wtorek, 29 maja 2018

Koniec życia u jego początku.


Kochani, czy pamiętacie dzień, kiedy kończyliście liceum i wybieraliście się na studia? A może właśnie teraz kończycie ten wyjątkowy etap w swoim życiu i chcecie iść naprzód, wyruszając w samodzielną „podróż”. Jest to ten wyjątkowy moment dla każdego młodego człowieka, kiedy czujemy podekscytowanie i radość tym, że teraz możemy sami pokierować naszym życiem, decydując, w jakim kierunku ma ono podążać. Z entuzjazmem patrzymy w przyszłość. Wydaje się to takie proste i oczywiste. Niestety jak się za chwile przekonacie, nie zawsze taki bieg wydarzeń jest pewnikiem w życiu. Bo wystarczy tylko jedna chwila, jedna nieprzemyślana decyzja, by nasze życie stało się bolesną egzystencją, w której zostaje nam odebrane wszystko, co najcenniejsze, a nasze plany i marzenia umierają razem z nami.

Drogi czytelniku dziś zapraszam Cię na lekturę książki, która boli, wzrusza i porusza. Książki, która uświadomi Ci, że nic w życiu nie jest Ci dane na zawsze. To, że dziś wygląda ono tak, jak wygląda, nie znaczy, że jutro będzie ono takie samo. A może jutra już nie będzie… O tym wszystkim w bardzo bolesnych doświadczeniach życiowych przekonuje się główna bohaterka książki Lisy De Jong „Kiedy Pada deszcz”.

Kate jeszcze dwa lata temu była szczęśliwą, z radością i optymizmem patrzącą w przyszłość, dziewczyną. Jednak wszystko zmieniło się pewnego dnia, kiedy w brutalny sposób jej życie kończy się nim, tak naprawdę miało możliwość się zacząć. Ta chwila odebrała jej wszystko: siłę, nadzieje i wiarę. Dziewczyna ukrywa się w swoim „kokonie bezpieczeństwa”, odtrącając wszystkich, którzy ją kochają. Pogrążona w rozpaczy nie widzi dla siebie przyszłości lepszej niż codzienna walka o przetrwanie kolejnego dnia. Jednak nadchodzi moment, kiedy wszystko się zmienia. Na jej drodze pojawia się Asher Hunt. To właśnie on wyrywa ją z macek bólu, którego stała się zakładnikiem. To dzięki niemu na niebie za dnia znów świeci słońce, a nocą pojawiają się gwiazdy. I tak właśnie mogłaby zakończyć się ta historia, niestety wszystko, co piękne szybko się kończy, a świat po raz kolejny rozpada się niczym domek z kart. Ile cierpienia jesteśmy w stanie znieść, czy Kate odnajdzie w sobie siłę, by jeszcze raz podnieść się z kolan i zawalczyć o siebie i swoje marzenia?

Nie mogę nie zwrócić uwagi na wyjątkową kreację bohaterów tej historii. Mamy tu skrzywdzoną dziewczynę, która ukształtowana przez traumatyczne wydarzenia staje się zupełnie kimś innym. Bolesny sekret, który trawi jej duszę i serce nie pozwala jej kochać mężczyzny, który miał być jej przyszłością. W chwili kiedy młoda kobieta czuje, że dla niej wszystko już się skończyło, w jej życiu pojawia się ktoś, kto również ma swój sekret. Asher jest jej ocaleniem. To on pomaga jej na nowo otworzyć się na życie i innych ludzi. Ta niezwykła opowieść uświadamia nam, jak bardzo ludzie są sobie wzajemnie potrzebni. Są jak anioły, które ciągną nas ku górze, kiedy my spadamy.

Lisa De Jong w niezwykle wzruszający sposób daje odczuć swoim czytelnikom ogromną moc miłości. To właśnie miłość daje nam siłę, by przezwyciężyć ból i odbić się od dna. To ona pomaga Kate pozbyć się demonów przeszłości, uwierzyć w to, że i dla niej jest jeszcze jakieś jutro.

„Kiedy pada deszcz” to tytuł, którego nie da się zapomnieć. Emocje i wzruszenia, których dostarcza nam autorka, są tak ogromne i głębokie, iż podczas lektury nie sposób uniknąć łez. Jest to jedna z tych pozycji po skończeniu której odczuwa się wielką potrzebę, by powiedzieć bliskim nam osobom, jak bardzo są dla nas ważni i jak bardzo ich kochamy, nie chcąc odkładać tego na jutro, bo jutra może nie być. A za chwile może być za późno by, powiedzieć „kocham Cię”.

Moi drodzy bardzo gorąco zachęcam Was do sięgnięcia po tę książkę, ponieważ bezsprzecznie jest bardzo dobra godna polecenia pozycja. Jednak ci z Was którzy czytali „Promyczka” Kim Holden, mogą nie być nią aż tak bardzo zafascynowani, jak ci, którzy jeszcze nie mieli okazji jej czytać. Prawda jest taka, że po przeczytaniu historii o Kate Sedgwick „Kiedy pada deszcz” może wydać się bardzo schematyczną historią. Odnajdziecie w niej wiele podobieństw właśnie do książki Kim Holden. Dlatego, jeśli jeszcze nie czytaliście żadnej z nich, radzę zacząć właśnie od „Kiedy pada deszcz”, gdyż w ten sposób ustrzeżecie się przed odbieraniem jej przez pryzmat dzieła Pani Holden, bo przecież nic nie jest w stanie dorównać „Promyczkowi”.


niedziela, 27 maja 2018

Kiedy coś tracisz, doceniasz tego wartość.

Kochani nie wiem, czy wiecie, ale bardzo lubię sięgać po książki debiutujących pisarzy. Wspieram ich i podziwiam za to, że spełniają swoje marzenia. Jeśli debiutantem jest osoba z naszego rodzimego podwórka, zawsze niezmiernie się cieszę i trzymam mocno kciuki za sukces książki. Dziś chcę zaprezentować Wam pierwszą książkę naszej koleżanki blogerki Weroniki Tomali, „Płynąc ku przeznaczeniu”, którą dzięki uprzejmości Weroniki i wydawnictwa Dlaczemu miałam przyjemność otrzymać do recenzji, za co bardzo serdecznie dziękuję.

Moi drodzy, czy wierzycie w przeznaczenie? W to, że nasz los i bieg naszego życia, już w momencie naszych narodzin jest z góry określony? Ja wierzę i wiem jedno, wszystko, co jest nam pisane, zazwyczaj spełnia się w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy zupełnie się tego nie spodziewamy. Los potrafi nas zaskoczyć, często odmieniając zupełnie nasze dotychczasowe życie.
Przekonała się o tym główna bohaterka powieści - Dominika.

