czwartek, 27 grudnia 2018

Stara miłość nie rdzewieje?

Kochani dziś już po raz trzeci postanowiłam odwiedzić cztery przyjaciółki z bloku na ulicy Kwiatowej. Tym razem sięgając po trzeci tom serii Rok na Kwiatowej „Dotyk słońcaKaroliny Wilczyńskiej, czytelnik może bliżej poznać, postać najcichszej i najbardziej skrytej z grona klubu kapciowego, jak określają siebie bohaterki  powieści – Róży.

Przyznam szczerze, że kolei losów właśnie tej kobiety byłam ciekawa najbardziej. Zastanawiałam się bowiem, z czego wynika moje przeświadczenie, że samotna nauczycielka jest osobą niczym z innej epoki. Jej wycofanie, brak asertywności i wiary w siebie skutkują tym, że Róża wręcz boi się życia. Jak możemy wyczytać między wierszami poprzednich części, została mocno skrzywdzona przez mężczyznę, z którym pragnęła iść przez życie. Dziś, kiedy sięgamy po „Dotyk słońca”, widzimy, że w zyciu Róży wreszcie zapanował szczęscie. Ten, którego kochała wieczną i jedyną miłością, powrócił, sprawiając, że w sercu naszej bohaterki po wielu latach rozpamiętywania i życia marzeniami o niespełnionej miłości znów rozgorzała miłość. Daniel jest czarujący niczym książę z bajki. Jednak jak wiadomo nie wszystko złoto, co się świeci. Przyjaciółki Róży, choć życzą jej jak najlepiej, po pewnym czasie zaczynają dostrzegać, że pomimo zapewnień kobiety o jego miłości, wyjątkowości i dobru, coś tu nie gra.

Jak się możemy domyślać, zakochana kobieta nie widzi niczego złego w zachowaniu wybranka swojego serca. Niestety pewnego dnia okazuje się, że złe przeczucia sprawdzają się i dziewczyny mogłyby powiedzieć Róży „Przecież ci mówiłyśmy, ale Ty nie chciałaś słuchać”. Nie robią tego jednak i jak na prawdziwe przyjaciółki przystało, służą radą, wsparciem i pomocą, która teraz będzie Róży bardzo potrzebna, ponieważ konsekwencje jej pochopnej łatwowierności i naiwności wywrócą jej cały świat do góry nogami już na zawsze. Teraz będzie musiała przestać wierzyć w miłość jak z książek, które czyta i twardo stanąć do walki z przeciwnościami losu, już nie tylko o siebie.

Łatwo nie będzie, ale na szczęście nie zostanie tak całkiem sama. Malwina, Wiola i Liliana są zawsze blisko i kiedy trzeba, pocieszą i przytula, ale nie boją się też powiedzieć prawdy w oczy i postawić do pionu użalającą się nad sobą Różę. Na szczęście to właśnie dzięki nim trudna sytuacja, w jakiej się znalazła Róża, nie jawi się jej już sytuacją spowitą mrokiem, za jaką ją wcześniej uważała.

Takie przyjaciółki to naprawdę bezcenny skarb. Tym bardziej że same zmagają się z wieloma problemami osobistymi. Nie będę zbyt szczegółowo opisywała Wam, czego owe problemy dotyczą, żeby nie pozbawiać Was elementu zaskoczenia. Zdradzę tylko tyle, że wszystkie wydarzenia i przeżycia, które stały się ich udziałem, w życiu realnym mogą również być częścią życia nas samych, przez co, mocno utożsamiamy się z każdą z dziewczyn.

Jeśli mam być szczera to sama Róża może chwilami mocno irytować czytelnika. Jest to dla mnie kobieta pełna sprzeczności, której nie jestem w stanie do końca zrozumieć. Z jednej strony zraniona boi się kolejnego cierpienia, a co za tym idzie, jest nieufna i zamknięta w sobie, a z drugiej strony, gdy tylko Daniel ponownie się pojawia, praktycznie bez słowa wyjaśnienia wkracza do życia swojej niedoszłej żony. Ta przyjmuje go do swojego życia i mieszkania nagle znajdując usprawiedliwienie dla tego, jak podle ten mężczyzna postąpił wobec niej w przeszłości. Nagle bez żadnego zawahania się i obaw wybucha wielka miłość. Nie mogę uwierzyć, jak można być tak naiwną.
Jednak chciałoby się jednocześnie powiedzieć „Nie oceniaj innych, bo nigdy nie wiesz, jak sama zachowałabyś w podobnej sytuacji”.

