czwartek, 27 grudnia 2018

Stara miłość nie rdzewieje?

Kochani dziś już po raz trzeci postanowiłam odwiedzić cztery przyjaciółki z bloku na ulicy Kwiatowej. Tym razem sięgając po trzeci tom serii Rok na Kwiatowej „Dotyk słońcaKaroliny Wilczyńskiej, czytelnik może bliżej poznać, postać najcichszej i najbardziej skrytej z grona klubu kapciowego, jak określają siebie bohaterki  powieści – Róży.

Przyznam szczerze, że kolei losów właśnie tej kobiety byłam ciekawa najbardziej. Zastanawiałam się bowiem, z czego wynika moje przeświadczenie, że samotna nauczycielka jest osobą niczym z innej epoki. Jej wycofanie, brak asertywności i wiary w siebie skutkują tym, że Róża wręcz boi się życia. Jak możemy wyczytać między wierszami poprzednich części, została mocno skrzywdzona przez mężczyznę, z którym pragnęła iść przez życie. Dziś, kiedy sięgamy po „Dotyk słońca”, widzimy, że w zyciu Róży wreszcie zapanował szczęscie. Ten, którego kochała wieczną i jedyną miłością, powrócił, sprawiając, że w sercu naszej bohaterki po wielu latach rozpamiętywania i życia marzeniami o niespełnionej miłości znów rozgorzała miłość. Daniel jest czarujący niczym książę z bajki. Jednak jak wiadomo nie wszystko złoto, co się świeci. Przyjaciółki Róży, choć życzą jej jak najlepiej, po pewnym czasie zaczynają dostrzegać, że pomimo zapewnień kobiety o jego miłości, wyjątkowości i dobru, coś tu nie gra.

Jak się możemy domyślać, zakochana kobieta nie widzi niczego złego w zachowaniu wybranka swojego serca. Niestety pewnego dnia okazuje się, że złe przeczucia sprawdzają się i dziewczyny mogłyby powiedzieć Róży „Przecież ci mówiłyśmy, ale Ty nie chciałaś słuchać”. Nie robią tego jednak i jak na prawdziwe przyjaciółki przystało, służą radą, wsparciem i pomocą, która teraz będzie Róży bardzo potrzebna, ponieważ konsekwencje jej pochopnej łatwowierności i naiwności wywrócą jej cały świat do góry nogami już na zawsze. Teraz będzie musiała przestać wierzyć w miłość jak z książek, które czyta i twardo stanąć do walki z przeciwnościami losu, już nie tylko o siebie.

Łatwo nie będzie, ale na szczęście nie zostanie tak całkiem sama. Malwina, Wiola i Liliana są zawsze blisko i kiedy trzeba, pocieszą i przytula, ale nie boją się też powiedzieć prawdy w oczy i postawić do pionu użalającą się nad sobą Różę. Na szczęście to właśnie dzięki nim trudna sytuacja, w jakiej się znalazła Róża, nie jawi się jej już sytuacją spowitą mrokiem, za jaką ją wcześniej uważała.

Takie przyjaciółki to naprawdę bezcenny skarb. Tym bardziej że same zmagają się z wieloma problemami osobistymi. Nie będę zbyt szczegółowo opisywała Wam, czego owe problemy dotyczą, żeby nie pozbawiać Was elementu zaskoczenia. Zdradzę tylko tyle, że wszystkie wydarzenia i przeżycia, które stały się ich udziałem, w życiu realnym mogą również być częścią życia nas samych, przez co, mocno utożsamiamy się z każdą z dziewczyn.

Jeśli mam być szczera to sama Róża może chwilami mocno irytować czytelnika. Jest to dla mnie kobieta pełna sprzeczności, której nie jestem w stanie do końca zrozumieć. Z jednej strony zraniona boi się kolejnego cierpienia, a co za tym idzie, jest nieufna i zamknięta w sobie, a z drugiej strony, gdy tylko Daniel ponownie się pojawia, praktycznie bez słowa wyjaśnienia wkracza do życia swojej niedoszłej żony. Ta przyjmuje go do swojego życia i mieszkania nagle znajdując usprawiedliwienie dla tego, jak podle ten mężczyzna postąpił wobec niej w przeszłości. Nagle bez żadnego zawahania się i obaw wybucha wielka miłość. Nie mogę uwierzyć, jak można być tak naiwną.
Jednak chciałoby się jednocześnie powiedzieć „Nie oceniaj innych, bo nigdy nie wiesz, jak sama zachowałabyś w podobnej sytuacji”.

Niemniej jednak tak jak pozostałe książki z tej serii, tę również gorąco Wam polecam. Z uwagi na autentyczność życiowych perypetii dziewczyn oraz swobodny styl autorki niepozbawiony poczucia humoru, możemy się przy niej odprężyć i zrelaksować, a jednocześnie wiele przemyśleć.

