wtorek, 31 października 2017

Prawda czy fałsz?

Drodzy czytelnicy dziś chcę Wam opowiedzieć o najnowszej książce Harlana Cobena, która została wydana nakładem wydawnictwa Albatros. Jednocześnie chcę nadmienić, że jest to moje drugie spotkanie z twórczością tego autora. Pierwszą książką, jaką przeczytałam, była „Jedyna szansa”. Choć było to dość dawno temu, bo jeszcze na długo przed tym, zanim zdecydowałam się dzielić swoimi opiniami o książkach na łamach internetu, do dziś nie mogę o niej zapomnieć. To właśnie ten tytuł sprawił, że zakochałam się w twórczości autora. Zapewne to stwierdzenie wyda Wam się dziwne, skoro wtedy przeczytałam tylko jedną książkę, ale tak właśnie było. Mimo że miałam dość długą przerwę, wiedziałam, że muszę ponownie wrócić do książek Cobena i właśnie dziś nadszedł ten czas. Czy aby moje tamtejsze uwielbienie nie okazało się przedwczesne, przekonacie się w dalszej części recenzji.

Moi drodzy czy pamiętacie z dzieciństwa grę „Prawda czy fałsz”? Była to zabawna gra rodzinna polegająca na tym, że każdy gracz biorący udział w zabawie słyszał stwierdzenie dotyczące wielu dziedzin życia i musiał sam zdecydować, czy według niego jest ono prawdziwe, czy też fałszywe. Zabawa była przednia, a nawet jeśli któryś z graczy popełnił błąd, nic wielkiego się nie działo, no bo przecież tylko zabawa.

sobota, 28 października 2017

Lekcja tolerancji



Kochani dziś, zanim opowiem Wam o książce „Zaina” Pani Wandy Szymanowskiej, postanowiłam podzielić się z Wami jednym z bardzo bolesnych doświadczeń w moim życiu. Jak wiecie, a jeśli nie wiecie to, to za chwilę się dowiecie od urodzenia, jestem osobą niepełnosprawną ruchowo. Co prawda poruszam się samodzielnie, ale mocno utykam. Nie myślcie, proszę, że oczekuję od Was pocieszenia, czy litości. W dalszej części mojej recenzji zrozumiecie, dlaczego o tym wspominam. Mieszkam w małej miejscowości, gdzie za czasów mojego dzieciństwa w okolicy nie było innych niepełnosprawnych dzieci. Mimo swojej niepełnosprawności będąc dzieckiem, nie czułam, że jestem inna, niż wszystkie dzieci w moim otoczeniu. Rodzice nigdy nie traktowali mnie inaczej, niż moją siostrę, więc moja niepełnosprawność nie stanowiła dla mnie większego problemu. Wszystko zmieniło się wraz z moim pójściem do szkoły podstawowej. Tam właśnie koledzy i koleżanki z klasy w bardzo przykry i bezpośredni sposób uświadomiły mi moją odmienność. Stałam się obiektem szykan, drwin i wyzwisk. Obelgi w stylu kaleka, czy kuternoga stały się epitetami, które słyszałam niemal każdego dnia.

środa, 25 października 2017

Marzenia się spełniają, lecz nie zawsze tak, jakbyśmy tego chcieli.



Moi drodzy, dziś chcę zaprosić Was do lektury książki debiutującej polskiej pisarki Anny Krzyczkowskiej. Autorka debiutuje na rynku wydawniczym książką niezwykłą zarówno tematycznie, jak i pod względem przekazu, jaki książka ta w sobie niesie. Mowa oczywiście o książce „Niczemu Winne”. Pani Anna, kreując na kartach swej powieści losy jej bohaterów, porusza najczulsze struny ludzkiej duszy. Jak to się dzieje, przekonacie się już za chwilę.

„Świat się od smutku nie kurczy. Na cierpienie zawsze znajdzie się miejsce pod ludzkim dachem, gdzie powinno pachnieć radością. W czterech ścianach najczęściej zapada ciemność, którą rozświetlić mogą tylko niewinne promyczki. Czasem to złudzenie, zwykła iluzja”.