W momencie, kiedy czytelnicy poznają Dominikę, właśnie spełnia się jedno z największych marzeń dziewczyny. Wspólnie z dwiema przyjaciółkami wyjeżdża na wakacje marzeń. Dominika jest skromną studentką, której życie od najmłodszych lat nie rozpieszczało. Nigdy nie mogła pozwolić sobie na rozrzutność. Los mocno doświadczył jej rodzinę, więc była zmuszona szybko dorosnąć i na wszystko, co ma samodzielnie zapracować. Za chwilę wyruszy w podróż do Hiszpanii, nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że w te wakacje rozpocznie się jej droga ku przeznaczeniu.
Właśnie tam bowiem poznaje Dawida, dla którego jej serce mocniej zabiło. Jeśli jednak myślicie, że teraz wszystko potoczy się jak w bajce i będą żyli długo i szczęśliwie, to nic z tych rzeczy. Dawid wydaje się zupełnie niezainteresowany naszą bohaterką. Co więcej, jest wobec niej oschły i opryskliwy. Z czego to wynika i czy Dominice uda się dotrzeć do serca wybranka, tego już musicie dowiedzieć się sami, sięgając po książkę, do czego gorąco zachęcam.

Nie mogłaby nie wspomnieć o kreacji bohaterów. Dominika to nieśmiała, wycofana młoda kobieta, której brak wiary w siebie i odwagi do tego, aby zawalczyć o swoje szczęście. Dawid natomiast na początku jawi się nam jako egoistyczny, pewny siebie facet, który wie, że podoba się kobietom i bez skrupułów to wykorzystuje tak, jak jest mu wygodnie. Jak się później okazuje, nie wszystko, co widzą oczy, jest rzeczywistością. Prawda, którą skrywają pozory, może zniszczyć. Czy nasi bohaterowie znajdą w sobie siłę, aby stawić jej czoła?

„Nie miałam pojęcia, w którym kierunku pędzi teraz moje szczęście. Wiedziałam tylko, że piękne rzeczy rodzą się w bólu i warto czasami wyposażyć się w środki łagodzące objawy”.

Bardzo pomocne stały się dla Dominiki jej przyjaciółki. Kaśka i Wiki, choć nie ingerowały w jej decyzje, zawsze służyły wsparciem i dobrą radą, a kiedy było trzeba, na chłodno oceniały sytuację, troszcząc się o przyjaciółkę. Autorka wspaniale wykreowała obraz wyjątkowej przyjaźni. Takie przyjaciółki to prawdziwy skarb.

Gdybym miała w kilku słowach powiedzieć, o czym jest książka, „Płynąc ku przeznaczeniu”, powiedziałabym, że jest to historia, o marzeniach, przyjaźni, walce z bolesną przeszłością, oraz miłości zrodzonej z obaw, lęków i niepewności.

Na kartach powieści znajdziecie poruszającą i wzruszającą opowieść, która da Wam do myślenia. Autorka uświadamia swoim czytelnikom bardzo ważną prawdę. Otóż często nie dostrzegamy tego, co mamy na wyciągnięcie ręki, do czasu, kiedy to utracimy. Kiedy coś tracisz, doceniasz tego wartość.

„I wszystko zmieniło się w dniu, kiedy poznałam Ciebie. I kiedy cię utraciłam."

Weronika Tomala oddaje w nasze ręce bardzo dobry debiut, napisany lekkim i prostym językiem, dzięki czemu, książkę czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Mimo że na początku trochę trudno było mi wbić się w fabułę, z biegiem czasu autorce udało się zdobyć moją uwagę i wciągnąć w bieg wydarzeń. Książkę gorąco polecam. Jest to idealna pozycja na wakacyjny czas. Dzięki jej lekturze poczujesz klimat gorącej Hiszpanii. Co prawda w książce da się dostrzec pewną schematyczność, jednak mnie ona zupełnie nie przeszkadzała w jej odbiorze.

Autorce gratuluję bardzo dobrego debiutu i z niecierpliwością czekam na kolejną książkę, którą z przyjemnością przeczytam, a Was moi kochani gorąco zachęcam do tego, abyście wspierali to, co dobre i sięgnęli po „Płynąc ku przeznaczeniu”.

Myślę, że zakończenie książki mocno wasz zaskoczy, a nawet popłyną łzy, tak, jak było w moim przypadku.

poniedziałek, 21 maja 2018

Chłopak z dzielnicy rapu.

Moi drodzy dziś porozmawiamy o uczuciach i sposobie ich wyrażania. Zapewne zgodzicie się ze każdy człowiek jest inny i każdy inaczej wyraża to, co dzieje się w jego głowie i sercu. Jedni z nas są, jak otwarte książki i bez problemu uzewnętrzniają się przed innymi, kiedy inni są skryci i wszelkie emocje za wszelką cenę starają się ukryć przed światem zewnętrznym. Dziś opowiem Wam o chłopaku z dzielnicy rapu, który siebie wyraża poprzez taniec.

Dominik, główny bohater powieści Pani Anny Dąbrowskiej „Nauczyciel tańca” jest młodym chłopakiem, którego sensem i treścią życia jest taniec. To właśnie dzięki niemu może wyrzucić z siebie złość i poczucie krzywdy, wyrządzonej mu przez tych, którzy mieli go chronić. Dziś jako młody mężczyzna pozostawiony sam sobie, wspólnie z grupą przyjaciół, którzy są jego jedyną rodziną, każdego dnia musi walczyć o siebie. W obawie przed ponownym zranieniem i cierpieniem robi wszystko, aby uciec przed uczuciami. Jedyne o czym marzy, to aby tańczyć i zarażać miłością do swojej pasji innych. Wkrótce jego uczennicą zostaje Sara, dziewczynka, która wskutek traumatycznych przeżyć przestała mówić. Dziewczynką opiekuje się jej siostra Kaja. Jak nie trudno się domyślić między Kają i Dominiką zaczyna iskrzyć. Jeśli jednak myślicie, że będzie to historia miłości usłanej różami, to nic bardziej mylnego. To uczucie jest drogą przez ciernie. Pełno w nim cierpienia, lęku i obaw. 