Przyznam Wam szczerze, że bardzo mi przykro, ponieważ został mi do przeczytania jeszcze tylko ostatni tom serii „Owoce miłości”, a ja wcale nie chcę rozstawać się z jej bohaterkami.

Jestem przekonana, że jeśli zechcecie wybrać się do Kielc i zapukać do drzwi lokatorek z bloku na ulicy Kwiatowej również je pokochacie.

Na zakończenie zostawiam Wam linki do moich recenzji dwóch poprzednich części serii, jeśli chcielibyście się z nimi zapoznać.


Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Czwarta strona, za co bardzo dziękuję.



środa, 19 grudnia 2018

Jestem sierotą porzuconą przez obojga rodziców.

Niezaprzeczalnym faktem jest, że dla każdej dziewczynki, nastolatki i młodej kobiety wkraczającej w dorosłe życie, to matka jest osobą, która pokazuje córce świat, wspiera, służy radą i pociesza. Jest przy swoim dziecku, kiedy to przeżywa swoje sukcesy, porażki, pierwsze miłości i rozczarowania. Niestety nie każdemu dziecku jest dane dorastać, czując rodzicielskie ciepło.

Emilia Grzegorzewska, główna bohaterka powieści Karoliny Klimkiewicz Wybacz mi nie zna swojej biologicznej matki. Dwudziestopięcioletnia dziś kobieta przez całe życie dorastała w poczuciu odrzucenia i samotności wychowywana przez ojca i jego drugą partnerkę. Młoda kobieta porzucona przez matkę jako dziecko nigdy nie poznała prawdy o tym, dlaczego ta ją zostawiła. Od ojca niestety się tego nie dowie, ponieważ dla niego osoba Matyldy i wszystko, co jej dotyczy, jest tematem tabu. Nie trudno się domyślić, że w głowie dziewczyny kłębią się miliony pytań bez odpowiedzi oraz trawiące serce i duszę przeświadczenie, że kobieta nigdy jej nie kochała i dlatego odeszła. Poczucie osamotnienia i odrzucenia potęguje dodatkowo zdystansowanie i oziębłość ze strony ojca.

„Mama mnie porzuciła, ale przynajmniej czułam jej obecność. Ojciec był, ale tak jakbym nigdy go nie miała. To było najgorsze. Czułam się niczym sierota zostawiona przez obojga rodziców.".

Jeden dzień 25-tych urodzin  Emilii szykuje dla dziewczyny niezwykłą niespodziankę. Otrzymuje od matki list, w którym ta po latach prosi córkę o spotkanie. Przepełniona nadzieją na to, że wreszcie pozna matkę, która przez tak wiele lat była tylko wytworem jej wyobrażeń i pozna prawdę o przeszłości swojej rodziny, a także zada jej jedno najważniejsze dla niej pytanie „Dlaczego”? - Emilia, bez wahania wyrusza na drugi koniec Polski w Bieszczady.
Prawda, z jaką musi się zmierzyć, odkrywając tajemnice, jest tak szokująca i trudna, że Emilia czuje się zagubiona i przytłoczona.
Oczywiście nie zdradzę Wam, w czym rzecz, ale będzie musiała wiele przemyśleć, skonfrontować się z własnym cierpieniem i rozpaczą.

Kreując postać i perypetie głównej bohaterki swojej najnowszej książki, autorka szczególny nacisk kładzie na to, jak ogromne piętno na życie dorosłego człowieka ma dorastanie bez rodzicielskiej miłości.

Kiedy Emilia zjawia się w pensjonacie „Odskocznia” w Bieszczadach, los daje jej szansę na to, by wreszcie poczuć się docenianą, podziwianą i kochaną. Niestety dziewczyna nie potrafi uwierzyć w trwałość i piękno tego uczucia. Odtrącona w dzieciństwie przez tych, którzy powinni ją kochać i chronić jest pełna obaw, że kiedy tylko pierwsze zauroczenie przeminie i hormony przestaną dawać o sobie znać, po raz kolejny zostanie odtrącona i pogrąży się w samotności.

Dla naszej bohaterki ta daleka podróż będzie również niezwykłą lekcją życia. W zaledwie kilka tygodni będzie musiała dokonać bardzo trudnych wyborów i zawalczyć o siebie. Odbędzie przyspieszoną naukę bezcennych wartości życiowych, których w bardzo poruszający i chwytający za serce sposób udzieli jej, ktoś dla niej wyjątkowy.

