałem ją z Tillem, już dawno temu bym się od niego uzależnił.
– To ne stao sie teraz, Elyzo. Myśle o tobie, kiedy… – Zacząłem dzielić się swoimi żenującymi sekretami, gdy Quarry zakrył mi usta dłonią.
– Powiedziałem, żebyś się, kurwa, zamknął! – wysyczał.
– Ne przeklynaj – wymamrotałem.
Spojrzał na Elizę.
– Mogłabyś znów przycisnąć ten guzik? Może odleci.
– Co się, do cholery, dzieje? – zapytał gniewnie Till, tracąc panowanie nad sobą, ponieważ nic z tego nie rozumiał.
– Nic. Po prostu zachowuje się jak cipa. Jako jego młodszy brat staram się bronić jego męskości… czy coś – powiedział Quarry w języku migowym, po czym uśmiechnął się sztywno do Tilla.
– Nie, ja… – Zacząłem, a jego dłoń po raz kolejny wylądowała na moich ustach.
Quarry spojrzał na Elizę ze zniecierpliwieniem.
– Minie jeszcze kilka minut, zanim pompa do podawania leków przeciwbólowych znowu zacznie działać – oznajmiła wycieńczona moim wyznaniem.
I właśnie ta jej reakcja bolała mnie bardziej niż to, co działo się z moimi plecami.
– No to potrzymam w tym miejscu rękę, dopóki ten czas nie minie – wysyczał Quarry w stronę Elizy.
– Ee, pójdę po wodę – powiedziała z zażenowaniem.
– Elyza, chekaj! – Próbowałem krzyczeć, ale Quarry nie kłamał co do tego, że nie zamierza zdejmować swojej dłoni z moich ust. – Weś te reke. 
Spoglądając znowu na Tilla, podniósł jeden palec, co miało oznaczać, by dał mu sekundę. Potem znów odwrócił się do mnie.
– Zamknij się. Zamknij się. Zamknij. Się. Kochasz ją, dobra. A teraz się zamknij.
– On muszi sie dowiedziecz – powiedziałem.
– Idź spać, Flint. Sam przekażę mu twoje słowa, jeśli po przebudzeniu nadal będziesz chciał popełnić ten błąd. – Wbił we mnie wzrok.
Byłem zmęczony. Sen nie brzmiał jak tortury. Od kiedy miałem dwanaście lat, ukrywałem swoje uczucia do Elizy. Co zmieni jedna noc?
– Zabiore mu jom – oznajmiłem, a powieki zaczęły mi opadać.
Quarry wybuchnął śmiechem.
– W takim razie, kiedy się obudzisz, przekażę mu twoje ostrzeżenie. O, popatrz! Czas się skończył. – Chwycił czerwony guzik i nacisnął go.
Jęknąłem, kiedy leki wypełniły moje żyły, cudownie je rozgrzewając.
– Dzięki Bogu – wydyszał, kiedy odpływałem.
Gdy kilka godzin później się obudziłem, moje zdeterminowanie, żeby wyznać prawdę Tillowi kompletnie zniknęło.
Niestety tak samo jak pragnienie, by Eliza poznała moje uczucia.
Lecz prawda wyszła już na jaw.
Gdy zacząłem czuć zażenowanie, próbowałem przekonać samego siebie, że powinna wiedzieć, co czuję.
Ale tak nie było.
Było w cholerę gorzej.