Dominik i Kaja pochodzą z zupełnie innych światów, ale jest, coś co ich łączy. Oboje boją się kochać. On trawiony przez demony przeszłości nie potrafi zaufać i zbliżyć się do żadnej kobiety. Chyba, że na swoich jasno określonych warunkach. Dla niej najważniejsze jest dobro siostry i skrywana od lat tajemnica. Jednak rozsądek to jedno, a serce, to zupełnie coś innego. Co stanie się z ich uczuciem, kiedy poznają o sobie całą prawdę? A zapewniam Was, że prawda nie zawsze wyzwala, czasami może zniszczyć. Ale o tym musicie przekonać się już sami.

Muszę powiedzieć Wam szczerze, że mam już dość książek o przesłodzonej, cukierkowej miłości, dlatego biorąc do ręki „Nauczyciela tańca” podchodziłam do tej książki z dystansem w obawie przed rozczarowaniem kolejną schematyczną historią, tym bardziej, że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Pani Ani i nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Ku mojemu ogromnemu zadowoleniu moje wszelkie obawy okazały się bezpodstawne. Na kartach „Nauczyciela tańca” otrzymałam wyjątkową, emocjonalną powieść, od której nie mogłam się oderwać. Jej bohaterowie są tak wspaniale wykreowani, że aż wręcz trójwymiarowi, a co za tym idzie, bardzo autentyczni. Ich dopracowane portrety psychologiczne pozwalają czytelnikowi od początku do końca obserwować ich metamorfozy, które dokonują się w nich wraz z rozwojem, kolejnych wydarzeń.

Jeśli szukacie książki, która pochłonie Was bez reszty, zapewniając od pierwszego do ostatniego jej zdania szeroki wachlarz emocji ta książka jest właśnie dla Was. Tu wszystko, co przeżywają Dominik, Kaja i Sara jest tak wyraziste, że czytelnicy podczas lektury niemalże czują to, co oni. Wszystko to, sprawia, że uwaga czytelnika jest tak mocno skupiona na fabule, iż nawet nie zauważamy jak szybko lektura dobiega końca. Autentyczność i wyrazistość bohaterów, o czym wspominałam wcześniej sprawiało, że bardzo mocno się z nimi zżyłam i kibicowałam im, aby udało się im stawić czoła wszystkiemu, co trawiło ich dusze i zaznali spokoju i miłości na którą bez wątpienia wszyscy zasługują. 

Dziś już wiem, że popełniłam ogromny błąd nie sięgając wcześniej po książki Pani Ani. Teraz oczywiście chcę przeczytać wszystkie Jej pozostałe książki, które jak wieść niesie są równie dobre, jak „Nauczyciel tańca”. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że autorka dołączy do grona moich ulubionych autorek. 

Jeśli jeszcze nie czytaliście tej książki, zróbcie to jak najszybciej, bo lektury tak bardzo dobrej książki nie można odkładać na później. Czeka na Was wyjątkowa opowieść o cierpieniu, walce z tym, czego nie widać, a co jest naszym największym wrogiem - bolesnymi wspomnieniami. Znajdziecie tu również to, co najpiękniejsze, miłość, która choć nie jest łatwa daje siłę, nadzieję i kruszy nawet najtwardsze mury.

"Nie ma takich rzek, których nie byłbym w stanie przepłynąć. Nie ma takich mostów, których nie byłbym w stanie przejść. Nie ma takiego miejsca, w którym bym cię nie odnalazł."
Jako psycholog na zakończenie pozwolę sobie zostawić Wam małą radę, wskazówkę która może pomóc Wam samym, komuś Wam bliskiemu albo znajomemu. Jeśli macie problem z wyrażaniem tego, co przeżywacie i czujecie i kumulujecie swoje emocje, nie musicie o nich mówić słowami, aby zostać usłyszanym i zrozumianym. Możecie wyrazić siebie poprzez właśnie taniec, malarstwo, rysunek, poezję, bądź po prostu w najprostszych słowach pisząc pamiętnik. Najważniejsze jest to, abyście nie tłumili emocji.

Za tak emocjonalną i wyjątkową lekturę serdecznie dziękuję wydawnictwu Lira.



piątek, 18 maja 2018

Tajemnica sprzed lat.

Krzywdy, jakich doświadczamy od innych ludzi potrafią zranić dogłębnie. Jednak o ile ból zadany nam przez osoby, które w naszym życiu nie odgrywają znaczącej roli, jesteśmy w stanie, może nie zapomnieć, ale wybaczyć, o tyle cierpienie i ból zadany nam przez najbliższych odciska swoje piętno na naszym życiu już na zawsze. Przekonała się o tym Ola, główna bohaterka powieści Agnieszki Rusin „Nikt nie może się dowiedzieć”, której życie nigdy nie rozpieszczało.

Już, jako dziecko dziewczyna żyła w cieniu swojego ojca alkoholika, w którego ślepo zapatrzona matka nie liczyła się z uczuciami córki. Dziewczyna nigdy nie zaznała ciepła i miłości rodzicielskiej. Kiedy będąc nastolatką, zakochuje się w Borysie, ma nadzieje, że chłopak darzy ją uczuciem dzięki, któremu, będzie mogła poczuć się kochana i szczęśliwa. Niestety Borys znika z jej życia bez słowa.
Dziś, po latach, kiedy Ola ma ustabilizowane życie rodzinne i udało jej się odciąć od przeszłości, życie po raz kolejny bez zapowiedzi wymierza jej bolesny cios. Marek odchodzi do innej w dniu ich dziesiątej rocznicy ślubu. Czyż to nie brzmi jak najgorszy koszmar? Ola ponownie pozostawiona samej sobie nie ma siły, by poskładać swój zdruzgotany świat na nowo. Jakby tego było mało wkrótce będzie zmuszona zmierzyć się z demonami przeszłości, ponieważ jej matka umiera. Ostatnie spotkanie z matką zmieni życie naszej bohaterki na zawsze. Kobieta wyznaje córce przez lata skrywaną tajemnice, która sprawia, że Ola ma wrażenie, iż ktoś przed laty ukradł jej życie. To, czego się dowiedziała, rodzi nadzieję i wiarę, że jeszcze nie jest za późno, by być szczęśliwą i spełnić największe marzenie, a z drugiej strony lęk i obawę przed kolejnym odrzuceniem i porażką. Czy kobieta znajdzie w sobie determinację, odwagę i siłę, aby stanąć do walki o siebie i swoje życie? Tego dowiecie się, sięgając po „Nikt nie może się dowiedzieć”.