Choć naprawdę współczułam bohaterce tego, co przeżyła oraz sytuacji, w której się znalazła, zdaję sobie sprawę, że nie u każdego czytelnika jej postać wzbudzi sympatię. Choć mamy dwudziesty pierwszy wiek, to Emilia zachowuje się jak zagubiona dobrze ułożona panienka, która podporządkowuje się nieustannie woli innych, nie ma własnego zdania i zawsze stara się być grzeczna i miła dla wszystkich. Z biegiem czasu, kiedy poznajemy powody, które ukształtowały dziewczynę tak, a nie inaczej w pewnym stopniu staramy się ją rozumieć i tłumaczyć, jednak ja sama, uważam, że nawet tak bolesne doświadczenia życiowe nie usprawiedliwiają wszystkich zachowań bohaterki.

„Wybacz mi” to poruszająca i refleksyjna historia o życiu, które często wymaga od nas poświęceń w imię dobra wyższego. To także opowieść o miłości i wybaczaniu. Na jej kartach czytelnik odnajduje obraz miłości w różnych jej aspektach. Miłość matki do dziecka, miłość kobiety do mężczyzny, miłość niespełnioną.

Autorka uświadamia nam, że dopóki nie rozliczymy się z przeszłością i nie zaakceptujemy jej, wybaczając nie tylko innym, ale również sobie, nie będziemy gotowi na to, by rozpocząć nowy etap w naszym życiu. Niestety musimy być świadomi tego, że często jest to bardzo trudne i wymaga czasu.

Jak powszechnie wiadomo, każdy medal ma dwie strony. Tak samo każda historia nie będzie w pełni opowiedziana, jeśli nie poznamy jej z punktu widzenia osób, których ona dotyczy. Wspominam o tym, dlatego że za bardzo istotny atut tej książki uznaję zastosowany przez autorkę zabieg podzielenia fabuły na rozdziały, w których najbardziej zaangażowane w wydarzenia opisane na kartach powieści osoby opowiadają o nich z własnej perspektywy, dzieląc się jednocześnie z czytelnikiem odczuciami, jakie one w nich wywołały.

Ponadto fabuła podzielona jest również na dwie perspektywy czasowe. Czasy współczesne oraz okres, kiedy matka Emilii była młodą dziewczyną. Połączenie tych elementów układanki tworzy wciągającą historię, którą czytałam z ogromną ciekawością.

Karolina Klimkiewicz oddała w ręce swoich czytelników książkę, którą czyta się niezwykle lekko i przyjemnie, ale na pewno jeszcze na długo po jej przeczytaniu nie będziecie w stanie przestać o niej myśleć. Tym bardziej że zakończenie książki sprawia, że chce się więcej, aby jak najszybciej dowiedzieć się, co jeszcze autorka przygotuje dla Emilii i pozostałych bohaterów swojej książki. Na szczęście, wszystko wskazuje na to, że będzie kolejna część, na którą ja czekam z niecierpliwością.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Szara godzina, za co bardzo dziękuję.



poniedziałek, 17 grudnia 2018

Nie wiem co lepsze, mieć serce z kamienia i wyrzec się cierpienia, czy cierpieć i szlochać, ale umieć kochać

Powszechnie znane powiedzenie mówi, że ostatnie, co umiera w człowieku to nadzieja, bowiem bez względu na to, jak w naszym życiu bywa ciężko i źle, zawsze gdzieś choćby w najgłębszym zakamarku naszego serca tli się iskra nadziei, na to, że przecież jutro wstanie nowy dzień, który może zmienić nasze życie na lepsze. Ta wiara pozwala nam się nie poddać i walczyć o siebie mimo wszystko. Niestety są ludzie, którym życie tak mocno dało w kość, że nie chcą już karmić się złudzeniami, tylko po to, by być może za chwilę pozornego szczęścia zapłacić cierpieniem.

Dziś przychodzę do Was z recenzją najnowszej książki Mii Sheridan „Bez złudzeń”, której główni bohaterowie opancerzyli swoje serca, by nikt więcej ich nie skrzywdził.

Kiedy czytałam tę powieść, w myślach nieustannie krążył mi jeden bardzo krótki wierszyk, który jeszcze w szkole podstawowej napisała mi w pamiętniku przyjaciółka.

„Nie wiem co lepsze, mieć serce z kamienia i wyrzec się cierpienia, czy cierpieć i szlochać, ale umieć kochać?”.

Na to właśnie pytanie muszą znaleźć odpowiedź w swoich sercach Ellie i Gabriel. Niestety nie będzie to łatwe, ponieważ bolesna przeszłość, której brzemię ciąży na każdym z nich do dzisiaj złamała ich serca.
Obydwoje zostali skrzywdzeni w dzieciństwie przez dorosłych, którzy zamienili ich życie w najgorszy koszmar. Dziś, mimo że są już dorośli, nadal zmagają się z demonami, które trawią ich duszę.
Abyście mogli mocniej odczuć i zrozumieć rozmiar krzywdy, jaka dotknęła tę dwójkę, pozwólcie, że przybliżę Wam ich osoby oraz okoliczności, które ukształtowały ich takimi, jakimi my czytelnicy widzimy ich podczas lektury książki.