Rozdział drugi
Flint

DZIEŃ, W KTÓRYM DOWIEDZIAŁEM SIĘ, że prawdopodobnie nigdy już nie będę mógł chodzić, nie przypominał niczego, czego doświadczyłem w swoim dotychczasowym życiu. A to dużo mówi, ponieważ przez osiemnaście lat przeżyłem więcej cierpienia niż niektórzy przez całe swoje życie.
Do cholery, byłem najlepszy w cierpieniu. Żyłem ze świadomością, że matka mnie porzuciła. Oraz ciekawostką, że mój ojciec spędził lata w więzieniu po tym, jak niemal przyczynił się do śmierci mojego brata. Byłem naocznym świadkiem nagłej utraty słuchu Tilla. I miałem miejsce w pierwszym rzędzie w dniu, gdy Quarry dowiedział się, że czeka go to samo. Ostatnio miotałem się godzinami, patrząc na moją rozpadającą się rodzinę, gdy rozpaczliwie próbowaliśmy znaleźć gościa, który porwał Elizę, grożąc jej bronią.
Cierpienie było niczym w obliczu czekającej mnie drogi.
Zostałem sparaliżowany, ponieważ przyjąłem na siebie pocisk, żeby ją chronić. Przynajmniej tak widzieli to inni ludzie. Till w szczególności okrzyknął mnie bohaterem. Lecz to było kłamstwo. Dałem się postrzelić, gdyż chciałem chronić siebie. Nie przetrwałbym bez niej ani chwili. Działałem tamtego dnia tak egoistycznie, że nie mogłem się nawet załamać.
Dokonałem wyboru.
– Najprawdopodobniej znowu będziesz mógł chodzić, ale dopóki twoje ciało nie zacznie zdrowieć, po prostu nie mamy dokładnej informacji, kiedy to się stanie.
– Czy jakieś osoby z podobnymi urazami zaczęły chodzić? – zapytał Till, gdy Eliza skończyła tłumaczyć dla niego informację.
– Oczywiście! – odpowiedział entuzjastycznie lekarz.
Ale ja czułem się, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
– A jednak było trochę przypadków, którym to się nie udało, prawda? – zapytałem gorzko.
– No tak. Każdy pacjent inaczej wraca do zdrowia.
– Więc tak właściwie sprowadza się to do rzutu monetą, hę?
Nie odpowiedział, tylko posłał Tillowi znaczące spojrzenie.
– No. Więc powinieneś wiedzieć jedno, doktorku. Moneta zajebiście nienawidzi braci Page. – Zaśmiałem się gorzko. Wskazując na Tilla, oznajmiłem: – Głuchy. – Następnie machnąłem ręką w stronę Quarry’ego. – Traci słuch. – A potem wskazałem siebie. – Sparaliżowany. – Pokręciłem głową, spoglądając w dół, na swoje bezużyteczne nogi, przeklinając je za to, że mnie zawiodły.
– To tymczasowy stan, Flint. Będziemy z tym walczyć. Znowu staniesz na nogi. Przysięgam, że tak będzie – obiecał Till, z trudem hamując emocje.
Chciałem krzyczeć i wrzeszczeć, bo przecież nie mógł obiecać mi czegoś takiego. Ale to byłby kolejny powód, przez który rosłoby moje poczucie winy.
– Wiem – powiedziałem w języku migowym, zmuszając się do uśmiechu. – Naprawdę. Nie szkodzi – szepnąłem do Elizy, a ona zaczęła płakać. Till mocno trzymał ją w swoich ramionach.
Moją uwagę odwróciło pukanie do drzwi.
– Co powiesz na towarzystwo? – zapytał Slate, wchodząc do środka. Zaraz za nim zjawiła się jego żona, Erica.
Większość ludzi znało Slate’a Andrewsa jako byłego mistrza świata w wadze ciężkiej. Lecz dla mnie oraz dla moich braci on i Erica byli rodzicami, których nigdy nie mieliśmy. Slate był właścicielem klubu sportowego dla ubogich dzieciaków, a ponieważ nasza trójka świetnie pasowała do tej kategorii, większość czasu spędzaliśmy w On The Ropes. Trzymał sztamę z większością dzieciaków z siłowni, ale każdy wiedział, że z nami łączyła go szczególna więź – lub, dokładniej, z Tillem. Jak zwykle Quarry i ja stanowiliśmy zaledwie część pakietu.
Kilka lat temu Slate podarował Tillowi jedyną w swoim rodzaju szansę. Postanowił finansować jego starania w zostaniu zawodowym bokserem. Dzięki tej szansie zgotowanej przez los leżałem w łóżku sparaliżowany, a mój brat siedział naprzeciwko mnie – obecny mistrz świata wagi ciężkiej, trzymający w ramionach kobietę, którą kochałem.
Wydawało się to dość nie fair, ale niewiele rzeczy w moim życiu było w porządku.
– Wejdźcie – odpowiedziałem, po czym rozejrzałem się po pokoju, patrząc na poważne twarze.
Mój wzrok spoczął na Quarrym. Siedział w rogu i wyglądał przez okno. Zdradzało go jedynie delikatne drżenie ramion.
– Ej, Q! – zawołałem.
Nie odwrócił się do mnie, kiedy odpowiedział:
– No?
– Płaczesz tam sobie? – Ot tak rzuciłem te słowa. Był moim młodszym bratem. Nawet w chwili, która powinna być poruszająca, moim zadaniem wciąż było dawać mu popalić.
– Odpieprz się – warknął w stronę okna.
Usta mi drgnęły, gdy usłyszałem jego odpowiedź.
– Hej, nie możesz być mężczyzną i dzieckiem jednocześnie. Wybieraj: klniesz albo płaczesz. – Droczyłem się z nim, tłumacząc swoje słowa na język migowy, żeby Till mógł dołączyć do zabawy.
Stojący obok mnie Slate jęknął, a brat pokręcił głową, po czym pocałował Elizę w skroń.
– Daj mu spokój – nakłaniała Erica.
Jednak nie mogłem tego zrobić. Potrzebowałem tej interakcji. Musiałem się upewnić, że nie stracę kontroli nad swoim umysłem.
Mówiąc do niego jak do dziecka, zapytałem:
– Q, chcesz, żebym poprosił pielęgniarkę o lizaczka dla ciebie?
– Nienawidzę cię – wymamrotał, wstając. Gniewnym krokiem ruszył w stronę drzwi.
– Żartuję, Quarry. Chryste, nie musisz być taki wrażliwy! – krzyknąłem za nim.
Gdy dotarł do progu, spojrzał w górę, po czym pokazał mi środkowy palec. Łzy płynęły po jego policzkach i skłamałbym, gdybym powiedział, że patrzenie na niego w takim stanie nie zraniło mnie dogłębnie. Ale przynajmniej teraz to na nim skupiła się cała uwaga.
– Ty tak na serio, Flint? Martwi się o ciebie. Odpuść mu trochę – powiedziała ze złością Erica, wychodząc za nim.
Odpuścić mu trochę.
Odpuścić mu trochę?
Nigdy nie zrozumiem, co to tak właściwie znaczy. Byliśmy braćmi Page. Nie mogliśmy sobie odpuszczać – nie było nas na to stać. Wiesz, co dzieje się z człowiekiem, który sobie odpuści? Staje się słaby. Nie jest przygotowany na wszystko, ma błędne poczucie bezpieczeństwa. Tak naprawdę powoli zamienia się w kulkę nerwów walczącą o kolejny oddech. Pieprzyć to. Oddawałem Quarry’emu przysługę, trzymając go w gotowości. Świat nie pozwala byle komu sobie odpuścić.
Gdzie była moja szansa na odpuszczenie sobie, kiedy szorowałem brudną podłogę naszego gównianego mieszkania tylko po to, by opieka społeczna nie umieściła mnie oraz Quarry’ego w rodzinie zastępczej? Nikt mi nie odpuszczał. Musiałem starać się nie zasnąć o najróżniejszych godzinach nocy, czekając na powrót ojca, ponieważ wiedziałem, że w kieszeni będzie miał narkotyki, które będę mógł wymienić u starszej pani z mieszkania obok na posiłek, żebyśmy mieli coś do jedzenia. Czy odpuściłem sobie, grzebiąc w skrzynkach z ubraniami przy pobliskim kościele w poszukiwaniu dżinsów, które pasowałyby na Quarry’ego?
Nie.
Musiałem o wszystko walczyć. A jednak to „wszystko” nigdy nie wystarczało. Na litość boską, nie mieliśmy nawet gwarancji, że nie stracimy słuchu bądź możliwości chodzenia.
Pieprzyć odpuszczanie. Dajcie mi napięcie.
Lecz Erica miała rację. Powinienem przeprosić Q, ale co by mu to dało? Musiał nauczyć się, że nie powinno się płakać. Nikogo nie obchodziły jego łzy ani te, które sam wypłakałem w ciągu osiemnastu lat swojego życia. Emocjami nie da się zapłacić rachunków. W przeciwnym razie byłbym pierdolonym Donaldem Trumpem. Należy wstać, otrzepać się, a potem coś wykombinować. Znaleźć rozwiązanie i, nawet jeśli byłoby ono kompletnie do dupy, ruszyć dalej. Rozczulanie się nad sobą do niczego nie prowadzi, a współczucie jest dla słabych.
Więc gdy leżałem tam przed swoją rodziną, podjąłem decyzję.
Jeden wybór.
Nieskończenie wiele możliwości.
– Nic mi nie będzie – oświadczyłem. Jednakże tę wiadomość kierowałem tylko i wyłącznie do siebie. – Nawet jeśli to nie będzie tymczasowe. Nic mi nie będzie.
Gdybym tylko mógł znaleźć sposób, by nie zagubić się w żmudnym procesie udawania, że nic mi nie jest.

środa, 26 czerwca 2019

Najlepsza przyjaciółka, czy największy wróg?

Kochani dziś porozmawiamy o kobiecej przyjaźni. Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale osobiście uważam, że my kobiety, jesteśmy bardzo otwarte na nawiązywanie kontaktów i zacieśnianie relacji z innymi kobietami. Wystarczy chwila, a już znajdujemy wspólną płaszczyznę porozumienia, coś, co nas łączy i tak oto rodzą się przyjaźnie, często na całe życie.
Jednak dziś przychodzę do Was z przestrogą, abyście uważały, kogo wpuszczacie do swojego życia i jak bardzo zażyłą relację budujecie, ponieważ to, co na początku jawi się jako godna pozazdroszczenia więź, z biegiem czasu może przerodzić się w toksyczną przyjaźń, która może skończyć się tragedią.
Do tego, aby Was ostrzec, skłoniła mnie książka Natalie Daniels „Zbyt blisko”, z której recenzją do Was dziś przychodzę.