Niemniej jednak tak jak pozostałe książki z tej serii, tę również gorąco Wam polecam. Z uwagi na autentyczność życiowych perypetii dziewczyn oraz swobodny styl autorki niepozbawiony poczucia humoru, możemy się przy niej odprężyć i zrelaksować, a jednocześnie wiele przemyśleć.

Przyznam Wam szczerze, że bardzo mi przykro, ponieważ został mi do przeczytania jeszcze tylko ostatni tom serii „Owoce miłości”, a ja wcale nie chcę rozstawać się z jej bohaterkami.

Jestem przekonana, że jeśli zechcecie wybrać się do Kielc i zapukać do drzwi lokatorek z bloku na ulicy Kwiatowej również je pokochacie.

Na zakończenie zostawiam Wam linki do moich recenzji dwóch poprzednich części serii, jeśli chcielibyście się z nimi zapoznać.


Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Czwarta strona, za co bardzo dziękuję.



środa, 19 grudnia 2018

Jestem sierotą porzuconą przez obojga rodziców.

Niezaprzeczalnym faktem jest, że dla każdej dziewczynki, nastolatki i młodej kobiety wkraczającej w dorosłe życie, to matka jest osobą, która pokazuje córce świat, wspiera, służy radą i pociesza. Jest przy swoim dziecku, kiedy to przeżywa swoje sukcesy, porażki, pierwsze miłości i rozczarowania. Niestety nie każdemu dziecku jest dane dorastać, czując rodzicielskie ciepło.

Emilia Grzegorzewska, główna bohaterka powieści Karoliny Klimkiewicz Wybacz mi nie zna swojej biologicznej matki. Dwudziestopięcioletnia dziś kobieta przez całe życie dorastała w poczuciu odrzucenia i samotności wychowywana przez ojca i jego drugą partnerkę. Młoda kobieta porzucona przez matkę jako dziecko nigdy nie poznała prawdy o tym, dlaczego ta ją zostawiła. Od ojca niestety się tego nie dowie, ponieważ dla niego osoba Matyldy i wszystko, co jej dotyczy, jest tematem tabu. Nie trudno się domyślić, że w głowie dziewczyny kłębią się miliony pytań bez odpowiedzi oraz trawiące serce i duszę przeświadczenie, że kobieta nigdy jej nie kochała i dlatego odeszła. Poczucie osamotnienia i odrzucenia potęguje dodatkowo zdystansowanie i oziębłość ze strony ojca.

„Mama mnie porzuciła, ale przynajmniej czułam jej obecność. Ojciec był, ale tak jakbym nigdy go nie miała. To było najgorsze. Czułam się niczym sierota zostawiona przez obojga rodziców.".

Jeden dzień 25-tych urodzin  Emilii szykuje dla dziewczyny niezwykłą niespodziankę. Otrzymuje od matki list, w którym ta po latach prosi córkę o spotkanie. Przepełniona nadzieją na to, że wreszcie pozna matkę, która przez tak wiele lat była tylko wytworem jej wyobrażeń i pozna prawdę o przeszłości swojej rodziny, a także zada jej jedno najważniejsze dla niej pytanie „Dlaczego”? - Emilia, bez wahania wyrusza na drugi koniec Polski w Bieszczady.
Prawda, z jaką musi się zmierzyć, odkrywając tajemnice, jest tak szokująca i trudna, że Emilia czuje się zagubiona i przytłoczona.
Oczywiście nie zdradzę Wam, w czym rzecz, ale będzie musiała wiele przemyśleć, skonfrontować się z własnym cierpieniem i rozpaczą.

Kreując postać i perypetie głównej bohaterki swojej najnowszej książki, autorka szczególny nacisk kładzie na to, jak ogromne piętno na życie dorosłego człowieka ma dorastanie bez rodzicielskiej miłości.

Kiedy Emilia zjawia się w pensjonacie „Odskocznia” w Bieszczadach, los daje jej szansę na to, by wreszcie poczuć się docenianą, podziwianą i kochaną. Niestety dziewczyna nie potrafi uwierzyć w trwałość i piękno tego uczucia. Odtrącona w dzieciństwie przez tych, którzy powinni ją kochać i chronić jest pełna obaw, że kiedy tylko pierwsze zauroczenie przeminie i hormony przestaną dawać o sobie znać, po raz kolejny zostanie odtrącona i pogrąży się w samotności.

Dla naszej bohaterki ta daleka podróż będzie również niezwykłą lekcją życia. W zaledwie kilka tygodni będzie musiała dokonać bardzo trudnych wyborów i zawalczyć o siebie. Odbędzie przyspieszoną naukę bezcennych wartości życiowych, których w bardzo poruszający i chwytający za serce sposób udzieli jej, ktoś dla niej wyjątkowy.