Ellie to samotna kobieta, która pracuje jako striptizerka w jednym z klubów. To osoba o dwóch twarzach. Na początku poznajemy ją, jako typową pustą laleczkę, która dla pieniędzy jest w stanie wiele znieść. Jednak pewnego dnia w klubie pojawia się Gabriel, mężczyzna, który ma za sobą wieloletnią traumę i zwraca się do dziewczyny z nietypową prośbą, aby ta nauczyła go dawać i odczuwać przyjemność z bliskości z drugim człowiekiem. W nim samym bowiem zbyt bliski, kontakt fizyczny z kimkolwiek wiążący się z poczuciem ograniczenia jego przestrzeni osobistej skutkuje poczuciem lęku, strachu oraz chęcią ucieczki. A wszystko przez blizny emocjonalne pozostałe po wieloletniej gehennie, której doświadczył będąc zaledwie kilkuletnim dzieckiem. Co prawda od tamtych zdarzeń minęło już wiele lat, jednak nasz bohater nadal potrzebuje pomocy. Ma nadzieję, że striptizerka zdoła mu pomóc. Ona natomiast od pierwszej chwili czuje, że ten przystojny tajemniczy gość klubu nie pasuje do takiego miejsca. To tak, jakby anioł zagościł w domu rozpusty. Dziewczyna nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo to niecodzienne zlecenie i ten niezwykły mężczyzna wpłyną na nią i jej życie. Choć oboje wiedzą, że to, co dzieje się w ich sercach niemalże od pierwszej chwili spotkania nie powinno nigdy się wydarzyć, to mimo wszystko los chce zupełnie czegoś innego. Daje im szansę na szczęście.

To właśnie za sprawą Gabriela mamy możliwość poznać prawdziwą, zagubioną Ellie, która straciła nie tylko nadzieję i wiarę w to, że ma prawo do szczęścia i miłości, ale przede wszystkim została pozbawiona poczucia własnej wartości i godności. Tylko on, jako jedyny nie patrzy na nią przez pryzmat tego, czym się zajmuje, lecz chce odkryć jej prawdziwe wnętrze.
To, co ono skrywa, utwierdza go w przekonaniu, że wszystko, co widzą oczy, jest tylko fałszywą maską, podobnie jak nieprawdziwe imię, kobiety, którym posługuje się w pracy, a to, co piękne i prawdziwe jest niewidoczne dla oczu.

Na pewno jesteście ciekawi, czy Eliie i Gabriel będą potrafili zaufać sobie nawzajem. Czy mężczyźnie uda się przekonać naszą bohaterkę, że ona również nie pasuje do miejsca, do którego popchnął ją okrutny los, a przede wszystkim, czy oboje otworzą swoje serca na miłość?
Jeśli tak, to nie zwlekajcie dłużej i zabierajcie się do czytania książki.

Naprawdę szczerze Wam ją polecam, ponieważ jest to bardzo poruszająca i emocjonalna książka o poczuciu krzywdy, straty, cierpieniu i lęku przed najdotkliwszą krzywdą, którą zadaje człowiek człowiekowi. To historia dwójki emocjonalnych rozbitków, których los bardzo mocno doświadczył i którzy, choć boją się przyznać do tego wprost pragną kochać i być kochanymi. Jednak tylko od nich zależy jaki cel i kierunek obierze ich tratwa zwana życiem.

Pomimo niełatwej tematycznie historii, którą skrywają karty powieści, dzięki lekkiemu stylowi pisania, którym posługuje się autorka oraz niezwykłej umiejętności skupienia uwagi czytelnika książka wciąga już od pierwszych stron, co sprawia, że czyta się ją bardzo szybko i niezwykle przyjemnie.

Przeczytajcie, a na pewno nie będziecie żałować. To naprawdę bardzo dobra książka, ale książce „Bez słów”, niestety nie dorównała. Obawiam się, że już żadnej książce tej autorki się to nie uda.

Oczywiście, jak to ja, na zakończenie chcę prosić Was, abyście w komentarzach napisali, co Waszym zdaniem jest lepszym wyjściem:

Mieć serce z kamienia i wyrzec się cierpienia, czy cierpieć i szlochać, ale umieć kochać?

Recenzja powstała we współpracy z portalem Papierowe Motyle, za co bardzo dziękuję.



czwartek, 13 grudnia 2018

Czas poznać całą prawdę odartą z iluzji.

Kochani dziś przychodzę do Was z przedpremierową recenzją książki Pani Wandy Szymanowskiej „Latte z Walerianą”. Ci z Was, którzy znają twórczość Pani Wandy, na pewno zgodzą się ze mną, że jest to pisarka, którą charakteryzuje niezwykła umiejętność obserwacji życia i ludzi. Autorka pisze książki adresowane głównie do dzieci i młodzieży, jednak możecie mi wierzyć, że życiowość i autentyczność historii wychodzących spod Jej pióra trafia również do dorosłego czytelnika.