Na kartach książki zostaje nam przedstawiona przyjaźń Connie i Ness, dwóch kobiet, które poznały się na placu zabaw. Podczas gdy ich dzieci bawiły się beztrosko, one jak to w takich przypadkach najczęściej bywa, zaczęły ze sobą rozmawiać. W trakcie rozmowy Connie dowiaduje się, że nowo poznana kobieta jest jej sąsiadką, która wraz z rodziną przeprowadziła się niedawno do ich miasteczka. Wkrótce nasze bohaterki zaczynają spotykać się, coraz częściej, a za sprawą rozpadu małżeństwa Ness, w którego trakcie to właśnie Connie służy jej wsparciem i pocieszeniem, stają się sobie jeszcze bardziej bliskie. Wraz z upływem czasu Connie zaczyna uświadamiać sobie, że przyjaciółka stara się zawładnąć jej życiem, a ona sama pozwoliła zbliżyć się jej do siebie „Zbyt blisko”. Przyjaźń przeradza się w obsesję. Connie nie może znieść, że Ness pozbawiła jej przestrzeni osobistej i chce zawłaszczyć ją dla siebie, nie pozostawiając czasu dla jej rodziny.
Zapewne już teraz możecie się domyślić, że to, co dzieje się między kobietami, nie wróży nic dobrego.

W tym miejscu chcę zwrócić Waszą uwagę na bardzo wymowne okładkę książki, która w połączeniu z niezwykle ciekawym opisem mocno mnie zachęciła do sięgnięcia po tę pozycję. Widzimy dwa kubki kawy na tacy stojącej na drewnianej ławce podobnej  do tych, jakie możemy spotkać w parku. Na jednym z kubków oraz ławce widnieją ślady krwi. W moim odczuciu kubki kawy symbolizują dwie bohaterki opowieści, ławka natomiast to symbol miejsca ich spotkania, ale dlaczego na jednym z kubków i ławce widnieje krew? Przecież krew to krzywda, zbrodnia, cierpienie. W takim razie co takiego się stało?

Na to i wiele innych pytań wspólnie ze swoją psychiatrą sądową stara się znaleźć, odpowiedz Connie, która przebywa obecnie w szpitalu psychiatrycznym. Niestety nie wie, dlaczego znalazła się w takim miejscu. Jedyne co zostało jej powiedziane to, że dopuściła się strasznej zbrodni. Sama niestety nic nie pamięta. Cierpi na amnezję dysocjacyjną, a może tylko udaje? Sprawdźcie to sami.

Po to, by wspólnie z Connie, dotrzeć do prawdy jest właśnie psychiatra sądowa Emma Robinson. Poza tradycyjnymi sesjami terapeutycznymi Emma prosi swoją podopieczną, aby ta opisywała jej swoje życie, zanim znalazła się w sytuacji, w której znajduje się obecnie. To właśnie z  plików wysyłanych na maila do Emmy dowiadujemy się szczegółów o tym, jak wyglądała przyjaźń Connie i Ness, ale również poznajemy kulisy jej życia małżeńskiego, które nie jest pozbawione cieni.

Po tak przedstawionej fabule książka wydaje się ciekawa i intrygująca, ale mnie niestety nie zachwyciła. Owszem zamysł na fabułę jest bardzo trafiony, ale w moim odczuciu jego potencjał nie został odpowiednio wykorzystany. Tak jak w kuchni liczy się sposób podania dania, który ma podsycić apetyt, tak samo w przypadku książek uważam, że dobry pomysł to nie wszystko, trzeba jeszcze przedstawić go tak, by czytelnik nie mógł oderwać się od książki, a nawet myślał o niej długo po jej przeczytaniu. Niestety ja czytając „Zbyt blisko”, niczego takiego nie doświadczyłam. Na okładce książki czytamy:

„Ta pełna napięcia i zwrotów akcji opowieść zachwyci czytelniczki...”.

Według mnie było zupełnie odwrotnie. Zabrakło napięcia i dynamiki akcji, co sprawiło, że dla mnie momentami czytanie stawało się męczące i nużące. Ponadto samo zakończenie również nie satysfakcjonuje. Autorka pozostawiła czytelników z wieloma niedopowiedzeniami, wzbudzając poczucie niedosytu.

Było jednak też coś, na co moim zdaniem warto zwrócić uwagę, a mianowicie specyficzna relacja i więź porozumienia, jaka wytworzyła się między Connie i Emmą. Relacja, która mocno wykracza poza układ pacjent – lekarz. Kobiety mimo tego, że znajdują się w zupełnie innym miejscu w swoim życiu łączy coś, co zbliża je do siebie? Ale czy to na pewno dobrze, o tym musicie przekonać się sami.

Reasumując „Zbyt blisko” to thriller psychologiczny dla osób, które dopiero zaczynają poznawać ten gatunek i nie mają wobec niego dużych oczekiwań. Lekki styl autorki i przystępny język sprawiają, że książkę czyta się dość szybko. Myślę, że spokojnie przeczytacie ją w jeden wieczór, natomiast, nie ukrywam, że wielbiciele gatunku i bardziej wymagający czytelnicy mogą poczuć się zawiedzeni.

Niemniej jednak nie ulega wątpliwości fakt, że po poznaniu tej historii będziecie ostrożniejsi w nawiązywaniu zbyt bliskich przyjaźni.

Ostateczną decyzję o lekturze jednak, jak zawsze pozostawiam Wam samym.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Prószyński i s-ka, za co bardzo dziękuję


poniedziałek, 24 czerwca 2019

Zapowiedź: Walcząc z cieniami Aly Martinez


Moi drodzy, dziś  wspólnie z wydawnictwem NieZwykłe chciałabym zaprezentować Wam zapowiedź książki Walcząc z cieniami Aly Martinez.

Seria: On the Ropes
Autor: Martinez Aly
Wydawnictwo: NieZwykłe
Numer wydania: I
Data premiery: 2019-07-03

Opis:
Pochodzę z rodziny wojowników. Od zawsze myślałem, że podążę za ich cieniami, stając się niepowstrzymany na ringu. Zmieniło się to w dniu, kiedy uratowałem życie kobiecie, którą kochałem, ale której nigdy nie mógłbym mieć.

Brat okrzyknął mnie bohaterem, a moją nagrodą stał się wózek.

Kiedy zostałem sparaliżowany, moje życie zamieniło się w koszmar.

Dopóki nie spotkałem jej.

Ash Mabie miała zapierający dech w piersiach uśmiech, który poskramiał moją wściekłość i żal. Pokazała mi, że nawet w najciemniejsze noce istnieją gwiazdy, chociaż czasami trzeba było leżeć w chwastach, żeby je zobaczyć.

Byłem zgorzkniałym dupkiem, który zakochał się w dziewczynie skłonnej do uciekania. Nie mogłem nawet chodzić, ale byłem gotowy spędzić całe życie, goniąc za nią.

A teraz prowadzę najcięższą walkę swojego życia i znalazłem się na skraju porażki.
Walczę z cieniami naszej przeszłości.
Walczę o odzyskanie swojej przyszłości.
Walczę dla niej.

Aby jeszcze bardziej zachęcić Was do sięgnięcia po książkę zapraszam  do zapoznania się z jej Prologiem.