Choć naprawdę współczułam bohaterce tego, co przeżyła oraz sytuacji, w której się znalazła, zdaję sobie sprawę, że nie u każdego czytelnika jej postać wzbudzi sympatię. Choć mamy dwudziesty pierwszy wiek, to Emilia zachowuje się jak zagubiona dobrze ułożona panienka, która podporządkowuje się nieustannie woli innych, nie ma własnego zdania i zawsze stara się być grzeczna i miła dla wszystkich. Z biegiem czasu, kiedy poznajemy powody, które ukształtowały dziewczynę tak, a nie inaczej w pewnym stopniu staramy się ją rozumieć i tłumaczyć, jednak ja sama, uważam, że nawet tak bolesne doświadczenia życiowe nie usprawiedliwiają wszystkich zachowań bohaterki.

„Wybacz mi” to poruszająca i refleksyjna historia o życiu, które często wymaga od nas poświęceń w imię dobra wyższego. To także opowieść o miłości i wybaczaniu. Na jej kartach czytelnik odnajduje obraz miłości w różnych jej aspektach. Miłość matki do dziecka, miłość kobiety do mężczyzny, miłość niespełnioną.

Autorka uświadamia nam, że dopóki nie rozliczymy się z przeszłością i nie zaakceptujemy jej, wybaczając nie tylko innym, ale również sobie, nie będziemy gotowi na to, by rozpocząć nowy etap w naszym życiu. Niestety musimy być świadomi tego, że często jest to bardzo trudne i wymaga czasu.

Jak powszechnie wiadomo, każdy medal ma dwie strony. Tak samo każda historia nie będzie w pełni opowiedziana, jeśli nie poznamy jej z punktu widzenia osób, których ona dotyczy. Wspominam o tym, dlatego że za bardzo istotny atut tej książki uznaję zastosowany przez autorkę zabieg podzielenia fabuły na rozdziały, w których najbardziej zaangażowane w wydarzenia opisane na kartach powieści osoby opowiadają o nich z własnej perspektywy, dzieląc się jednocześnie z czytelnikiem odczuciami, jakie one w nich wywołały.

Ponadto fabuła podzielona jest również na dwie perspektywy czasowe. Czasy współczesne oraz okres, kiedy matka Emilii była młodą dziewczyną. Połączenie tych elementów układanki tworzy wciągającą historię, którą czytałam z ogromną ciekawością.

Karolina Klimkiewicz oddała w ręce swoich czytelników książkę, którą czyta się niezwykle lekko i przyjemnie, ale na pewno jeszcze na długo po jej przeczytaniu nie będziecie w stanie przestać o niej myśleć. Tym bardziej że zakończenie książki sprawia, że chce się więcej, aby jak najszybciej dowiedzieć się, co jeszcze autorka przygotuje dla Emilii i pozostałych bohaterów swojej książki. Na szczęście, wszystko wskazuje na to, że będzie kolejna część, na którą ja czekam z niecierpliwością.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Szara godzina, za co bardzo dziękuję.



poniedziałek, 17 grudnia 2018

Nie wiem co lepsze, mieć serce z kamienia i wyrzec się cierpienia, czy cierpieć i szlochać, ale umieć kochać

Powszechnie znane powiedzenie mówi, że ostatnie, co umiera w człowieku to nadzieja, bowiem bez względu na to, jak w naszym życiu bywa ciężko i źle, zawsze gdzieś choćby w najgłębszym zakamarku naszego serca tli się iskra nadziei, na to, że przecież jutro wstanie nowy dzień, który może zmienić nasze życie na lepsze. Ta wiara pozwala nam się nie poddać i walczyć o siebie mimo wszystko. Niestety są ludzie, którym życie tak mocno dało w kość, że nie chcą już karmić się złudzeniami, tylko po to, by być może za chwilę pozornego szczęścia zapłacić cierpieniem.

Dziś przychodzę do Was z recenzją najnowszej książki Mii Sheridan „Bez złudzeń”, której główni bohaterowie opancerzyli swoje serca, by nikt więcej ich nie skrzywdził.

Kiedy czytałam tę powieść, w myślach nieustannie krążył mi jeden bardzo krótki wierszyk, który jeszcze w szkole podstawowej napisała mi w pamiętniku przyjaciółka.

„Nie wiem co lepsze, mieć serce z kamienia i wyrzec się cierpienia, czy cierpieć i szlochać, ale umieć kochać?”.