Ja sama jestem wierną wielbicielką twórczości autorki, gdyż niejednokrotnie przekonałam się, że pisarka nie boi się zmierzyć się z tematami tabu, które często pomijane są milczeniem. Na każdy kolejny tytuł oczekuję z niecierpliwością, ciekawa, co tym razem przygotuje dla swoich czytelników.

Kochani, niech podniesie rękę do góry, każdy z Was, kto już w dzieciństwie marzył o tym, by zostać nauczycielką. Ja i moja siostra zdecydowanie należałyśmy do grona wielbicielek tego zawodu. Pamiętam, że już jako małe dziewczynki uwielbiałyśmy bawić się w szkołę. Każda z nas miała własnoręcznie zrobiony dziennik i uczyłyśmy dzieci, robiąc im klasówki, stawiając oceny i sprawdzając listę obecności. Nasza fascynacja tym zawodem wynikała w dużej mierze z tego, że nasza ciocia jest nauczycielką nauczania początkowego, a my zawsze jej tego zazdrościłyśmy.

Oczywiście z biegiem czasu, nasze marzenia zawodowe zmieniły się wielokrotnie, ale do dziś nie raz byłam światkiem rozmów na temat tej profesji. No bo przecież bycie nauczycielem, wiąże się z samymi profitami. Nauczyciel to ma dobrze. Odpracuje swoje kilka godzin dziennie, praktycznie nie musi się wysilać, bo więcej wymaga, niż uczy, zadaje dużo prac domowych. Ma więcej wolnego niż pracy. Każdy weekend, ferie wakacje, święta. Żyć nie umierać. Niestety, prawda nie wygląda już tak kolorowo, o czym przekonujemy się, sięgając właśnie po „Latte z walerianą”. Na jej kartach Wanda Szymanowska zdecydowała się zabrać swoich czytelników w szkolne mury, po to, by w sposób pozbawiony lukru i cukru uświadomić nam, że praca nauczyciela to naprawdę ciężki kawałek chleba, a nasza wizja tego zawodu, ma się nijak do realiów.

Anna, główna bohaterka powieści jest nauczycielką historii w pobliskim gimnazjum. Kocha swoją pracę i chce, jak najwięcej wiedzy przekazać swoim uczniom, jednak nie jest to łatwe, ponieważ dzisiejsza młodzież zdaje się nie wykazywać należnej temu przedmiotowi uwagi, nie będąc zupełnie zainteresowanymi niczym, poza tym, co dotyczy bezpośrednio ich samych i życia współczesnego. Ania nie potrafi również spokojnie przyglądać się temu, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami pokoju nauczycielskiego. Podziały panujące wśród ciała pedagogicznego i boje, jakie toczą ze sobą dwa powstałe obozy, przyprawiają naszą bohaterkę o nerwicę, którą w niewielkim stopniu łagodzi kawa z dodatkiem dużej ilości kropel waleriany, od której nauczycielka jest uzależniona. Bohaterka nie może patrzeć obojętnie na zachowania i postępowanie tzw. biura wzajemnej adoracji, jak również zachowanie i absurdalne rozporządzenia dyrektora szkoły, z których doskonale widać, że dzieli on swoich pracowników na tych mniej i bardziej uprzywilejowanych.

Mało tego, oliwy do ognia dolewają rodzice uczniów, którzy zamiast współpracować z nauczycielami dla dobra swoich dzieci, potrafią tylko oczekiwać i wymagać od szkoły, pozostając bezkrytycznymi wobec swoich latorośli, będąc ślepo przekonanymi o wyjątkowości i niewinności nastolatków. Co z tego wyniknie, przekonajcie się sami.

Bardzo ważnym aspektem książki jest dostrzegalny realizm zarówno opisanych w niej wydarzeń, jak i kreacji bohaterów, przez co trafia ona z całą swoją mocą zawartego w niej przekazu do każdego odbiorcy. Pani Wanda w sposób bezkompromisowy i otwarty odziera zawód nauczyciela z iluzji, jaką został on otoczony. Zaglądając za kurtynę cieni tego zawodu, w sposób wręcz szokujący przekonujemy się, że bycie pedagogiem to często stres, wyrzeczenia i łzy.

Jak twierdzi sama autorka - „Latte z Walerianą” to książka, podczas czytania której można zawrzeć i ja się z tym zgadzam w stu procentach. Śledząc zachowania i postawy niektórych jej bohaterów, czytelnik doprowadzony jest do emocjonalnego wrzenia. Zapewniam Was, że nie jest to książka, która podziała na Was jak waleriana, wręcz przeciwnie, waleriana może być Wam potrzebna, byście mogli uspokoić się po lekturze. Jestem pełna podziwu i uznania dla Pani Wandy za odwagę w podjęciu walki ze stereotypami i bezkompromisowe podejście do tak ważnego tematu.