Prolog
Ash

– GDZIEŚ TY, KURWA, była? – usłyszałam oschły męski głos, gdy tylko weszłam do sali konferencyjnej.
Spojrzałam w jego oczy tylko na sekundę, ale od razu je rozpoznałam. Chociaż drzwi dopiero co się za mną zamknęły, niczego nie chciałam tak bardzo, jak tego, by czmychnąć. Serce biło mi szybko.
Muszę się stąd wydostać.
– Ee… – Zwlekałam, próbując dać sobie trochę czasu na obmyślenie planu.
– Siadaj – rozkazał, popychając do przodu krzesło znajdujące się obok niego, lecz za żadne skarby świata nie zamierzałam zbliżyć się do niego na taką odległość.
– Nie trzeba – powiedziałam, cofając się o krok w stronę drzwi.
– Nawet o tym nie myśl – powiedział szybko. – Jak Boga kocham, nie próbuj nawet otwierać tych drzwi, bo… – Może i nie dokończył zdania, ale jasno wyraził swoją groźbę.
Przełknąwszy z trudem ślinę, powoli podeszłam do krzesła stojącego najdalej od niego i przysiadłam na skraju. Czekałam na odpowiednią chwilę, by uciec.
Spojrzał w dół, na plakietkę z imieniem zawieszoną na mojej szyi, i uniósł brew.
– Victoria?
– Możesz mówić mi Tori, jeśli chcesz. – Próbowałam uśmiechnąć się sztucznie, ale to chyba wkurzyło go jeszcze bardziej.
Odetchnął kilka razy, próbując się uspokoić, jednak nie ostudziło to płomieni żarzących się w jego wyrażających zdenerwowanie oczach.
– Szukałem cię, Ash – warknął, wymawiając moje imię.
– Ach tak? No to rozwiązałeś zagadkę. Znalazłeś mnie. – Wstałam, ale zatrzymał mnie dźwięk jego pięści uderzającej w stół. Wzdrygnęłam się, słysząc ten nagły hałas.
Gdy w pokoju zapadła cisza, powoli spojrzałam w górę i zobaczyłam, jak wpatruje się we mnie morderczym wzrokiem. Chociaż siedział, wiedziałam, że był ogromny. Kiedy patrzył mi w oczy, jego napięte mięśnie szyi oraz ramion zarysowywały się pod szarą bawełną jego koszulki. Przez kilka sekund mrugał, po czym znowu się odezwał.
– Mieszkasz w schronisku dla bezdomnych – oznajmił zdecydowanie, jakby jego słowa opowiadały własną historię.
I może tak było.
– Pracuję w schronisku dla bezdomnych. – Prędko go poprawiłam.
Jednak on poprawił mnie równie szybko.
– I w zamian za to możesz tam mieszkać. W. Schronisku. Dla. Bezdomnych – wypowiedział każde słowo osobno.
Odwróciłam wzrok, ponieważ mówił prawdę.
Prawdę, której nienawidziłam.
A jednak najświętszą prawdę.
Do oczu napłynęły mi łzy. Walczyłam z nimi, starając się, by nie popłynęły.
Miałam ciężkie życie, lecz przez obecność tego mężczyzny w tym miejscu stało się ono nieskończenie trudniejsze. Gdybym tylko mogła uciec z tego pokoju, mogłabym znowu zniknąć. Moje życie nie było idealne, ale to, że on się tu zjawił, wszystko jeszcze bardziej komplikowało.
– Chcę, żebyś sobie poszedł – skłamałam z całą udawaną odwagą, na jaką udało mi się zebrać.
– Nie mogę. Ukradłaś mi coś.
– Słuchaj, nie mam już twojej książki.
Jeden kącik jego ust uniósł się, tworząc chytry uśmiech.
– Kłamiesz – wyszeptał, sięgając w stronę krzesła znajdującego się za nim. Wyciągnął zniszczoną książkę i bezceremonialnie rzucił ją na stół.
Otworzywszy szeroko oczy, nie myśląc, rzuciłam się po nią.
Była moja. Nawet on nie mógł mi jej odebrać.
Równie szybko co się pojawiła, zniknęła. Złapał mnie za nadgarstek.
Ześlizgnęłam się ze stołu, próbując wyrwać się z jego uścisku. Lecz była to bezowocna próba, ponieważ nawet jeśli wypuściłby mnie, zostałam już zamrożona jego jasnoniebieskimi oczami i nie mogłam się ruszyć.
– Ponad trzy pieprzone lata – powiedział wściekły.
– Musiałam – zapiszczałam, a łzy zaczęły płynąć mi po policzkach.
– Ponad. Trzy. Pieprzone. Lata, Ash. Ukradłaś mi coś. – Puścił moją rękę i wstał.
Otworzyłam usta, z których wydobyło się głośne westchnienie, a on zrobił dwa kroki w przód.
Przygważdżając mnie do ściany swoim twardym ciałem, złapał dłonią moje gardło, po czym przesunął ją w górę, gładząc kciukiem moją dolną wargę. Naciskając na podbródek, przesunął moją głowę w bok.
Wziął głęboki oddech, po czym zrobił wydech, żądając:
– Chcę ją odzyskać.
Zabrakło mi tchu.
Czekałam ponad trzy lata, by usłyszeć te słowa.
Gdybym tylko mogła mu wierzyć.
– Flint, proszę.

piątek, 21 czerwca 2019

Szukanie cieni przeszłości bywa niebezpieczne.

Moi drodzy, czy pamiętacie czas, kiedy będąc nastolatkami, marzyliście o tym, by wreszcie stać się dorosłymi? Jak z niecierpliwością wyczekiwaliście swoich osiemnastych urodzin, będąc przekonanymi, że ten moment będzie dla Was przepustką do prawdziwej wolności, w której wreszcie będziecie mogli sami o sobie decydować. Nikt nie będzie Wam mówił co macie robić, jak się zachowywać i jak żyć. Nikt nie będzie decydował o tym, co Wam wolno, a czego nie?
Oczywiście życie wiele z tych cudownych wizji dorosłości bardzo mocno zweryfikowało i zapewne każdy z nas nie raz marzy o tym, aby choć na chwilę stać znów się dzieckiem.

A dlaczego o tym piszę? Wszystko za sprawą najnowszej książki Jagny Rolskiej „Testament życia”, z której recenzją dziś do Was przychodzę, a konkretnie jej głównej bohaterki Ani. Przystępując do lektury książki, stajemy się uczestnikami imprezy z okazji osiemnastych urodzin dziewczyny, zorganizowanej dla kolegów i koleżanek ze szkoły. Sama Ania nie cieszy się bardzo na tę imprezę, ponieważ obawia się, że obecność ojca i swojej przyszłej macochy wszystko popsuje. Niestety jej najczarniejszy scenariusz sprawdza się, ale nie z powodu ojca i jego narzeczonej, a przez Krzyśka, chłopaka naszej bohaterki, który w taki dzień z nią zrywa. Za chwilę jednak Ania przekona się, że wszystko to, co jeszcze parę chwil wcześniej wydawało się największą życiową katastrofą, będzie niczym, w porównaniu do tego, z czym przyjdzie jej się zmierzyć. Ale o tym za moment.