Laura, główna bohaterka powieści, choć żyje i wydawać by się mogło, wiedzie szczęśliwe, godne pozazdroszczenia, życie, tak naprawdę umarła przed pięcioma laty, kiedy to los odebrał jej dopiero co narodzonego synka, a ona musiała pożegnać go, zatrzaskując wieko małej białej trumienki, miejsca wiecznego spoczynku Mikołaja, Od tego czasu jej życie to iluzja. Kobieta na co dzień cieszy się życiem, uśmiecha się i stara się odnaleźć bezpieczną przystań u boku męża. Co więcej, pomaga ludziom odzyskać wewnętrzny spokój i drogę ku szczęściu, jako że jest psychologiem. Niestety jak wiadomo, szewc bez butów chodzi. Kiedy za naszą bohaterką zamykają się drzwi jej domu, kurtyna iluzji opada i w zaciszu czterech ścian jej serce rozrywa ból i tęsknota za swoim małym skarbem.

Nie chciałam żadnej pomocy. Nie zasługiwałam na nią.Ja mojemu dziecku nie pomogłam. Nie zrobiłam nic.Nie umiałam nawet wybłagać, by zostało przy mnie dłużej niż jeden dzień”.

poniedziałek, 23 października 2017

Ta książka nie pozwala oddychać!


Moi drodzy dziś chcę opowiedzieć Wam o książce, która zmieniła mój stosunek do sięgania po kryminały. Musicie wiedzieć, że pozycje tego typu były ostatnimi, po jakie zdecydowałabym się sięgnąć.Ale jak zapewne zauważyliście, piszę o tym w czasie przeszłym, gdyż dzieło Rachel Abbott „Obce dziecko"sprawiła, że od teraz zdecydowanie bardziej otworzę się na ten rodzaj utworów literackich. A dlaczego właśnie ta autorka tak diametralnie zmieniła moje upodobania czytelnicze, tego dowiecie się, czytając dalszą część recenzji.

O tej książce jeszcze niedawno było bardzo głośno w internecie. Przeczytałam i obejrzałam bardzo wiele recenzji na jej temat i ku mojemu wtedy zaskoczeniu wszyscy zachwycali się tym tytułem. Ja oczywiście sceptycznie podchodziłam do tej publikacji, ale kiedy zachwytom innych czytelników nie było, końca zdecydowałam, że i ja spróbuję się przełamać i przeczytam ją po to, by sprawdzić, o co tyle szumu i na czym polega jej fenomen. I wiecie, co się stało? Przepadłam bez reszty. Ona jest GENIALNA! Autorka już od pierwszej strony buduje tak ogromne napięcie i emocje, że nie sposób przestać czytać. Tu cały czas coś się dzieje. Dynamiczny rozwój akcji i wciskająca w fotel fabuła sprawia, że nie ma się czasu na złapanie oddech, bo tak bardzo chcemy wiedzieć, co wydarzy się za chwilę. Na kartach tej powieści odnajdziecie wszystko, czym powinien charakteryzować się dobry kryminał. Napięcie, tajemnice, przeszłość, która nie daje o sobie zapomnieć i strach o to, co jest bezcenne.

czwartek, 19 października 2017

Czas na wzruszenia

Książkę tę dostałam na prezent gwiazdkowy od bliskiej mi osoby od razu, kiedy została wydana, a więc już kilka lat temu. Mimo to ciągle do niej wracam, gdyż był to prezent bardzo udany.
Do dziś pamiętam, że pozycje tę chciałam przeczytać od bardzo dawna, gdyż po przeczytaniu kilku opinii o niej, miałam nadzieje na to, że czas spędzony przy jego lekturze będzie czasem pełnym wzruszeń, przemyśleń i nadziei. A więc wszystkiego tego, co lubię i czego szukam w książkach. I nie zawiodłam się, co więcej utwór przerósł moje oczekiwania.