Na to właśnie pytanie muszą znaleźć odpowiedź w swoich sercach Ellie i Gabriel. Niestety nie będzie to łatwe, ponieważ bolesna przeszłość, której brzemię ciąży na każdym z nich do dzisiaj złamała ich serca.
Obydwoje zostali skrzywdzeni w dzieciństwie przez dorosłych, którzy zamienili ich życie w najgorszy koszmar. Dziś, mimo że są już dorośli, nadal zmagają się z demonami, które trawią ich duszę.
Abyście mogli mocniej odczuć i zrozumieć rozmiar krzywdy, jaka dotknęła tę dwójkę, pozwólcie, że przybliżę Wam ich osoby oraz okoliczności, które ukształtowały ich takimi, jakimi my czytelnicy widzimy ich podczas lektury książki.

Ellie to samotna kobieta, która pracuje jako striptizerka w jednym z klubów. To osoba o dwóch twarzach. Na początku poznajemy ją, jako typową pustą laleczkę, która dla pieniędzy jest w stanie wiele znieść. Jednak pewnego dnia w klubie pojawia się Gabriel, mężczyzna, który ma za sobą wieloletnią traumę i zwraca się do dziewczyny z nietypową prośbą, aby ta nauczyła go dawać i odczuwać przyjemność z bliskości z drugim człowiekiem. W nim samym bowiem zbyt bliski, kontakt fizyczny z kimkolwiek wiążący się z poczuciem ograniczenia jego przestrzeni osobistej skutkuje poczuciem lęku, strachu oraz chęcią ucieczki. A wszystko przez blizny emocjonalne pozostałe po wieloletniej gehennie, której doświadczył będąc zaledwie kilkuletnim dzieckiem. Co prawda od tamtych zdarzeń minęło już wiele lat, jednak nasz bohater nadal potrzebuje pomocy. Ma nadzieję, że striptizerka zdoła mu pomóc. Ona natomiast od pierwszej chwili czuje, że ten przystojny tajemniczy gość klubu nie pasuje do takiego miejsca. To tak, jakby anioł zagościł w domu rozpusty. Dziewczyna nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo to niecodzienne zlecenie i ten niezwykły mężczyzna wpłyną na nią i jej życie. Choć oboje wiedzą, że to, co dzieje się w ich sercach niemalże od pierwszej chwili spotkania nie powinno nigdy się wydarzyć, to mimo wszystko los chce zupełnie czegoś innego. Daje im szansę na szczęście.

To właśnie za sprawą Gabriela mamy możliwość poznać prawdziwą, zagubioną Ellie, która straciła nie tylko nadzieję i wiarę w to, że ma prawo do szczęścia i miłości, ale przede wszystkim została pozbawiona poczucia własnej wartości i godności. Tylko on, jako jedyny nie patrzy na nią przez pryzmat tego, czym się zajmuje, lecz chce odkryć jej prawdziwe wnętrze.
To, co ono skrywa, utwierdza go w przekonaniu, że wszystko, co widzą oczy, jest tylko fałszywą maską, podobnie jak nieprawdziwe imię, kobiety, którym posługuje się w pracy, a to, co piękne i prawdziwe jest niewidoczne dla oczu.

Na pewno jesteście ciekawi, czy Eliie i Gabriel będą potrafili zaufać sobie nawzajem. Czy mężczyźnie uda się przekonać naszą bohaterkę, że ona również nie pasuje do miejsca, do którego popchnął ją okrutny los, a przede wszystkim, czy oboje otworzą swoje serca na miłość?
Jeśli tak, to nie zwlekajcie dłużej i zabierajcie się do czytania książki.

Naprawdę szczerze Wam ją polecam, ponieważ jest to bardzo poruszająca i emocjonalna książka o poczuciu krzywdy, straty, cierpieniu i lęku przed najdotkliwszą krzywdą, którą zadaje człowiek człowiekowi. To historia dwójki emocjonalnych rozbitków, których los bardzo mocno doświadczył i którzy, choć boją się przyznać do tego wprost pragną kochać i być kochanymi. Jednak tylko od nich zależy jaki cel i kierunek obierze ich tratwa zwana życiem.

Pomimo niełatwej tematycznie historii, którą skrywają karty powieści, dzięki lekkiemu stylowi pisania, którym posługuje się autorka oraz niezwykłej umiejętności skupienia uwagi czytelnika książka wciąga już od pierwszych stron, co sprawia, że czyta się ją bardzo szybko i niezwykle przyjemnie.

Przeczytajcie, a na pewno nie będziecie żałować. To naprawdę bardzo dobra książka, ale książce „Bez słów”, niestety nie dorównała. Obawiam się, że już żadnej książce tej autorki się to nie uda.