Musicie wiedzieć bowiem, że matka Ani zmarła, kiedy ta była jeszcze dzieckiem. Wychowywana przez ojca, starała się dowiedzieć czegoś więcej o swojej matce, ale ten z nieznanych jej powodów nie chce mówić ani o zmarłej żonie, ani o jej rodzinie. Ania nawet nie wie, czy takowa rodzina istnieje. I właśnie w dzień swojej osiemnastki Ania otrzymuje niezwykły prezent, dzięki, któremu nie tylko pozna lepiej swoją matkę, ale także odkryje sekrety, które wywrócą jej życie do góry nogami.
Połyskujący aksamit skrywa pamiętnik matki i tajemniczy pierścionek, który jak napisała Ada, na pewno chciałaby odzyskać jego właścicielka. Kim jest tajemnicza kobieta i co może wiedzieć o Adzie? Tego musicie dowiedzieć się sami. Zapiski w pamiętniku matki kierują Anię na Hel, gdzie wszystko się zaczęło. Wraz z Anią cofamy się w przeszłość lat 90., ale pamiętajcie:

„Szukanie cieni przeszłości bywa niebezpieczne”.

Czy to, czego dowie się Ania, wpłynie na jej życie, a co najważniejsze, jak poradzi sobie w konfrontacji z nie będę ukrywać, szokującą prawdą? O tym przekonacie się, oczywiście sięgając po książkę.

„Testament życia” to bardzo poruszająca, refleksyjna i klimatyczna historia o wielu tajemnicach sprzed lat, intrygach, kłamstwach, trudnych relacjach rodzinnych, a także o miłości i przyjaźni, którą z czystym sumieniem Wam polecam.
Książkę czyta się z ogromnym zaangażowaniem, ponieważ wciąga od pierwszej strony. Autorka sprawiła, że bardzo zżyłam się z Anią i mocno trzymałam kciuki, aby znalazła w sobie siłę, by pogodzić się z prawdą, która przez całe życie była przed nią skrywana.

To, co mnie w całej historii mocno urzekło, to dobroć i serdeczność zupełnie obcych Ani osób, które spotykała na swojej drodze. Tym razem, po raz kolejny potwierdza się prawdziwość tego, że bardzo często więcej dobra i życzliwości otrzymasz od zupełnie nieznanych sobie osób, niż od najbliższej rodziny. Nie zdradzę jednak nic więcej, musicie przeczytać książkę.

Dodatkowym atutem książki jest bardzo ciekawe i obrazowe ukazanie realiów życia lat 90., co dla czytelników, którzy tamtejszych czasów nie pamiętają na pewno okażą się bardzo interesujące.

„Testament życia” to jak sam tytuł wskazuje swego rodzaju spowiedź matki przed dzieckiem, zapisana na kartach pamiętnika. To, co Ania w nim przeczyta to zaledwie preludium do tego, co odkryje i co przeżyje udając się do źródeł całej historii. W tej książce naprawdę dzieje się bardzo dużo jednak kutyna tajemnic z przeszłości opada na tyle wolno, że czytelnik ma czas na to, aby oswoić się z wieloma zaskakującymi nas i samą Anię faktami, a uwierzcie mi tych tutaj nie brakuje.

Tylko, czy prawda zawsze wyzwala, czy zawsze lepiej jest wiedzieć, niż nie wiedzieć?

Z tym pytaniem zostawiam Was do osobistego przemyślenia, w momencie, kiedy już będziecie po lekturze książki, bo mam nadzieję, że udało mi się zachęcić Was do jej przeczytania.
Jeśli szukacie, lekkiej, wartościowej książki do czytania na wakacje, to „Testament życia” będzie doskonałym wyborem.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Lucky, za co bardzo dziękuję.


środa, 19 czerwca 2019

Zapowiedź Patronacka: Czekałam na ciebie Magdalena Krauze




Kochani jest mi miło poinformować Was, że Kocie czytanie ma przyjemność patronować debiutanckiej powieści naszej koleżanki blogerki Magdaleny  Krauze.



Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 340
Numer wydania: I
Data premiery: 2019-07-31

sobota, 15 czerwca 2019

Żądza pieniądza

Kochani nie znam nikogo, kto składając komuś życzenia, nie życzyłby tej osobie dużo pieniędzy. Ten zwrot ciśnie się nam na usta niemal automatycznie w takich chwilach. Często również my sami snujemy sobie plany i marzenia o tym, jak wspaniale byłoby być bogatym i jak bardzo odmieniłoby to nasze życie. A jeśli już myślimy o dużych pieniądzach, to często kojarzą nam się one z wygraną. To, że bycie bogatym odmienia życie, nie ulega wątpliwości, ale czy zawsze jest to zmiana na lepsze? Na to pytanie próbuje znaleźć odpowiedź Karolina Wójciak w swojej najnowszej książce „Nigdy nie wygrasz”.

Główną bohaterką książki jest Majka. Dziewczyna ma dopiero niewiele ponad trzydzieści lat, a za sobą już życie, które bez wahania można nazwać piekłem na ziemi. Jest zupełnie sama na świecie. Nie ma nikogo, na kim mogłaby się wesprzeć. Majka pracuje w przydrożnym barze, gdzie jest traktowana jak dziwoląg i popychadło. Nie trudno się dziwić, że w takiej sytuacji nasza bohaterka pragnie dla siebie lepszego życia, a w jej najskrytszych marzeniach przepustką do niego ma być wygrana w lotto, w którego gra regularnie. Wkrótce w barze dochodzi do zabójstwa jednego z klientów, w które kobieta zostaje zamieszana. Czy słusznie? Tego dowiecie się, czytając książkę. Niebawem po tych szokujących i trudnych przeżyciach wszystko wskazuje na to, że los się wreszcie do tej biednej dziewczyny uśmiechnął, bo oto w jednej z największych kumulacji loterii wygrywa naprawdę duże pieniądze i staje się milionerką. Majka wierzy, że teraz kiedy ma pieniądze, zyska również szacunek tych, którzy dotychczas nią pogardzali. Niestety dzieje się zupełnie odwrotnie. Nagle wokół niej pojawiają się osoby, które wykorzystując dobroć, nieporadność życiową i naiwność świeżo upieczonej milionerki, niczym sępy wszelkimi sposobami chcą wyrwać od niej te pieniądze. Sterowana przez innych niczym marionetka Maja dokonuje wyborów, które sprowadzają na nią wiele kłopotów. Teraz już nigdzie nie jest bezpieczna...

Majka, to niejedyna główna postać tej historii. Na kartach tej powieści poznajemy również osobę Darka, kochającego męża i wspaniałego ojca, który dla rodziny poświęcił swoje młodzieńcze plany i marzenia. Dziś czuje, że chciałby dla siebie czegoś więcej i niespodziewanie taką szansę od losu dostaje. Otrzymuje zadanie zrealizowania swojego autorskiego projektu, którym będzie nagranie reportażu na temat tego, jak duże wygrane w grze lotto wpłynęły na życie osób, które te pieniądze wygrały. To, co wynika z materiałów, które udało mu się zgromadzić, powoduje ogromny szok i niedowierzanie. W niedługim czasie, po ogłoszeniu przez media informacji o najnowszej wygranej, chce także porozmawiać z Majką. Żona Darka od początku nie popiera jego udziału w tym zleceniu, jednak Darek chce wreszcie, zrobić coś dla siebie. Ale czy gdyby wiedział, co go czeka, nadal chciałby gonić za marzeniami? Przekonajcie się sami.