„Ślady małych stóp na piasku” to historia szczęśliwej rodziny jakich wiele. Tata, mama, syn, córka. Cała czwórka z radością oczekuje przyjścia na świat kolejnego członka rodziny. Jednak na tym podobieństwo do innych rodzin się kończy (lecz nie do końca, o czym przekonacie się sami). Nagle świat tej rodziny zmienia się diametralnie. Już nic nie będzie takie jak dawniej. Wszystko zaczyna się jakże niewinnie i niepozornie.

Pewnego dna podczas spaceru na plaży Anny dostrzega, że jej mała córeczka Thais lekko powłóczy nóżką, a jej kroki są chwiejne. Niby nic takiego, bo przecież małe dzieci często potrzebują więcej czasu, by ich chód w pełni się ukształtował, a nasza mała bohaterka ma dopiero niespełna dwa latka. Po serii badań okazuje się jednak, że owe problemy z chodzeniem nie są niestety błahym, przejściowym stanem właściwym małym dzieciom, lecz wręcz przeciwnie są jednym z wielu objawów śmiertelnej, nieuleczalnej choroby, jaka jest Leukodystrofia metochromatyczna. Diagnoza spada na rodzinę jak grom z jasnego nieba. Zszokowani rodzice słyszą od lekarza, że jest to choroba genetyczna niszcząca układ nerwowy chorego, a ich dziecku zostało kilka miesięcy życia. Jednak to nie wszystko. W myśl powszechnie znanego powiedzenia, że nieszczęścia chodzą parami, lekarze informują Anne i jej męża, iż dziecko, którego oczekują, może być również chore. Czy rzeczywiście tak będzie, tego już nie zdradzę.

poniedziałek, 16 października 2017

Wyrok bez odwołania

Kochani dziś zapraszam Was na recenzję książki, która będzie, wiem to już dziś jedną z najlepszych przeczytanych przeze mnie książek tego roku. Książkę, która skrada serce czytelnika tak bardzo, że nie jesteśmy w stanie przestać jej czytać nawet na chwilę. Mam tu na myśli oczywiście debiut literacki Diane Rose „Carpe diem”.

Życie każdego z nas w dużej mierze składa się z planowania. Planujemy, co będziemy robić jutro, za tydzień. Marzymy o tym, jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Niestety jedna chwila może boleśnie uświadomić nam, że to, czego pragniemy, o czym marzymy i co planujemy, nie ma już znaczenia, bo los wydał na nas zaoczny wyrok bez prawa do odwołania czy sprzeciwu. Bez pytania nas o zdanie nasz świat rozpadł się jak domek z kart, a my nie możemy zupełnie nic z tym zrobić. Przyznajcie, że brzmi to strasznie jak najczarniejszy senny koszmar, a właśnie to spotkało główną bohaterkę powieści „Carpe diem” Rosalie Heart.

Najważniejszy w życiu jest czas. Co ci po miłości? Rodzinie? Przyjaciołach? Studiach? Skoro nie możesz ich przeżyć. Ktoś właśnie odebrał mi coś, co jest najcenniejsze.Bez czasu nigdy nie skończę studiów, nie powiem więcej Jamesowi, jak bardzo go kocham, nie zakocham się, nie założę rodziny. Bez czasu jestem nikim.