Oczywiście, jak to ja, na zakończenie chcę prosić Was, abyście w komentarzach napisali, co Waszym zdaniem jest lepszym wyjściem:

Mieć serce z kamienia i wyrzec się cierpienia, czy cierpieć i szlochać, ale umieć kochać?

Recenzja powstała we współpracy z portalem Papierowe Motyle, za co bardzo dziękuję.



czwartek, 13 grudnia 2018

Czas poznać całą prawdę odartą z iluzji.

Kochani dziś przychodzę do Was z przedpremierową recenzją książki Pani Wandy Szymanowskiej „Latte z Walerianą”. Ci z Was, którzy znają twórczość Pani Wandy, na pewno zgodzą się ze mną, że jest to pisarka, którą charakteryzuje niezwykła umiejętność obserwacji życia i ludzi. Autorka pisze książki adresowane głównie do dzieci i młodzieży, jednak możecie mi wierzyć, że życiowość i autentyczność historii wychodzących spod Jej pióra trafia również do dorosłego czytelnika.

Ja sama jestem wierną wielbicielką twórczości autorki, gdyż niejednokrotnie przekonałam się, że pisarka nie boi się zmierzyć się z tematami tabu, które często pomijane są milczeniem. Na każdy kolejny tytuł oczekuję z niecierpliwością, ciekawa, co tym razem przygotuje dla swoich czytelników.

Kochani, niech podniesie rękę do góry, każdy z Was, kto już w dzieciństwie marzył o tym, by zostać nauczycielką. Ja i moja siostra zdecydowanie należałyśmy do grona wielbicielek tego zawodu. Pamiętam, że już jako małe dziewczynki uwielbiałyśmy bawić się w szkołę. Każda z nas miała własnoręcznie zrobiony dziennik i uczyłyśmy dzieci, robiąc im klasówki, stawiając oceny i sprawdzając listę obecności. Nasza fascynacja tym zawodem wynikała w dużej mierze z tego, że nasza ciocia jest nauczycielką nauczania początkowego, a my zawsze jej tego zazdrościłyśmy.

Oczywiście z biegiem czasu, nasze marzenia zawodowe zmieniły się wielokrotnie, ale do dziś nie raz byłam światkiem rozmów na temat tej profesji. No bo przecież bycie nauczycielem, wiąże się z samymi profitami. Nauczyciel to ma dobrze. Odpracuje swoje kilka godzin dziennie, praktycznie nie musi się wysilać, bo więcej wymaga, niż uczy, zadaje dużo prac domowych. Ma więcej wolnego niż pracy. Każdy weekend, ferie wakacje, święta. Żyć nie umierać. Niestety, prawda nie wygląda już tak kolorowo, o czym przekonujemy się, sięgając właśnie po „Latte z walerianą”. Na jej kartach Wanda Szymanowska zdecydowała się zabrać swoich czytelników w szkolne mury, po to, by w sposób pozbawiony lukru i cukru uświadomić nam, że praca nauczyciela to naprawdę ciężki kawałek chleba, a nasza wizja tego zawodu, ma się nijak do realiów.

Anna, główna bohaterka powieści jest nauczycielką historii w pobliskim gimnazjum. Kocha swoją pracę i chce, jak najwięcej wiedzy przekazać swoim uczniom, jednak nie jest to łatwe, ponieważ dzisiejsza młodzież zdaje się nie wykazywać należnej temu przedmiotowi uwagi, nie będąc zupełnie zainteresowanymi niczym, poza tym, co dotyczy bezpośrednio ich samych i życia współczesnego. Ania nie potrafi również spokojnie przyglądać się temu, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami pokoju nauczycielskiego. Podziały panujące wśród ciała pedagogicznego i boje, jakie toczą ze sobą dwa powstałe obozy, przyprawiają naszą bohaterkę o nerwicę, którą w niewielkim stopniu łagodzi kawa z dodatkiem dużej ilości kropel waleriany, od której nauczycielka jest uzależniona. Bohaterka nie może patrzeć obojętnie na zachowania i postępowanie tzw. biura wzajemnej adoracji, jak również zachowanie i absurdalne rozporządzenia dyrektora szkoły, z których doskonale widać, że dzieli on swoich pracowników na tych mniej i bardziej uprzywilejowanych.

Mało tego, oliwy do ognia dolewają rodzice uczniów, którzy zamiast współpracować z nauczycielami dla dobra swoich dzieci, potrafią tylko oczekiwać i wymagać od szkoły, pozostając bezkrytycznymi wobec swoich latorośli, będąc ślepo przekonanymi o wyjątkowości i niewinności nastolatków. Co z tego wyniknie, przekonajcie się sami.