Agnieszka Rusin na kartach swojej powieści wykreowała historię, która już od pierwszej strony podbija serce czytelnika dzięki swojej autentyczności. Realizm fabuły sprawia, że niemalże od pierwszej chwili mocno zżywamy się z bohaterami książki. Chwilami podczas lektury miałam wrażenie, że Ola jest moją przyjaciółką i siedząc ze mną przy lampce wina zwierza mi się z tego, jak los boleśnie ją potraktował. Wszystko to sprawiło, że od książki nie mogłam się oderwać i mocno trzymałam kciuki, żeby wreszcie zaznała upragnionego szczęścia i spokoju. To, co bardzo mnie zaskoczyło, to fakt, że czytając, niemalże czułam emocje naszej bohaterki. Razem z nią płakałam, cierpiałam, śmiałam się i bałam, co według mnie jest niepodważalnym dowodem na to, że książka jest niesamowita.

Nie bójcie się o Olę, na szczęście jest w jej życiu ktoś, kto nie pozostawi jej w potrzebie i nie pozwoli zginąć. Tą osobą jest jej wspaniała przyjaciółka Renata. Taka przyjaciółka to skarb. Kiedy trzeba, pomoże, pogłaska i przytuli, służąc radą, ale kiedy sytuacja tego wymaga, potrafi wstrząsnąć Olą i uświadomić nawet najtrudniejszą prawdę. Jestem pewna, że gdyby nie Renata, Ola nie dałaby rady sama przejść przez wszystko, co zgotował dla niej los.
Zaznaczyć należy również, że historia Oli jest potwierdzeniem przykrej prawdy, że niestety często więcej dobra i życzliwości doświadczysz od zupełnie obcych, przypadkowo spotkanych osób, niż od ludzi ci bliskich. Kobieta bowiem spotkała na swojej drodze ku szczęściu kilka wspaniałych osób.

Cóż więcej mogę napisać, chyba tylko to, co jest oczywiste. Książkę gorąco polecam. Jest to głęboko zapadająca w sercu i pamięci historia o bólu, cierpieniu, walce o szczęście i wybaczenie. Odnajdziecie w niej również piękną przyjaźń, nadzieje i miłość, a więc samo życie. Po lekturze „Nikt nie może się dowiedzieć” odłożycie książkę wzruszeni i poruszeni świadomością, że przeżycia Oli mogłyby stać się naszymi. A wtedy rodzi się pytanie.

Czy gdyby była to moja historia, podjęłabym takie same decyzje i dokonała takich samych wyborów, jak główna bohaterka ?

Jeszcze raz zachęcam do przeczytania tej książki i oddania się przemyśleniom i refleksji, które są jej nieodłącznym elementem.

„Nikt nie może się dowiedzieć” jest jedną z tych książek, do których wraca się wielokrotnie, zawsze wtedy,kiedy ma się ochotę na mądrą i wartościową książkę o życiu. Jeśli o mnie chodzi, na pewno przeczytam ją jeszcze nie raz.

Za chwilę niezapomnianych emocji, głębokich wzruszeń i cennych refleksji serdecznie dziękuję wydawnictwu Lucky oraz Autorce.


poniedziałek, 14 maja 2018

Uzdrawiająca moc przyciągania.

Moi drodzy dziś porozmawiamy o tym, jak bardzo miłość potrafi być ślepa. Zakochana kobieta bardzo często nie dostrzega wad mężczyzny, a nawet jeśli je dostrzega, stara się je bagatelizować, co więcej znajduje dla nich usprawiedliwienie, szukając winy w sobie. I o ile drobne wady, rzeczywiście można zrozumieć, o tyle nigdy nie powinno się być wyrozumiałym, jeśli osoba nam bliska nas krzywdzi, bowiem, jak przekonała się na własnej skórze główna bohaterka powieści Elżbiety Rodzeń „Przyciąganie”, o której chcę Wam dziś opowiedzieć, takie postępowanie może nieść za sobą bardzo poważne i traumatyczne konsekwencje, które odcisną trwałe piętno na całym naszym życiu, odbierając nam to, co dla każdego człowieka jest najcenniejsze.

Nadia jest wykształconą, mądrą kobietą. Jako dyplomowana pielęgniarka ma przed sobą możliwości rozwoju zawodowego i mogłaby wieść spokojne ustabilizowane życie, gdyby ktoś przed kim ucieka, nie odebrał jej wiary, pewności siebie i siły, które jeszcze kilka miesięcy temu charakteryzowały tę młodą kobietę. Dziś, w momencie, kiedy czytelnicy powieści poznają Nadię, po dawnej silnej kobiecie już nie wiele zostało. Teraz jest zastraszoną, wylęknioną osobą, która z dnia na dzień musi postawić wszystko na jedną kartę i uciekać, szukając schronienia przed swoim oprawcą w innym mieście. Tak właśnie trafia do Wrocławia, gdzie zostaje zatrudniona, jako osobista opiekunka młodego, przystojnego prawnika. Garrett w przeciwieństwie do Nadii, której życie nigdy nie rozpieszczało, miał wszystko, o czym może marzyć każdy młody człowiek. Kochającą rodzinę, wspaniałe perspektywy życiowe, piękną dziewczynę, sukcesy w sporcie. Jednak jedna chwila, jedno zdarzenie wystarczyło, aby to wszystko stracił i resztę życia miał spędzić na wózku inwalidzkim. Wbrew wszystkiemu jednak chce udowodnić wszystkim wokół i samemu sobie, że niepełnosprawność nie jest przeszkodą, a jedynie niedogodnością w normalnym życiu i spełnianiu marzeń. Czasem zbyt mocno eksploatuje swoje ciało i dlatego właśnie ojciec Garretta zatrudnia Nadię. Dziewczyna ma nadzieję, że będzie to praca, która zagwarantuje jej spokój i poczucie bezpieczeństwa. Nic bardziej mylnego, ponieważ ekscentryczny podopieczny robi wszystko, aby jak najszybciej pozbyć się swojej opiekunki. Ale jak mówi jedno z polskich powiedzonek: „Kto się czubi, ten się lubi”. Jak się zapewne domyślacie, między tą dwójką wkrótce zaczyna iskrzyć. Mimo że przyciąganie między nimi jest bardzo silne, oboje zgadzają się z tym, że z pewnych względów nigdy nie mogą ze sobą być. Z biegiem czasu okazuje się, że Nadia ma bardzo poważny problem, który nie pozwala jej na zbudowanie udanego związku. Garrett na swoich zasadach w bardzo niekonwencjonalny sposób decyduje się pomóc jej w uporaniu się z tym problemem. Co z tego wyniknie, przekonacie się sami, sięgając po książkę.