„Przez pieniądze będziesz płakać bardziej niż z ich braku".

„Nigdy nie wygrasz” to książka o tym, że pieniądze nigdy nie są gwarantem szczęścia. Wręcz przeciwnie - ich siła może być bardzo destrukcyjna i niszczyć wszystko, co tak naprawdę w życiu ważne. Pieniądz daje nam złudne poczucie władzy, przez co, nim zdążymy zdać sobie z czegokolwiek sprawę, może zamienić nasze życie w koszmar. Pieniądze dają nam także poczucie gwarancji tego, że kiedy je mamy, nie musimy się o nic martwić, a ta pewność może uśpić naszą czujność i stać się naszą zgubą.

Pani Karolina Wójciak oddała w nasze ręce bardzo życiową i prawdziwą, a przez to mocną w przekazie książkę, która tak naprawdę mogłaby być historią każdego z nas. I to jest przerażające. To właśnie dzięki tej książce uświadamiamy sobie bardzo dobitnie, jak wiele cierpienia i krzywdy może nieść w sobie żądza pieniądza. Do jak bezwzględnych czynów jest w stanie posunąć się człowiek wobec drugiego człowieka, po to, tylko aby mieć, a nie tylko być. 

Moi kochani tytuł ten to emocjonalny rollercoaster, który wciąga od początku do końca. Nie da się od tej książki oderwać, a to za sprawą trzymającej w napięciu akcji i zaskakującym jej zwrotom. Od pierwszego zdania widać, że autorka włożyła w  napisanie tej historii nie tylko całe serce i ogrom zaangażowania, ale również mnóstwo pracy. To, o czym czytamy między stronami „Nigdy nie wygrasz” zostało dopracowane w każdym, nawet najmniejszym detalu, dzięki czemu książkę czyta się dosłownie w mgnieniu oka. Nie znaczy to jednak, że po skończonej lekturze równie szybko się o niej zapomina. O nie. Wszystko to, o czym przeczytałam w publikacji i czego doświadczyłam podczas czytania, mocno wwierciło się w moją głowę i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Nadal nie mogę się emocjonalnie z tą książką pożegnać. Nachodzi mnie mnóstwo refleksji i przemyśleń. I wiecie co, jednego jestem pewna. Po przeczytaniu „Nigdy nie wygrasz” już nigdy nie będziecie nawet marzyć o wygranej i bogactwie. Wierzę w to, że każdy z nas ceni o wiele ważniejsze wartości w życiu.

Koniecznie sięgnijcie po „Nigdy nie wygrasz”, to jedna z najlepszych książek, jaką udało mi się dotychczas przeczytać. Na pewno jeszcze do niej wrócę.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Niezwykłe, za co bardzo dziękuję.

wtorek, 11 czerwca 2019

Treningowy chłopak.

Moi kochani nie wiem, czy pamiętacie, ale jakiś czas temu w ramach promocji książki Helen Hoang "Więcej niż pocałunek", miałam przyjemność recenzować dla Was jej pierwsze trzy rozdziały. Już wtedy gorąco zachęcałam Was do tego, abyście wspólnie ze mną wyczekiwali jej premiery, która miała miejsce 5 czerwca bieżącego roku. Natomiast wielu z Was pisało mi wówczas, że dla Was trzy rozdziały to zdecydowanie za mało, żebyście mogli ostatecznie zdecydować, czy chcecie sięgnąć po ten tytuł, bo przecież  obiecujący początek o niczym nie przesądza. Obiecałam Wam wówczas, że już wkrótce przyjdę do Was z recenzją całej powieści, abyście mogli dowiedzieć się o tej książce nieco więcej. I to właśnie dziś nadszedł ten moment.

Zanim jednak odpowiem Wam na pytanie, czy mój zachwyt, który już wówczas wzbudziło we mnie samo preludium do tego, co przygotowała dla swoich czytelników autorka, po poznaniu całości historii nadal jest tak samo wielki, czy też może znacząco zmalał, a może nawet wygasł zupełnie, pozwolę sobie opowiedzieć tym z Was, którzy nie mieliście jeszcze okazji czytać wcześniej niczego na temat owego tytułu, kilka słów o samej jego fabule.

Główną bohaterką powieści jest trzydziestoletnia Stella. Śmiało możemy powiedzieć o niej, że jest kobietą sukcesu. Pracuje jako ekonomistka w korporacji. W środowisku zawodowym czuje się jak ryba w wodzie, co przekłada się na uznanie i awanse. Analityczny umysł Stelli jest doskonałym jej atutem w pracy, natomiast nie pomaga jej w życiu prywatnym. Zapewne zastanawiacie się, w czym tkwi problem, Otóż nasza bohaterka choruje na autyzm, a dokładnie na Zespół Aspergera. Jednym z symptomów tej choroby są duże problemy chorego w nawiązywaniu relacji społecznych. Osoba, u której zdiagnozowano tę jednostkę chorobową, boi się bliskości oraz naruszenia jej przestrzeni osobistej, jak również zaburzenia w jakikolwiek sposób  schematów funkcjonowania, które towarzyszą jej każdego dnia. Dlaczego o tym wszystkim Wam piszę? A no dlatego, że w związku z powyższym Stella ma również trudności w kontaktach z mężczyznami, co spędza sen z powiek jej matce. Rodzicielka martwi się, że mimo swoich trzydziestu lat, jej córka nadal jest sama. Stella nie pali się do budowania związku, ponieważ wszelkie dotychczasowe doświadczenia w tej dziedzinie życia okazały się totalną porażką. Wszelkiej winy za niepowodzenia w życiu prywatnym Stella dopatruje się w sobie i swojej chorobie, dlatego postanawia wprowadzić w życie bardzo spontaniczny i nietuzinkowy plan. I tak oto w jej życiu pojawia się Michael, chłopak do towarzystwa, który otrzymuje od niej nietypową propozycję. On nauczy ją bliskości fizycznej z mężczyzną, a ona mu za to zapłaci. Chłopak nie spodziewał się takiego zlecenia, ale, jako że jest profesjonalistą, godzi się podjąć wyzwanie. Z pozoru plan jest prosty i klarowny, jednak, jak się domyślacie w tak delikatnej materii, jaką jest bliskość fizyczna między kobietą i mężczyzną, nie da się niczego zaplanować i przewidzieć. Wkrótce skrupulatny plan mocno wymyka się spod kontroli i znacząco wykracza poza ustalone ramy i narzucone mu granice. Jeśli chcecie wiedzieć, dokąd doprowadzi Stellę i Michaela, to wszystko, co dzieje się w ich kawałku, na ten moment wspólnej przestrzeni życiowej, koniecznie sięgnijcie po książkę.

Stella i jej „treningowy” chłopak to dwoje bardzo wrażliwych ludzi, którzy mogą sobie wiele dać, ale jednocześnie mogą również sprawić sobie wiele bólu i cierpienia. Wystarczy jeden nieostrożny krok i zbyt pochopna decyzja. Obydwoje bardzo wiele ryzykują, bowiem uczucia to nie zabawa. Stella, choć jest dorosłą kobietą, to w sprawach uczuć i relacji damsko-męskich jest niczym wylęknione dziecko we mgle. Całą swoją ufność pokłada w Michaelu, co on z tym zrobi i jak poradzi sobie z tą świadomością?