Bardzo ważnym aspektem książki jest dostrzegalny realizm zarówno opisanych w niej wydarzeń, jak i kreacji bohaterów, przez co trafia ona z całą swoją mocą zawartego w niej przekazu do każdego odbiorcy. Pani Wanda w sposób bezkompromisowy i otwarty odziera zawód nauczyciela z iluzji, jaką został on otoczony. Zaglądając za kurtynę cieni tego zawodu, w sposób wręcz szokujący przekonujemy się, że bycie pedagogiem to często stres, wyrzeczenia i łzy.

Jak twierdzi sama autorka - „Latte z Walerianą” to książka, podczas czytania której można zawrzeć i ja się z tym zgadzam w stu procentach. Śledząc zachowania i postawy niektórych jej bohaterów, czytelnik doprowadzony jest do emocjonalnego wrzenia. Zapewniam Was, że nie jest to książka, która podziała na Was jak waleriana, wręcz przeciwnie, waleriana może być Wam potrzebna, byście mogli uspokoić się po lekturze. Jestem pełna podziwu i uznania dla Pani Wandy za odwagę w podjęciu walki ze stereotypami i bezkompromisowe podejście do tak ważnego tematu.

Gorąco zachęcam Was do sięgnięcia po tę nietuzinkową i bardzo mądrą książkę, która otworzy Wam oczy na często przemilczaną prawdę, a także, mam nadzieję, sprawi, że spojrzycie z większym uznaniem i szacunkiem na zawód nauczyciela.

Na zakończenie mam pytanie do tych z Was, którzy jesteście rodzicami dzieci uczęszczających do szkoły. Czy Wy sami staracie się współpracować z nauczycielami dla dobra waszych dzieci, czy może uważacie, że Wasze dzieci są niedoceniane, bądź niesłusznie oceniane przez swoich nauczycieli?

Recenzja powstała we współpracy z Autorką, za co bardzo dziękuję.

Zostawiam Wam również linki do innych recenzowanych przeze mnie do tej pory książek Pani Wandy Szymanowskiej:

Lardżelka”.
Zaina”.


sobota, 8 grudnia 2018

Każdy przed czymś ucieka.


Życie to bardzo trudny przeciwnik, z którym każdy z nas zmuszony jest toczyć nierówną walkę każdego dnia od nowa i bez końca. Abyśmy mogli zaznać odrobiny szczęścia, musimy bardzo mocno się starać, tak naprawdę nigdy nie mając pewności wygranej, bowiem jeden nagły cios od losu, może odebrać nam nie tylko poczucie szczęścia, ale również stabilizacji, pewności siebie, bezpieczeństwa. W takich chwilach często jedynym, czego pragniemy, to ucieczka przed przytłaczającą nas rzeczywistością i zaszycie się gdzieś, gdzie będziemy mogli odpocząć i być może spojrzeć na swoje problemy z dystansem.

Zapewne wielu z nas w takich chwilach ma wrażenie, że jest jedyną osobą, która ma w życiu tak bardzo pod górkę, a inni na pewno mają o wiele lepiej. Moi drodzy nic bardziej mylnego. Za chwilę za sprawą książki Magdaleny KubasiewiczJesienny Bluszcz”, przedstawię Wam historię kobiet takich, jak my wszyscy, których życie nie rozpieszcza, choć na pierwszy rzut oka w przypadku niektórych z nich, tak właśnie mogłoby się wydawać.

Poznajcie Kaśkę, Wiolę, Karinę i Annę, bohaterki życiowej, słodko – gorzkiej powieści o kobietach dla kobiet. Każda z nich jest zupełnie różna, niczym ogień i woda, ale jest coś, co je łączy. Każda z nich przed czymś ucieka.