W tym momencie zaczyna się mój jedyny, ale za to istotny problem z tą książką. Nie chcę Wam zdradzić zbyt wiele, ale jako psycholog nie mogę zgodzić się z tym, że po takiej krzywdzie, jakiej doświadczyła Nadia zaledwie kilka miesięcy od owego traumatycznego przeżycia, kobieta godzi się na to, co oferuje jej Garrett, Rozumiem, że każda kobieta inaczej radzi sobie z tak bolesnymi doświadczeniami, ale sposób, na jaki przystaje bohaterka, jest dla mnie niewiarygodny.

Jeśli chodzi o samych bohaterów, jestem pod wrażeniem Garretta. Myślę, że każda kobieta chciałaby mieć takiego mężczyznę u swojego boku. Przy takim mężczyźnie niczego więcej już do szczęścia nie potrzeba. Nadia to kobieta, która już od dziecka nie miała łatwo, więc myślę, że należy jej się podziw i uznanie za to, że mimo wszystko nie poddała się i znalazła w sobie odwagę, by zawalczyć o siebie. Wraz z biegiem lektury, oboje stali mi się bardzo bliscy i mocno kibicowałam ich szczęściu.

Historia Nadii i Garretta to piękny dowód na to, że jeśli oddamy serce w ręce odpowiedniego człowieka, razem możemy przezwyciężyć nawet największe trudności i traumy. Drugi człowiek może stać się, jak mówią słowa znanej zapewne wszystkim piosenki lekiem na całe zło. A przyciąganie między dwojgiem ludzi, może mieć, tak, jak miało to miejsce w przypadku naszych bohaterów terapeutyczną moc.

„Przyciąganie” to bardzo wciągająca i poruszająca książka, od której nie mogłam się oderwać. Lekkość pióra autorki sprawia, że czyta się ją bardzo szybko. Miałam wrażenie, że wręcz pochłonęłam ją na jednym wdechu. Dopiero co zaczęłam czytać, a tu już lektura dobiegła końca i trzeba było się rozstawać z bohaterami. Było mi żal, że to już koniec, ale na pewno wrócę do tej książki jeszcze nie raz.

Zaznaczyć należy, że poza wspaniałą historią, autorka pozostawiła dla swoich czytelniczek apel, aby nie dawały mężczyznom przyzwolenia na przemoc. Niezależnie od tego, czy jest to Wasz chłopak, mąż, inny krewny, czy też zupełnie obcy mężczyzna nikt nie ma prawa stosować wobec Was przemocy, ani fizycznej, ani psychicznej.

Nie muszę chyba mówić, że książkę bardzo gorąco polecam. Spędzicie przy niej wiele wspaniałych chwil, nierzadko z wypiekami na twarzy i przyspieszonym tętnem. Gdybym miała w jednym zdaniu powiedzieć, o czym jest „Przyciąganie”, powiedziałabym, że jest to książka o przemocy, krzywdzie, ale także o niezwykłej miłości, przyjaźni, oraz walce o siebie i o swoje szczęśliwe jutro.


Dla mnie lektura tej książki była drugim spotkaniem z twórczością Pani Elżbiety Rodzeń i już teraz mogę Was zapewnić, że na pewno sięgnę po kolejne książki autorki. Myślę, że już bardzo niedługo.


Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję wydawnictwu Zysk i S - ka oraz portalowi Czytajmy polskich autorów.





sobota, 12 maja 2018

Niech ta historia będzie dla nas wszystkich przestrogą.

Moi kochani dziś będzie niestety znowu bardzo życiowo. Niestety, ponieważ temat, o którym chcę dziś z Wami porozmawiać, będzie ponadczasową, trudną lekcją, która mam nadzieje, stanie się dla nas wszystkich przestrogą. W dzisiejszych czasach, w dobie internetu nasze życie stało się o wiele łatwiejsze, ale niestety niesie za sobą również ogromnie dużo zagrożeń, z których często nie zdajemy sobie sprawy, a ich konsekwencje mogą okazać się bardzo bolesne.

Przekonała się o tym główna bohaterka książki Petera Jamesa „Poprosisz mnie o śmierć” Red Westwood.

Rok temu młoda kobieta umieściła na jednym z portali randkowych, dość odważne ogłoszenie matrymonialne. Jednym z mężczyzn, którzy na nie odpowiedzieli, był dosłowny ideał mężczyzny. Przystojny, bogaty, czarujący mężczyzna skradł serce zauroczonej nim kobiety. Jednak czar pryska, kiedy ten, poza którym Red nie widziała świata, zamienia się w potwora. Toksyczny związek z Brycem Laurentem staje się dla kobiety piekłem. Teraz już wie, że jest on doskonałym aktorem,  potrafiącym doskonale odgrywać narzucone mu w danej chwili okoliczności. W momencie, kiedy czytelnik poznaje naszą bohaterkę, od roku dzięki pomocy policji znowu jest wolna, Jej były partner otrzymał zakaz zbliżania się do niej, a ona próbuje na nowo ułożyć sobie życie, spotykając się z innym mężczyzną. Jednak okazuje się, że spokój, jaki zapanował w jej życiu, nie potrwa zbyt długo, ponieważ dla psychopatycznego Bryca staje się ona obsesją.

„Będziesz moja albo niczyja”

Celem mężczyzny jest ukaranie kobiety za „upokorzenia i krzywdy”, jakie wyrządziła mu, porzucając go. Chce zniszczyć wszystko, co jest bliskie sercu Red, zaczyna się od tragicznej śmierci obecnego partnera kobiety. W tym momencie, w sprawę zostaje zaangażowany jeden z najlepszych policjantów wydziału dochodzeniowego Nadinspektor Roy Grace. Mężczyzna właśnie przygotowuje się do ślubu z ukochaną, z którą wychowuje synka. Jak się okazuje, jemu również Laurent nie odpuści. W dniu ślubu życie jego i jego najbliższych jest zagrożone. Czy policji uda się schwytać psychopatę, zanim zginą kolejni niewinni ludzie? Tego oczywiście dowiecie się podczas lektury.

Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem doskonałej kreacji portretu psychologicznego Laurenta Bryca. Mężczyzna jest psychopatą, jednak w bezpośrednim kontakcie z nim nikt nie podejrzewałby go o podobne skłonności. To bardzo inteligentny i przebiegły człowiek o wielu twarzach i umiejętnościach, posiadający wiedzę z zakresu wielu dziedzin, Iluzjonista, strażak, piroman. Ta rozległa wiedza staje się jego niebezpieczną bronią w procesie „dążenia do sprawiedliwości". Psychopata to osoba, która żyje we własnym świecie, w poczuciu, że tylko on chciał dobrze, a wszyscy inni sprzysięgli się przeciwko niemu. Policja stoi przed naprawdę trudnym zadaniem, ponieważ mężczyzna zawsze zdaje się o krok wyprzedzać ich działania. Nieustannie również prześladuje Red, upajając się jej cierpieniem i strachem. Czy jej prześladowca zostanie schwytany i poniesie zasłużoną karę, a może uda mu się przechytrzyć policję i to on będzie do końca realizował swój plan zniszczenia?

Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Petera Jamesa, lecz jak najszybciej będę chciała poznać inne książki autora, ponieważ w tej książce dostałam wszystko to, czego oczekuję od dobrego kryminału. Wciągającą i zajmującą fabułę, dopracowane kreacje bohaterów, oraz napięcie, które nie opuszczało mnie od pierwszej do ostatniej strony książki. Na uznanie i uwagę zasługuje również autentyczność tej historii, która dodatkowo potęgowała poczucie strachu.

Wspomnieć należy również o wątku życia prywatnego nadinspektora. Ukazanie tej prywatnej sfery życia policjanta uświadamia nam, że ci twardzi i bezkompromisowi struże prawa, po pracy są takimi samymi ludźmi, jak my, którzy na co dzień również zmagają się z trudami życia. Na pewno przeczytam wcześniejsze części cyklu, aby poznać kolejne odsłony życia zawodowego i prywatnego nadinspektora.

„Poprosisz mnie o śmierć” gorąco Wam polecam. Zapewniam, że wciągnie Was niemalże od pierwszego zdania i nawet się nie spostrzeżecie, kiedy te niespełna pięćset stron, które liczy sobie książka, przeleci Wam w mgnieniu oka.

Niech historia opisana na kartach tej książki będzie dla nas wszystkich przestrogą i ostrzeżeniem. Pamiętajcie, korespondując z kimś przez internet, nigdy tak naprawdę nie możemy, być pewni, czy osoba po drugiej stronie jest tym, za kogo się podaje, dlatego zachowajmy szczególną ostrożność, byśmy nie musieli za zbytnią ufność zapłacić zbyt wysokiej ceny.

Za tak wciągającą i emocjonującą lekturę. a jednocześnie ważną życiową przestrogę, serdecznie dziękuję wydawnictwu Albatros.


wtorek, 8 maja 2018

Rodzicielska Bezsilność.


*Drogi czytelniku dziś poruszymy bardzo poważny temat, jakim jest rodzicielstwo. Jeśli jesteś rodzicem, a nawet jeśli nim nie jesteś, zapewne zgodzisz się ze mną, że dla każdego rodzica nadrzędnym celem jest, by zapewnić swoim dzieciom bezpieczne i szczęśliwe dzieciństwo. Od kiedy na świecie pojawia się maleństwo, to właśnie rodzic robi wszystko, aby ustrzec swoją pociechę przed wszelkimi niebezpieczeństwami tego świata. Niestety jednak nie zawsze, mimo wszelkich starań rodzicom to się udaje. Jedna chwila bowiem może zniszczyć ten misternie budowany kokon bezpieczeństwa, jakim otaczamy nasze skarby.

Dziś zapraszam cię na spotkanie z książką, która uświadomi ci, że nigdy, choć nie wiem, jak bardzo byś się starał, nie jesteś w stanie przewidzieć tego, co przyniesie kolejna chwila i jak bardzo może ona zdruzgotać twoje życie.

Scott Sampson, główny bohater książki Brada Parksa „Siedź cicho” jest mężczyzną, któremu życia moglibyśmy pozazdrościć. Człowiek ten ma wszystko. Odpowiedzialną, prestiżową pracę na stanowisku sędziego federalnego, wspaniałą kochającą żonę Alison i dwójkę bliźniąt Emmę i Sama, wokół których kręci się świat rodziców. Cała czwórka wiedzie spokojne życie w pięknym domu w zacisznym, urokliwym miejscu, gdzie nie dociera zgiełk codziennego życia. Czyż nie brzmi to, jak prawdziwa sielanka? Niestety w życiu tej wspaniałej rodziny nadchodzi taki dzień, który zamienia ich bajkowe życie w koszmar, z którego chcieliby się jak najszybciej obudzić. A zaczęło się tak niepozornie. Jeden SMS wystarczył, by już nic nie było takie samo jak przed chwilą. Emma i Sam zostali porwani… W zasadzie już to jedno zdanie wystarczy, aby czytelnik mógł, chociażby spróbować wyobrazić sobie co w tym momencie czują Alison i Scott. Jak wielka bezsilność ich ogarnia. Wiedzą, że teraz życie ich bezbronnych dzieci znajduje się w rękach bezwzględnych ludzi, a jedyne co oni sami mogą zrobić to czekać na kolejny krok porywaczy.

Rób, co każemy albo zabijemy twoje dzieci”.

Ta krótka jakże przerażająca wiadomość od porywaczy wstrząsa sędzią dogłębnie. Już teraz wie, że stawką w tej nierównej grze jest życie albo śmierć. Oboje z Alison wiedzą, że nie cofną się przed niczym, aby odzyskać bliźnięta. Czego chcą i kim są przestępcy, tego już musisz dowiedzieć się sam. Pozostawię tylko jedną małą wskazówkę, nie idź po linii najmniejszego oporu, w tym przypadku nic nie jest oczywiste.

„Siedź cicho” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Brada Parksa, ale już teraz wiem, że będę chciała zapoznać się również z innymi jego utworami. Autor potrafi od pierwszych stron przyciągnąć uwagę czytelnika, tak, że nie sposób oderwać się od lektury. Według mnie dzieje się tak dzięki połączeniu ze sobą kilku elementów tj. porwania dzieci, tragedii rodzinnej, co zawsze cieszy się ogromnym zainteresowaniem czytelników, no i oczywiście wspaniale dopracowanego wątku kryminalnego. Nie mogę również pominąć wyrazistej kreacji bohaterów. Czytając, tę książkę od początku do końca miałam wrażenie, że żadne napisane w niej zdanie nie jest przypadkowe. To, co mnie osobiście ujęło i chwyciło za serce to autentyczny wymiar tej historii. Wszystko to z czym musi zmierzyć się małżeństwo Sampon'ów jest tak realne, że nie jesteśmy w stanie ustrzec się przed zastanawianiem się, co my sami zrobilibyśmy w podobnej sytuacji.
Autor dzięki temu, że daje czytelnikowi możliwość przyjrzenia się, życiu naszych bohaterów i ich rodzin z bardzo bliska powoduje to, że z czasem stają się nam oni bardzo bliscy. Razem z nim cierpimy, ale też mamy nadzieję. Sama chwilami nawet miałam wrażenie, że jestem bardzo blisko Emmy i Scotta i wspólnie próbujemy zrozumieć, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi.