Z kolei Michael zmaga się w życiu prywatnym z poważnymi problemami, które doprowadziły do tego, że dziś jest tym, kim jest. Dlaczego godzi się na bycie żigolakiem, z którego uczuciami i potrzebami nikt się nie liczy? Czy Stella pokaże mu, że mógłby żyć inaczej? Na te i wiele innych pytań znajdziecie odpowiedzi oczywiście między stronami książki „Więcej niż pocałunek”.

Nie wiem, czy wiecie, ale książka ta otrzymała wiele bardzo ważnych nagród i wyróżnień literackich. Po jej lekturze zapewniam Was, że są to nagrody w pełni zasłużone, gdyż autorce udało się połączyć w tej historii przyjemne z bardzo pożytecznym. Czytelnik otrzymuje bowiem ciekawą poruszającą i wciągającą opowieść miłosną z subtelnie przedstawionymi scenami erotycznymi, w których odnajdujemy nie tylko pożądanie i aspekt seksualny, ale przede wszystkim uczucia, odkrywanie prawdziwej radości, przyjemności i pasji we wzajemnym poznawaniu siebie, akceptacji i zrozumieniu. A do tego wszystkiego Helen Hoang w bardzo przystępny i obrazowy sposób, opierając się na własnych przeżyciach, pokazuje nam, jak wygląda życie osoby z autyzmem w odniesieniu do jego intymnej sfery, a także uświadamia nam, że osoba taka również ma prawo kochać i być kochana. Wystarczy tylko pamiętać, że podobnie, jak w każdym innym związku niezbędne są kompromis, zrozumienie i czas.

Gorąco polecam Wam tę książkę właśnie teraz na wakacje, ponieważ to właśnie w czasie letnim rodzą się bardzo często uczucia, którym wielu nigdy nie dałoby szansy na przetrwanie. A ta książka jest dowodem na to, że nikogo nie należy nigdy szufladkować i przekreślać. Bo co, jak co, ale miłość nie podlega żadnym regułom.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Muza, za co bardzo dziękuję.

piątek, 7 czerwca 2019

W każdym z nas tkwi demon zła.

Najstraszniejsze demony mieszkają w nas samych. Starajmy się ich nie zbudzić”.

Kochani cytat ten widnieje na okładce najnowszej książki Marty Zaborowskiej „Lęki podskórne”, o której chcę Wam dziś opowiedzieć. Dla mnie, jako psychologa już te kilka słów sugerowało, że autorka przedstawi czytelnikowi mroczne zakamarki ludzkiej psychiki. Te, których na co dzień nikt w nas nie dostrzeże, a często nawet my sami nie zdajemy sobie z nich sprawy. Przypuszczenia te w połączeniu z intrygującym opisem zrodziły we mnie nadzieję, że oto w moje ręce trafiła książka, która nie tylko pozwoli mi spędzić kilka godzin na zajmującej lekturze, ale przede wszystkim skłoni do refleksji i wielu przemyśleń. O tym, czy to, czego oczekiwałam, zostało mi dane, przekonacie się już za chwilę.

A zaczęło się naprawdę intrygująco, bo oto główny bohater powieści, znany i ceniony scenarzysta teatralny w dniu swoich czterdziestych urodzin zostaje ofiarą wypadku. Nie ma świadków zdarzenia, a sam mężczyzna niewiele pamięta. Po opuszczeniu szpitala Ben zostaje otoczony opieką przez swoją żonę Lunę. Niestety leki, które kobieta podaje mężowi, bardzo szybko pogarszają jego stan. Mimo to nasz bohater ciągle stara się przypomnieć sobie, co tak naprawdę wydarzyło się w noc wypadku. Świadomość wraca powoli, niczym misternie składane pojedyncze elementy układanki, a to, jaki wspólnie tworzą obraz, dosłownie przeraża. Całości dopełnia chwila, kiedy Bernard niezauważony przez Lunę widzi w jej rękach zakrwawioną sukienkę. Dodając dwa do dwóch, uświadamia sobie, że tamtej nocy doszło również do morderstwa. Od tego momentu kończy się małżeńska idylla.

Moi drodzy możecie mi wierzyć, że to zaledwie niewielki ułamek tego, co przygotowała dla nas autorka, W książce mamy bowiem ukazane w mistrzowski niemal sposób to, jak psychika ludzka, kształtuje się niemalże od najmłodszych lat pod wpływem różnego rodzaju przeżyć i emocji.

Bernard i Luna to młodzi stażem małżonkowie. Każde z nich wiele przeszło, a ich związek miał być początkiem nowego życia, w którym będą mogli pogodzić się z przeszłością i wspólnie budować bezpieczną przyszłość. Bernard bardzo kocha swoją żonę, choć nie zawsze jest to łatwe, ponieważ cierpi ona na zaburzenia osobowości w psychologii określane mianem Syndromem borderline, co tłumaczy się, jako osobowość z pogranicza. Osobowość taka mieści się pomiędzy zaburzeniami psychotycznymi (schizofrenicznymi) a zaburzeniami neurotycznymi (nerwicami) Stany osób, u których stwierdzono ów syndrom, nie są jednak tak mocno zaostrzone, by można było zdiagnozować schizofrenię. Nie chcę Wam zbyt wiele zdradzać, aby nie pozbawić Was możliwości odkrywania tego, jak na co dzień wygląda życie z Luną i jej chorobą, powiem tylko, że sam Ben bardzo wiele jej zachowań tłumaczy właśnie tym, że są one spowodowane syndromem borderline i wiele jej wybacza. Ale czy powinien? Tak bardzo wyrozumiały nie jest za to, przyjaciel mężczyzny Igor, który nie tylko nie darzy Luny sympatią, ale także bacznie patrzy jej na ręce podczas rekonwalescencji przyjaciela. Czy słusznie? O tym przekonajcie się już sami.

Nie zdradzę nic więcej. Od siebie zostawię Wam tylko jedną radę, która jest bardzo cenna, kiedy przystępujemy do lektury książki. Bądźcie czujni i nie dajcie się oszukać. „Lęki podskórne”, skrywają na swoich kartach historię, w której nic nie jest takim, jakim na początku się wydaje. Tu nic nie jest tylko czarne albo tylko białe. Im bardziej zagłębiamy się w bieg opisanych w książce wydarzeń, tym bardziej przekonujemy się, że tak naprawdę w każdym człowieku tkwi demon zła, który jeśli się zbudzi, jest bardzo nieprzewidywalny w swoich poczynaniach. Tu nikomu nie można ufać.

Gorąco zachęcam Was do sięgnięcia po „Lęki podskórne”. Marta Zaborowska oddała w nasze ręce wspaniały, trzymający w napięciu thriller psychologiczny z szeroko rozbudowanym wątkiem kryminalnym, od którego nie można się oderwać. Autorka niemalże żongluje naszymi emocjami dzięki stopniowemu odkrywaniu przed czytelnikiem coraz to nowych szokujących faktów. Podczas gdy już byłam przekonana, że na pewno już znam zakończenie, nagle działo się coś, co uświadamiało mi, w jak wielkim byłam błędzie. I wierzcie mi, do końca nie da się w tej książce niczego przewidzieć. A kiedy już wszystkie elementy układanki trafią na właściwe miejsca, jedyne co będziecie w stanie powiedzieć, to jedno wielkie WOW.