Gorąco zachęcam Was do sięgnięcia po tę nietuzinkową i bardzo mądrą książkę, która otworzy Wam oczy na często przemilczaną prawdę, a także, mam nadzieję, sprawi, że spojrzycie z większym uznaniem i szacunkiem na zawód nauczyciela.

Na zakończenie mam pytanie do tych z Was, którzy jesteście rodzicami dzieci uczęszczających do szkoły. Czy Wy sami staracie się współpracować z nauczycielami dla dobra waszych dzieci, czy może uważacie, że Wasze dzieci są niedoceniane, bądź niesłusznie oceniane przez swoich nauczycieli?

Recenzja powstała we współpracy z Autorką, za co bardzo dziękuję.

Zostawiam Wam również linki do innych recenzowanych przeze mnie do tej pory książek Pani Wandy Szymanowskiej:

Lardżelka”.
Zaina”.


sobota, 8 grudnia 2018

Każdy przed czymś ucieka.


Życie to bardzo trudny przeciwnik, z którym każdy z nas zmuszony jest toczyć nierówną walkę każdego dnia od nowa i bez końca. Abyśmy mogli zaznać odrobiny szczęścia, musimy bardzo mocno się starać, tak naprawdę nigdy nie mając pewności wygranej, bowiem jeden nagły cios od losu, może odebrać nam nie tylko poczucie szczęścia, ale również stabilizacji, pewności siebie, bezpieczeństwa. W takich chwilach często jedynym, czego pragniemy, to ucieczka przed przytłaczającą nas rzeczywistością i zaszycie się gdzieś, gdzie będziemy mogli odpocząć i być może spojrzeć na swoje problemy z dystansem.

Zapewne wielu z nas w takich chwilach ma wrażenie, że jest jedyną osobą, która ma w życiu tak bardzo pod górkę, a inni na pewno mają o wiele lepiej. Moi drodzy nic bardziej mylnego. Za chwilę za sprawą książki Magdaleny KubasiewiczJesienny Bluszcz”, przedstawię Wam historię kobiet takich, jak my wszyscy, których życie nie rozpieszcza, choć na pierwszy rzut oka w przypadku niektórych z nich, tak właśnie mogłoby się wydawać.

Poznajcie Kaśkę, Wiolę, Karinę i Annę, bohaterki życiowej, słodko – gorzkiej powieści o kobietach dla kobiet. Każda z nich jest zupełnie różna, niczym ogień i woda, ale jest coś, co je łączy. Każda z nich przed czymś ucieka.

Kaśka jest żywiołową dwudziestosiedmioletnią, której postępowanie i zachowanie zupełnie nie potwierdza jej dorosłości. W momencie, kiedy my czytelnicy poznajemy jej postać, dziewczyna niesiona swym temperamentem spektakularnie kończy związek ze swoim szefem. Jak się okazuje już byłym szefem, ponieważ konsekwencją rozstania jest również utrata pracy i dachu nad głową. Przyznacie, że sytuacja nie wygląda kolorowo. Niestety, jak to w życiu bywa, nieszczęścia chodzą parami. Niespodziewanie do Kaśki odzywa się przyjaciółka, z którą od ponad roku nie miała kontaktu – Wiolka. Zrozpaczona kobieta padła ofiarą przemocy domowej. Kiedy uciekła od swojego oprawcy, to właśnie Kaśka jest jedyną osobą, do której mogła zwrócić się z prośbą o pomoc. Kaśka potrzebuje odciąć się od wszelkich problemów, dlatego z entuzjazmem przyjmuje zaproszenie swojej przyjaciółki Anny na wieś do Bluszczowego Dworku. Ma nadzieje, że zarówno jej, jak i wystraszonej, zamkniętej w sobie Wiolce pobyt z dala od gwaru wielkich miast „na odludziu” dobrze zrobi.
Anna jest przybraną córką Elżbiety i Marka Bluszczów. Właściciel dworku po śmierci żony stał się zupełnie innym człowiekiem. Z racji problemów zdrowotnych Anna, choć mieszka w Krakowie podjęła się opieki nad Markiem. Wkrótce do gości i mieszkańców dworku dołącza Karina Bluszcz, synowa Marka, Kobieta jest zdradzoną żoną i matką trójki dzieci. Nie bez powodu zaczęłam przedstawiać Wam jej osobę od informacji o zdradzie, bowiem, to właśnie zdrada, której dopuścił się mąż Kariny – Marek, mimo że małżeństwo przetrwało, każdego dnia odciska swoje piętno na życiu Bluszczów. Kobieta żyje w przekonaniu, że mąż został z nią tylko ze względu na niespodziewaną ciążę, w którą zaszła w tym samym czasie.
Karina Bluszcz to osoba, której nazwisko doskonale odzwierciedla jej charakter i osobowość. Kobieta całe swoje życie poświęca na wychowanie i edukację dzieci. Jednak ewidentnie widać, że jest niczym bluszcz, który oplata swoich bliskich, Wymaga od siebie, ale i od swoich latorośli. Niestety, wyraźnie dostrzegamy, że życie wymknęło jej się spod kontroli, którą tak bardzo sobie ceni. Zatruwa życie nie tylko sobie, ale także swoim bliskim.