Nie mogłaby również pominąć tego, w jak trafny sposób autor opisał to, jak bardzo destrukcyjny wpływ tragedia rodzinna ma na Alison i Scotta już nie jako rodziców, a właśnie jako małżonków. Doskonale widzimy, jak bardzo odmienne w obliczu tak wielkiego nieszczęścia może stać się nasze dotychczasowe postrzeganie naszej drugiej połówki. Mało tego, osoba, z którą spędzamy każdy dzień z dużej części naszego życia, może okazać się nam zupełnie obca. Wówczas na światło dzienne wychodzą sprawy z przeszłości, zaczynają się podejrzenia, oskarżenia i wzajemne pretensje. Teraz już nie wiadomo komu ufać.

Kiedy skończyłam czytać „Siedź cicho” , nie mogłam się powstrzymać, by natychmiast nie przelać na „papier” wszystkich swoich emocji. Ale zanim o emocjach wspomnę, że mimo swojej dużej objętości, bo ponad pięciuset stron za sprawą lekkiego stylu pisania autora, umiejętności skupienia uwagi czytelnika, dynamicznego tempa akcji oraz budowania napięcia od pierwszego zdania kreowanej historii książkę czytało mi się niezwykle łatwo i szybko. Jedyne, co odrobinę mi przeszkadzało to zbyt krótkie rozdziały przedzielane pustymi stronami, co moim zdaniem było zupełnie niepotrzebne. Natomiast jeśli chodzi o wspomniane już wcześniej emocje, to bardzo bałam się o życie dzieci, wspólnie z ich rodzicami przeżywałam każdą sekundę ich porwania, a samo zakończenie, którego zupełnie się nie spodziewałam, ogromnie mnie wzruszyło, wywołując łzy. Niech będzie to wystarczającym argumentem przemawiającym za tym, byś i ty czytelniku sięgnął po tę książkę.

Za egzemplarz książki do recenzji Serdecznie dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.

* Wcześniej recenzja była publikowana gościnnie na blogu „Zapatrzona w książki".


piątek, 4 maja 2018

Przedpremierowo -"Zanim pozwolę ci wejść" Jenny Blackhurst.

Moi kochani, dziś porozmawiamy o przyjaźni. Takiej prawdziwej, wieloletniej. Na pewno większość z Was ma w swoim życiu osobę, z którą łączy Was długotrwała przyjaźń. Czasami mówimy „Mam w życiu przyjaciółkę/przyjaciela od serca. Zawsze możemy na siebie liczyć, wspieramy się, pomagamy sobie. Nie mamy przed sobą żadnych tajemnic, zwierzamy się sobie i mówimy sobie o wszystkim, co dzieje się w naszym życiu”. Prawda, że pięknie to brzmi? Jednak, czy jesteście pewni, że rzeczywiście znacie się aż tak dobrze i wiecie o sobie wszystko? Już teraz mogę ostrzec Was, że w każdej chwili może zdarzyć się coś, co w bardzo bolesny sposób pokaże Wam, jak bardzo się mylicie. Tę trudną lekcję życia odebrałam za sprawą książki Jenny Blackhurs „Zanim pozwolę ci wejść”.

Karen, Beę i Eleonorę, główne bohaterki powieści łączy niczym niezachwiana przyjaźń, która trwa niemal od zawsze. Choć różnią się od siebie pod wieloma względami, to jednak zawsze, niezależnie od tego, co dzieje się w życiu którejkolwiek z nich każda jest gotowa, by w jednej chwili rzucić wszystko i spieszyć z pomocą przyjaciółce. Najczęściej to Karen jest tą najbardziej stateczną i ułożoną z przyjaciółek, która zawsze służy pomocną dłonią i dobrą radą. To właśnie do niej Eleonor, oddana matka i żona oraz Bea, wyluzowana i rozrywkowa dziewczyna kierują swoje kroki, kiedy coś w ich życiu się nie układa. Można odnieść wrażenie, że Karen próbuje opiekować się obiema kobietami. Jako psycholog pomaga także wielu ludziom uporać się z ich problemami i odnaleźć właściwą drogę w życiu. Wszystkie trzy kobiety wiodą spokojne, ułożone życie do czasu, gdy drzwi gabinetu Karen zamykają się za jej nową pacjentką Jessicą Hamilton. Jedno zdanie wypowiedziane przez kobietę uświadamia doktor Browning, że kobieta nie przyszła do niej, aby się leczyć. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że  wie ona, coś zarówno o swojej psycholog, jak i o bliskich jej osobach. Co takiego wie i jaki jest prawdziwy cel jej wizyty w gabinecie Karen? Tego musicie dowiedzieć się sami.
Wkrótce okazuje się, że nawet osoby, które łączy tak silna więź, mają jednak przed sobą tajemnice. Przeszłość, o której każda z nich starała się zapomnieć i ukryć ją przed całym światem wychodzi na światło dzienne w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Wszystko zaczyna się sypać, jak domek z kart, a silne dotychczas kobiety stają się bezbronnymi, zastraszonymi marionetkami w rękach kogoś, kto pociąga za sznurki. Wszystkie czują, że tracą zmysły. Bliskie obłędu nie wiedzą, w co i komu wierzyć. A to, czego dowiadują się o sobie i swoim życiu wzajemnie, nie jest już takie nieskazitelne, jak dotychczas myślały. Kto i dlaczego, chce zniszczyć wszystko, co do tej pory z tak ogromnym trudem udało im się osiągnąć w życiu, dowiecie się, sięgając po „Zanim pozwolę ci wejść”.

Jenny Blackhurst oddała w ręce swoich czytelników prawdziwy rollercoaster emocji. Akcja tej książki jest niczym diabelski młyn. Pędzi. Trwasz w ciągłym napięciu, ale nie możesz oderwać się od lektury, chcąc dociec, dlaczego ktoś w tak bezwzględny i bezlitosny sposób chcę uprzykrzyć życie naszym bohaterkom. Ja przez cały czas zastanawiałam się, jakim trzeba być człowiekiem, by robić coś takiego. Choć wielokrotnie próbowałam przewidzieć, kto jest prześladowcą kobiet, to jednak do samego końca mój typ się nie sprawdził. Autorka doskonale lawiruje ujawnianymi faktami tak, aby czytelnik do końca był pewien swoich racji, które pozornie od samego początku wydają się oczywiste, by na zakończenie wyjąć asa z rękawa, a wtedy, jedyne co jesteśmy w stanie powiedzieć, pozostając pod ogromnym wrażeniem to jedno wielkie WOW.