czwartek, 12 października 2017

Moje pierwsze spotkanie z literaturą grozy


Moi drodzy, dziś zapraszam Was na spotkanie z książką, która dla mnie samej jest czymś zupełnie nowym, jeśli chodzi o moją przygodę z czytaniem. Jak wiecie albo i nie zazwyczaj czytam książki, które co prawda poruszają trudne tematy, skłaniając czytelnika do przemyśleń, ale jednocześnie są dość „łagodne” w odbiorze. Stronię od tytułów, podczas  lektury których, towarzyszyłby mi strach, a na całym ciele miałabym gęsią skórkę. Taki ze mnie cykor. W związku z tym możecie sobie wyobrazić, jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy w chwili, gdy na jednym z portali czytelniczych zobaczyłam, zapowiedz książki Pana Artura Urbanowicza „Grzesznik” i pomyślałam „Ja to muszę przeczytać”. No bo gdzie ja do takich książek? Opętanie, gangi, półświatek przestępczy… ale, jako że czytanie jest dla mnie sposobem na poznawanie czegoś nowego, postanowiłam spróbować. I wiecie, co się stało…? To była najlepsza decyzja w moim życiu. „Grzesznik” jest rewelacyjny! Pochłonął mnie bez reszty. Zanim jednak spróbuję przybliżyć Wam nieco samą fabułę utworu, nie byłabym sobą, gdybym nie zostawiła Was moi kochani z pytaniem retoryczny na, które warto, aby każdy z nas spróbował sam sobie odpowiedzieć, zaglądając w głąb własnego sumienia.

A mianowicie Jakim jestem człowiekiem? Czy mam odwagę spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie „Jestem w porządku wobec siebie i innych, a także czy zdaję sobie sprawę z tego, że każdy mój czyn czy to ten dobry, czy to ten zły zbierze plon stokrotny?

Jeśli dotychczas nie zastanawialiście się nad tym, zapewniam Was, że lektura „Grzesznika” niejako Was do tego zmusi, zabierając Was w najczarniejsze zakamarki Waszych sumień.

wtorek, 10 października 2017

To były czasy...


Często rozmawiając z moją babcią bądź z nieżyjącą już niestety prababcią prosiłam, aby opowiedziały mi, jak wówczas wyglądało życie. Wtedy z rozrzewnieniem wzdychały i zawsze powtarzały: „Ach kiedyś to były czasy”, a na ich twarzach gościł uśmiech, ale i zaduma. Zapewne wielu z Was moi drodzy również nie raz było świadkami takich sentymentalnych rozmów również i w waszych rodzinach. Ja, mimo że słuchało mi się tych rozmów z ogromną przyjemnością i zainteresowaniem, ciągle czułam swego rodzaju niedosyt i zawsze gdzieś głęboko w sercu marzyłam o takiej podróży w czasie, by móc bliżej przyjrzeć się czasom młodości naszych przodków. Jak się zapewne domyślacie, jednak niestety nie posiadam wehikułu czasu dzięki któremu, mogłabym odbywać podróże w czasie. Na szczęście dzięki książkom mogę być, gdzie tylko zechcę i kiedy zechcę. Dziś razem z Panią Moniką Rzepielą i jej książką „Dwór w Czartorowiczach” chcę zabrać Was moi drodzy w jedną z takich niezwykłych podróży do innej epoki, czasów po upadku powstania styczniowego.

Jak wszyscy wiemy czasy, o których czytamy były, dla nas Polaków bardzo ciężkie. Stosowano wobec nas liczne represje i wysiedlenia. Państwo Jabłońscy również mają w historii swojego rodu ofiary tych trudnych czasów, lecz mimo to z Dworem w Czartorowiczach los obszedł się nader łagodnie i łaskawie. Naszą podróż rozpoczynamy od poznania Panny Ewy Jabłońskiej, przykładnej córki, religijnej panienki, która jest córką Państwa Antoniego i Blanki Jabłońskich prawowitych właścicieli Dworu w Czartorowiczach. Dziewczyna bardzo kocha wieś i dwór, w którym się wychowała. To tu rozkoszując się urokami spokojnego i urokliwego życia, czuje się najszczęśliwsza. Kocha przyrodę, do której miłością chce zarazić również swojego braciszka Olesia. W momencie, kiedy trafiamy w gościnne progi dworu, zarówno Ewa, jak i wszyscy pozostali mieszkańcy z radością czekają na powrót z trzyletnich nauk na pensji Igi Branieckiej, kuzynki Ewy, a siostrzenicy jej matki. W momencie, kiedy kuzynki Ewy, a siostrzenicy jej matki. Ewa i Iga od dziecka wychowywały się razem, dlatego też są dla siebie nie tylko kuzynkami, ale również przyjaciółkami i powierniczkami.