Kaśka jest żywiołową dwudziestosiedmioletnią, której postępowanie i zachowanie zupełnie nie potwierdza jej dorosłości. W momencie, kiedy my czytelnicy poznajemy jej postać, dziewczyna niesiona swym temperamentem spektakularnie kończy związek ze swoim szefem. Jak się okazuje już byłym szefem, ponieważ konsekwencją rozstania jest również utrata pracy i dachu nad głową. Przyznacie, że sytuacja nie wygląda kolorowo. Niestety, jak to w życiu bywa, nieszczęścia chodzą parami. Niespodziewanie do Kaśki odzywa się przyjaciółka, z którą od ponad roku nie miała kontaktu – Wiolka. Zrozpaczona kobieta padła ofiarą przemocy domowej. Kiedy uciekła od swojego oprawcy, to właśnie Kaśka jest jedyną osobą, do której mogła zwrócić się z prośbą o pomoc. Kaśka potrzebuje odciąć się od wszelkich problemów, dlatego z entuzjazmem przyjmuje zaproszenie swojej przyjaciółki Anny na wieś do Bluszczowego Dworku. Ma nadzieje, że zarówno jej, jak i wystraszonej, zamkniętej w sobie Wiolce pobyt z dala od gwaru wielkich miast „na odludziu” dobrze zrobi.
Anna jest przybraną córką Elżbiety i Marka Bluszczów. Właściciel dworku po śmierci żony stał się zupełnie innym człowiekiem. Z racji problemów zdrowotnych Anna, choć mieszka w Krakowie podjęła się opieki nad Markiem. Wkrótce do gości i mieszkańców dworku dołącza Karina Bluszcz, synowa Marka, Kobieta jest zdradzoną żoną i matką trójki dzieci. Nie bez powodu zaczęłam przedstawiać Wam jej osobę od informacji o zdradzie, bowiem, to właśnie zdrada, której dopuścił się mąż Kariny – Marek, mimo że małżeństwo przetrwało, każdego dnia odciska swoje piętno na życiu Bluszczów. Kobieta żyje w przekonaniu, że mąż został z nią tylko ze względu na niespodziewaną ciążę, w którą zaszła w tym samym czasie.
Karina Bluszcz to osoba, której nazwisko doskonale odzwierciedla jej charakter i osobowość. Kobieta całe swoje życie poświęca na wychowanie i edukację dzieci. Jednak ewidentnie widać, że jest niczym bluszcz, który oplata swoich bliskich, Wymaga od siebie, ale i od swoich latorośli. Niestety, wyraźnie dostrzegamy, że życie wymknęło jej się spod kontroli, którą tak bardzo sobie ceni. Zatruwa życie nie tylko sobie, ale także swoim bliskim.

„Jesteś jak bluszcz, powiedziała jej kiedyś podpita Anna, i Karina obraziła się o to na dwa tygodnie. Potrzebujesz opleść coś i nie umiesz sama przyjąć żadnego kształtu. Sploty bluszczu nie poradzą sobie bez podpory, a mogą ją zadusić…”

Przyznaję, że ta bohaterka nie wzbudziła mojej sympatii. Wzbudzała moją złość i irytację. Były momenty, że miałam nieodpartą ochotę potrząsnąć nią i krzyknąć „Kobieto ogarnij się! Czy nie widzisz, że sama niszczysz wszystko, na czym ci zależy i ranisz tych, których kochasz?”.

„Jesienny bluszcz” to bardzo realistyczna historia, w której każdy z nas może znaleźć pierwiastek własnego życia. Jak widzicie, autorka porusza na kartach powieści bardzo poważne tematy takie, jak problemy damsko-męskie, życie w związku po zdradzie, przemoc domową, czy problemy wychowawcze.

Dzięki temu, że zarówno wszystkie bohaterki, jak i ich perypetie są możliwe do zaistnienia także w naszym realnym życiu, dziewczyny szybko stają nam się bardzo bliskie i zastanawiamy się, jak my same zachowałybyśmy się w podobnym położeniu. Wszystko to sprawia, że podczas lektury książki czytelnikowi towarzyszy wiele emocji. Wzruszamy się, chwilami czujemy złość, ale nie brakuje także uśmiechu i radości.

Autorka uświadamia nam, że czasami potrzebujemy po prostu odpuścić, aby dostrzec wyjście z sytuacji pozornie bez wyjścia, a jeśli mamy obok siebie osoby, które dobrze nam życzą i ofiarują pomocną dłoń, wówczas na pewno uda nam się zacząć nowe, lepsze życie, wszak na zmiany nigdy nie jest za późno.

Jeśli lubicie ciekawe książki, przy których możecie zapomnieć o wszystkim, co Was otacza, a jedynie oddać się relaksującej lekturze o czymś ważnym, to „Jesienny Bluszcz” sprawdzi się w tej roli idealnie. Lekki i swobodny styl pisania autorki sprawi, że książkę przeczytacie w mgnieniu oka. Na pewno nie jest to książka, której przeczytanie zmieni coś w waszym życiu, czy też pozostawi po sobie w Was trwały ślad, ale z pewnością  będziecie ją miło wspominać.

Recenzja powstałą we współpracy z wydawnictwem Replika, za co bardzo dziękuję.


wtorek, 4 grudnia 2018

Ty i ja, najmniejsze państwo świata.