Tę książkę po prostu trzeba przeczytać. Nie zwlekajcie ani chwili dłużej.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Czarna owca, za co bardzo dziękuję.


poniedziałek, 3 czerwca 2019

Kiedy plotka zaczyna żyć własnym życiem.

„Plotki są jak nasiona niesione przez wiatr. Nie da się przewidzieć, gdzie wylądują, ale gdzieś na pewno. Zagnieżdżą się w pęknięciach i szczelinach, zaczną kiełkować. A potem zapuszczają korzenie. Nie ma znaczenia, czy jest w nich prawda, czy nie. Im częściej są powtarzane, tym szybciej i bardziej rosną, niczym łodygi fasoli pnące się ku słońcu”.

Moi drodzy od urodzenia mieszkam w niewielkiej miejscowości i choć bardzo kocham moją cichą i urokliwą wioskę i nie zamieniłabym jej na żadne inne miejsce na świecie, to jednak jest coś, czego bardzo nie lubię. Z uwagi na to, że wszyscy mieszkańcy naszej miejscowości znają się niemalże od pokoleń, a i dzieje się tu niezbyt wiele, to niestety wszyscy wszystko o sobie wiedzą, a nawet więcej, często wydaje im się, że o danej osobie wiedzą więcej niż ona sama o sobie. I tak oto rodzą się plotki, które szeptane niby to w sekrecie przez jedną sąsiadkę drugiej sąsiadce, bardzo szybko obiegają całą wioskę, nierzadko obrastając w legendę. Nikt zazwyczaj nie zastanawia się, czy dana plotka ma w sobie ziarno prawdy. Ważne, że coś się dzieje.

Na tę odrobinę prywaty pozwoliłam sobie ze względu na to, że dziś chcę opowiedzieć Wam o książce „Plotka Lesley Kara, która na swoich kartach skrywa historię, dzięki której czytelnik uświadamia sobie, jak wiele złego może uczynić plotka niesiona z ust do ust na ludzkich językach. Zanim jednak opowiem kilka słów o samej książce, chcę, abyście wiedzieli, że przedstawione w niej wydarzenia oparte są na prawdziwej historii.

Jeśli jesteście ciekawi, jak to wszystko się zaczęło, to zapraszam Was razem ze mną do niewielkiego nadmorskiego miasteczka Flinstead, do którego trafiamy wspólnie z główną bohaterką powieści Joanną i jej synem Alfim. Miasteczko to jest miejscem, w którym Joanna się wychowała i dorastała. Dziś wraca z Londynu, gdzie dotychczas mieszkała, w rodzinne strony, by zapewnić synkowi spokojne i szczęśliwe dzieciństwo. Dla nich obojga ta przeprowadzka ma być początkiem nowego życia. Chłopiec uczęszcza do tamtejszej szkoły, jednak nie jest mu łatwo nawiązywać przyjaźnie z nowymi kolegami z klasy. Joanna postanawia mu w tym pomóc i chce nawiązać bliższe relacje z matkami kolegów  dziecka, mając nadzieję, że w ten sposób chłopcy łatwiej zaakceptują nowego kolegę.
Pewnego dnia podczas rozmowy z innymi matkami Jo dowiaduje się, że prawdopodobnie w ich miasteczku mieszka dzieciobójczyni, która przed laty będąc jeszcze dzieckiem, wbiła nóż w serce innemu dziecku. Dziś Stella jest już dorosłą kobietą i jak wieść niesie pod innym nazwiskiem, ukrywa się właśnie w Finstead. Początkowo Jo postanawia zbagatelizować te pogłoski. Jednak to, czego się dowiedziała, nie daje jej spokoju i już wkrótce powtarza  zasłyszaną plotkę dalej. Lotem błyskawicy plotka zaczyna żyć własnym życiem.
Niebawem okazuje się, że zbytnie zainteresowanie Joanny sprawą morderczyni, a także rozpowiadanie plotki może kosztować ją bardzo wiele. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, którym dla matki bez wątpienia jest zagrożone bezpieczeństwo jej dziecka. Joanna otrzymuje tajemnicze przesłanki świadczące o tym, że:
„Plotki potrafią zabijać”.
Czy synek Joanny jest w niebezpieczeństwie i kim jest ukrywająca się przestępczyni? To dwa główne nurtujące czytelnika pytania. Odpowiedz na nie, czeka na Was oczywiście podczas lektury.

Moi kochani „Plotka”, to jedna z tych książek, która zainteresowała mnie już w momencie zapowiedzi nie tylko ciekawym opisem, ale również zapewnieniami, że oto w moje ręce trafia pełen napięcia thriller, który podniesie mi poziom adrenaliny i ciśnienie krwi. W obliczu tego rodzaju zapewnień miałam wobec tej książki bardzo duże oczekiwania. I niestety się zawiodłam. Nie mogę powiedzieć, że jest to książka zła, bo z pewnością taka nie jest. Natomiast zdecydowanie historia w niej opisana jest nierówna. Mamy tu interesujący początek, słaby środek i rewelacyjne zakończenie. Ponadto bardzo uciążliwe staje się w całej fabule nagromadzenie bardzo dużej ilości bohaterów, którzy tworzą swego rodzaju sztuczny tłum. Myślę, że autorka w ten sposób chciała zmylić tropy czytelnika odnośnie wykrycia morderczyni. Tu każdy jest podejrzany, a wzajemne oskarżenia mogą mocno krzywdzić. W rezultacie jednak zabieg ten jedynie bardzo utrudnił czytelnikowi zorientowanie się, kto jest kim i jaką pełni funkcję w całej opowieści.
Jeśli chodzi o tempo akcji, to również było ono bardzo zmienne. I tak jak samo zakończenie, czyli ostatnie sto stron bardzo angażuje i pochłania czytelnika, dosłownie w mgnieniu oka, tak sam środek jest mocno i w moim odczuciu niepotrzebnie rozciągnięty, co u mnie samej zaowocowało kilkoma momentami znużenia lekturą.

Reasumując, „Plotkę” polecam tym z Was, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z tym gatunkiem i szukają czegoś, co czyta się lekko i nie wymaga zbytniego zaangażowania i wysiłku intelektualnego. Czytelnik, który jest wielbicielem thrillerów, a tym samym czyta je dość często i wymaga dużo, może poczuć się zawiedziony.

Nie chcę jednak, żebyście rezygnowali z sięgnięcia po „Plotkę” pod wpływem mojej recenzji, ponieważ wiem, że zbiera ona bardzo wysokie oceny, dlatego zachęcam Was, abyście książkę przeczytali i wyrobili sobie o niej własne zdanie. Warto dać jej szansę, choćby ze względu na świetne zakończenie.

Jako że ja zawsze daję autorowi drugą szansę, to na pewno przeczytam kolejną książkę Lesley Kara.

Recenzja powstała we współpracy z księgarnią Tania książka, za co bardzo dziękuję. Zachęcam Was również do zapoznania się z całą ofertą nowości i bestsellerów księgarni.