Nie mogłabym nie zwrócić uwagi na świetnie wykreowane portrety psychologiczne bohaterów. Wszystko, co czują, co myślą i robią kobiety, którym ktoś zamienił życie w koszmar, jest tak idealnie dopracowane, że chwilami zastanawiałam się, czy one w istocie popadły w obłęd, czy może ktoś chce, aby właśnie tak się czuły i myślały. Na uznanie zasługuje kreacja prześladowcy, do samego końca to on rozdaje karty i nie pozwala się zdemaskować.

Musicie przeczytać tę książkę. Obok tak dobrego tytułu nie można przejść obojętnie. Zapewniam Was, że jeszcze długo po odłożeniu książki nie będziecie w stanie przestać o niej myśleć, a to dlatego, że wszystko, co zostało opisane na kartach „Zanim pozwolę ci odejść”, może spotkać także każdego z nas. Pamiętajcie niezamknięte rozdziały z przeszłości prędzej, czy później dadzą o sobie znać.

Mam nadzieję, że udało mi się Was zaintrygować i zainteresować na tyle, abyście sięgnęli po „Zanim pozwolę ci odejść”. Jeśli tak nie będziecie musieli długo czekać z jej lekturą, ponieważ swoją premierę na polskim rynku wydawniczym będzie miała już 9 maja 2018 roku.

Za przedpremierowy egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Albatros.



wtorek, 1 maja 2018

Czy mogę komuś zaufać?

Moi drodzy, czy jesteście pewni, że znacie dobrze osobę, z którą dzielicie życie? Czy jesteście w stu procentach przekonani, że Wasz współmałżonek, partner, jest właśnie tą osobą, za którą go uważacie? Czy możecie powiedzieć z całą pewnością, że możecie mu ufać bezgranicznie?
Proszę, jednak abyście, zanim odpowiecie na te wszystkie pytania, dobrze się zastanowili, bo jak przekonacie się za chwilę, poznając historię Mii, głównej bohaterki książki Kathryn Croft „Nie ufaj nikomu”, nawet najbliższa nam osoba, może ukrywać coś, o co nigdy nie bylibyśmy w stanie nawet jej podejrzewać.

Mia jest młodą wdową, która po pięciu latach od samobójczej śmierci swojego męża stara się ułożyć sobie życie na nowo i odzyskać utracony spokój. Tragedia, która ją spotkała, odcisnęła swoje piętno na całej rodzinie, ponieważ nawet już po śmierci Zacha wszyscy wokół wydali na niego wyrok, uznając go za mordercę swojej młodej kochanki. W momencie, kiedy poznajemy naszą bohaterkę, rozpoczyna nowy etap w życiu u boku Willa. Razem ze swoją córeczką, powoli próbują pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Mimo traumatycznych przeżyć Mia pomaga innym ludziom jako terapeutka. Wszystko małymi kroczkami wydaje się wracać do normy aż do chwili, kiedy jedna z nowych pacjentek Mii  wypowiada słowa, które druzgoczą jej świat. Jedno zdanie niszczy misternie zbudowane poczucie bezpieczeństwa.

„Twój mąż nie popełnił samobójstwa”.

Te słowa sprawiają, że wszystko, w co do tej pory Mia wierzyła i z czym z niemałym trudem niemalże zdołała się uporać, powraca ze zdwojoną siłą, niosąc za sobą mnóstwo wątpliwości i pytań bez odpowiedzi. Mia niestety będzie musiała poszukać odpowiedzi na nie wszystkie samodzielnie, gdyż tajemnicza pacjentka Alison znika. Kim jest i co wie w sprawie śmierci męża Mii, tego dowiecie się podczas lektury książki.

Jeśli jednak spodziewacie się łatwego i przewidywalnego rozwiązania całej zagadki, zapewniam Was, że nie będzie to łatwe. Autorka podsuwa czytelnikom tak wiele różnych i prawdopodobnych tropów, że niemal do końca nie wiemy, które z nich mają nas tylko zmylić, a za którymi powinniśmy podążać. Ostatecznie do końca nie wiemy, czy Zach w istocie jest mordercą, czy może jednak ofiarą.
Niewątpliwym atutem książki jest dwutorowość akcji. Poznajemy przeszłość widzianą z perspektywy studentki, z którą Zach miał romans oraz teraźniejszość opowiedzianą przez główną bohaterkę. Dzięki takiemu zabiegowi, czytelnik ma możliwość dokładnego oglądu zaistniałych wydarzeń i ich konsekwencji. Akcja powieści jest bardzo dynamiczna, a wszystko, czego się dowiadujemy, spowite jest zasłoną niedopowiedzeń, co sprawia, że czytając, pozostajemy w nieustającym napięciu. Natomiast każda nowa odsłona wydarzeń opisanych na kartach książki mocno nas zaskakuje.

Autentyczność tej historii sprawiła, że jeszcze bardziej potęguje się nasze napięcie. Najgorsze bowiem jest to, że wszystko to, o czym czytamy w „Nie ufaj nikomu” może spotkać każdego z nas. Owa autentyczność sprawiła, że bardzo mocno zżyłam się z postacią głównej bohaterki. Od początku współczułam jej tego, przez co musi przechodzić i kibicowałam temu, aby udało jej się dociec prawdy, która pozwoliłaby jej wreszcie zaznać spokoju. Wspólnie z nią uczestniczyłam w jej prywatnym śledztwie, jednak nie udało mi się przewidzieć zakończenia. I właśnie do zakończenia mam jedno małe zastrzeżenie. Owszem było ono zaskakujące i nieprzewidywalne, ale spodziewałam się jakiegoś spektakularnego wow na koniec, którego mi zabrakło. Jednak, jak czytałam w innej recenzji tej książki, autorka stawia w swoich książkach na zaskakujące, ale przedłużone zakończenia i tym się charakteryzuje. Jako że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Kathryn Croft, nie mam porównania.

Ze swej strony mogę zapewnić Was, że z ogromną ciekawością sięgnę po kolejne książki tej autorki i Was również zachęcam do sięgnięcia po „Nie ufaj nikomu”. Książkę czyta się bardzo szybko i lekko dzięki lekkości pióra Pani Kathryn. Autorka ma niezwykły dar skupienia uwagi i zaangażowania czytelnika, dzięki czemu lektura mija niepostrzeżenie, aby na koniec zostawić nas z garścią refleksji i przemyśleń.

Za tak ciekawą lekturę, o której długo nie zapomnę, dziękuję wydawnictwu Burda Książki.