„Jesteś jak bluszcz, powiedziała jej kiedyś podpita Anna, i Karina obraziła się o to na dwa tygodnie. Potrzebujesz opleść coś i nie umiesz sama przyjąć żadnego kształtu. Sploty bluszczu nie poradzą sobie bez podpory, a mogą ją zadusić…”

Przyznaję, że ta bohaterka nie wzbudziła mojej sympatii. Wzbudzała moją złość i irytację. Były momenty, że miałam nieodpartą ochotę potrząsnąć nią i krzyknąć „Kobieto ogarnij się! Czy nie widzisz, że sama niszczysz wszystko, na czym ci zależy i ranisz tych, których kochasz?”.

„Jesienny bluszcz” to bardzo realistyczna historia, w której każdy z nas może znaleźć pierwiastek własnego życia. Jak widzicie, autorka porusza na kartach powieści bardzo poważne tematy takie, jak problemy damsko-męskie, życie w związku po zdradzie, przemoc domową, czy problemy wychowawcze.

Dzięki temu, że zarówno wszystkie bohaterki, jak i ich perypetie są możliwe do zaistnienia także w naszym realnym życiu, dziewczyny szybko stają nam się bardzo bliskie i zastanawiamy się, jak my same zachowałybyśmy się w podobnym położeniu. Wszystko to sprawia, że podczas lektury książki czytelnikowi towarzyszy wiele emocji. Wzruszamy się, chwilami czujemy złość, ale nie brakuje także uśmiechu i radości.

Autorka uświadamia nam, że czasami potrzebujemy po prostu odpuścić, aby dostrzec wyjście z sytuacji pozornie bez wyjścia, a jeśli mamy obok siebie osoby, które dobrze nam życzą i ofiarują pomocną dłoń, wówczas na pewno uda nam się zacząć nowe, lepsze życie, wszak na zmiany nigdy nie jest za późno.

Jeśli lubicie ciekawe książki, przy których możecie zapomnieć o wszystkim, co Was otacza, a jedynie oddać się relaksującej lekturze o czymś ważnym, to „Jesienny Bluszcz” sprawdzi się w tej roli idealnie. Lekki i swobodny styl pisania autorki sprawi, że książkę przeczytacie w mgnieniu oka. Na pewno nie jest to książka, której przeczytanie zmieni coś w waszym życiu, czy też pozostawi po sobie w Was trwały ślad, ale z pewnością  będziecie ją miło wspominać.

Recenzja powstałą we współpracy z wydawnictwem Replika, za co bardzo dziękuję.


wtorek, 4 grudnia 2018

Ty i ja, najmniejsze państwo świata.

To prawda. Życie to jedna wielka niespodzianka. Otwierasz własne pudełko życia i wyciągasz z niego różne chwile, te dobre i te złe, i nigdy nie wiesz, co znajduje się na samym dnie. Każdy kolejny dzień jak zagadka, którą należy rozwiązać.
Ten cytat pochodzący z książki Anny DąbrowskiejJedna chwila, z której recenzją dziś do Was przychodzę, doskonale odzwierciedla życie głównej bohaterki powieści - Emilii.

Emi jest młodą, atrakcyjną kobietą, która niestety ze swojego pudełka życia częściej wyciąga chwile złe. Te dobre są rzadkością. Co prawda w momencie, kiedy my czytelnicy zaczynamy towarzyszyć dziewczynie w jej codzienności, w pierwszej chwili odnosimy wrażenie, że za kilka tygodni spełni się największe marzenie prawie każdej kobiety, bowiem nasza bohaterka jest w trakcie przygotowań do własnego ślubu. Jednak już za chwilę, orientujemy się, że dla niej samej, nie jest to wcale taki wspaniały czas. Oczywiście nie zdradzę Wam, dlaczego, ale Emilia musi znaleźć w sobie odwagę i zdecydować, czy naprawdę chce tego małżeństwa.

W tym samym czasie kobieta wyjeżdża w podróż służbową, na której wspólnie z kolegą z pracy ma zaprezentować wynalazek, nad którym cały zespół długo i ciężko pracował. Jednak los i tym razem sprawia jej niemiłą niespodziankę, ponieważ już na lotnisku dowiaduje się, że jest to jej ostatnia misja, gdyż firma przestaje istnieć. Załamana kobieta musi lecieć sama do Londynu, co nie jest takie proste, ze względu na to, że zwyczajnie boi się latać. Na szczęście pomocną dłoń w trakcie lotu podaje jej tajemniczy mężczyzna, który od pierwszej chwili budzi w Emilii takie uczucia i emocje, jakich nigdy przez cały związek z Anatolem nie poczuła.
Matt proponuje Emilii niecodzienny, ale intrygujący układ, który będzie wymagał od niej odwagi i podjęcia ryzyka. Sprzeczne emocje toczą zaciekłą walkę w jej sercu. Jeśli chcecie przekonać się, co weźmie górę w starciu serca z rozumem, koniecznie sięgnijcie po książkę. Ja Wam niczego nie zdradzę. Powiem tylko, że nie zawsze będzie tak jak w bajce, że kopciuszek spotkał księcia i żyli długo i szczęśliwie, bowiem książę skrywa wiele tajemnic i Emilia będzie musiała znaleźć w sobie wiele siły, aby udźwignąć prawdę, a w swoim życiu z Anatolem również czeka ją ciężka przeprawa.

Jedna chwila” to napisana lekko i przyjemnie historia z bardzo autentycznie wykreowanymi bohaterami, którą czyta się z dużą ciekawością i w mgnieniu oka. Swobodny styl autorki sprawia, że przy lekturze tej powieści można się zrelaksować i przyjemnie spędzić czas w długie jesienne wieczory. Autentyczność postaci, o której wcześniej wspominałam, sprawia, że stają się oni nam bardzo bliscy, ale jednocześnie, jak było w moim przypadku, wzbudzają różne emocje.
Pozwólcie, że spróbuję pokrótce przybliżyć Wam ich portrety.

Zacznijmy, więc od Emilii, Jest to osoba, która jeszcze przed związkiem z Anatolem przeżyła wielką traumę, która zostawiła w niej swój ślad do dzisiaj. Zdarzenia, o których chciałaby na zawsze zapomnieć i wymazać je z pamięci odebrały jej wiarę i pewność siebie. Anatol miał być przyjacielem, który pozwoli jej odnaleźć utracony spokój, jednak sprawy zabrnęły za daleko i teraz jest ostatni moment na to, aby się wycofać.

Anatol to wyrachowany i pozbawiony uczuć wyższych facet, który nigdy nie powinien nazywać się mężczyzną. Dla niego liczą się tylko pieniądze, a kobietę sprowadza do roli marionetki, którą steruje i manipuluje według własnego uznania. Doskonale poznał słabości narzeczonej i wspólnie z matką, chce ją sobie podporządkować.

Matt to pewny siebie ujmujący mężczyzna, któremu nie oprze się żadna kobieta. Czarujący książę z bajki, przy którym Emilii miękną kolana i galopuje serce. Od pierwszej chwili mężczyzna emanuje aurą tajemniczości. To on chce dać Emilii szczęście, na które zasługuje i do którego ma prawo Chce jej pokazać, że jeśli tylko zaryzykuje ona i on mogą wspólnie zbudować najmniejsze państwo świata. Jak się przekonacie w trakcie lektury, pewność siebie Matta, jest tylko pozorna, ponieważ kiedy odkryje swoje skrzętnie skrywane tajemnice, przekonacie się, że jego, życie naprawdę nie jest łatwe, a on sam cierpi.

Nie możemy również zapomnieć o nie wspomnianej do tej pory przyjaciółce Emilii – Agnieszce. Jest to przykład przyjaciółki na dobre i na złe. Kiedy trzeba, pomoże i pocieszy Emilię, ale nie boi się też powiedzieć jej gorzkiej prawdy prosto w oczy. To taki anioł, który ciągnie naszą bohaterkę ku górze, kiedy ta upada, a jej cały świat legnie w gruzach.

Reasumując, gorąco polecam Wam najnowszą książkę Anny Dąbrowskiej. Autorce udało się połączyć lekkość pióra i poważne tematy, o których czytamy  na kartach powieści. Mamy tu bowiem poruszony problem przemocy, toksycznego związku, podnoszenia się z kolan, kiedy życie zwali nas z nóg, trudne wybory i decyzje.

Autorka zostawia dla swoich czytelniczek przesłanie, by czasem zaryzykować i odważyć się żyć chwilą, tu i teraz, bowiem kolejny dzień to już zagadka i nigdy nie wiadomo, co ze sobą przyniesie.

„Jedna chwila”, to pierwsza część trylogii. Ja już nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po jej kontynuację, tym bardziej że takiego zakończenia się nie spodziewałam.

Napiszcie mi, proszę w komentarzach, czy Wy potraficie żyć chwilą i stawiać wszystko na jedną kartę podejmując ryzyko, czy raczej żyjecie bardziej zachowawczo i ostrożnie?

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Lira, za co bardzo dziękuję.