To prawda. Życie to jedna wielka niespodzianka. Otwierasz własne pudełko życia i wyciągasz z niego różne chwile, te dobre i te złe, i nigdy nie wiesz, co znajduje się na samym dnie. Każdy kolejny dzień jak zagadka, którą należy rozwiązać.
Ten cytat pochodzący z książki Anny DąbrowskiejJedna chwila, z której recenzją dziś do Was przychodzę, doskonale odzwierciedla życie głównej bohaterki powieści - Emilii.

Emi jest młodą, atrakcyjną kobietą, która niestety ze swojego pudełka życia częściej wyciąga chwile złe. Te dobre są rzadkością. Co prawda w momencie, kiedy my czytelnicy zaczynamy towarzyszyć dziewczynie w jej codzienności, w pierwszej chwili odnosimy wrażenie, że za kilka tygodni spełni się największe marzenie prawie każdej kobiety, bowiem nasza bohaterka jest w trakcie przygotowań do własnego ślubu. Jednak już za chwilę, orientujemy się, że dla niej samej, nie jest to wcale taki wspaniały czas. Oczywiście nie zdradzę Wam, dlaczego, ale Emilia musi znaleźć w sobie odwagę i zdecydować, czy naprawdę chce tego małżeństwa.

W tym samym czasie kobieta wyjeżdża w podróż służbową, na której wspólnie z kolegą z pracy ma zaprezentować wynalazek, nad którym cały zespół długo i ciężko pracował. Jednak los i tym razem sprawia jej niemiłą niespodziankę, ponieważ już na lotnisku dowiaduje się, że jest to jej ostatnia misja, gdyż firma przestaje istnieć. Załamana kobieta musi lecieć sama do Londynu, co nie jest takie proste, ze względu na to, że zwyczajnie boi się latać. Na szczęście pomocną dłoń w trakcie lotu podaje jej tajemniczy mężczyzna, który od pierwszej chwili budzi w Emilii takie uczucia i emocje, jakich nigdy przez cały związek z Anatolem nie poczuła.
Matt proponuje Emilii niecodzienny, ale intrygujący układ, który będzie wymagał od niej odwagi i podjęcia ryzyka. Sprzeczne emocje toczą zaciekłą walkę w jej sercu. Jeśli chcecie przekonać się, co weźmie górę w starciu serca z rozumem, koniecznie sięgnijcie po książkę. Ja Wam niczego nie zdradzę. Powiem tylko, że nie zawsze będzie tak jak w bajce, że kopciuszek spotkał księcia i żyli długo i szczęśliwie, bowiem książę skrywa wiele tajemnic i Emilia będzie musiała znaleźć w sobie wiele siły, aby udźwignąć prawdę, a w swoim życiu z Anatolem również czeka ją ciężka przeprawa.

Jedna chwila” to napisana lekko i przyjemnie historia z bardzo autentycznie wykreowanymi bohaterami, którą czyta się z dużą ciekawością i w mgnieniu oka. Swobodny styl autorki sprawia, że przy lekturze tej powieści można się zrelaksować i przyjemnie spędzić czas w długie jesienne wieczory. Autentyczność postaci, o której wcześniej wspominałam, sprawia, że stają się oni nam bardzo bliscy, ale jednocześnie, jak było w moim przypadku, wzbudzają różne emocje.
Pozwólcie, że spróbuję pokrótce przybliżyć Wam ich portrety.

Zacznijmy, więc od Emilii, Jest to osoba, która jeszcze przed związkiem z Anatolem przeżyła wielką traumę, która zostawiła w niej swój ślad do dzisiaj. Zdarzenia, o których chciałaby na zawsze zapomnieć i wymazać je z pamięci odebrały jej wiarę i pewność siebie. Anatol miał być przyjacielem, który pozwoli jej odnaleźć utracony spokój, jednak sprawy zabrnęły za daleko i teraz jest ostatni moment na to, aby się wycofać.

Anatol to wyrachowany i pozbawiony uczuć wyższych facet, który nigdy nie powinien nazywać się mężczyzną. Dla niego liczą się tylko pieniądze, a kobietę sprowadza do roli marionetki, którą steruje i manipuluje według własnego uznania. Doskonale poznał słabości narzeczonej i wspólnie z matką, chce ją sobie podporządkować.

Matt to pewny siebie ujmujący mężczyzna, któremu nie oprze się żadna kobieta. Czarujący książę z bajki, przy którym Emilii miękną kolana i galopuje serce. Od pierwszej chwili mężczyzna emanuje aurą tajemniczości. To on chce dać Emilii szczęście, na które zasługuje i do którego ma prawo Chce jej pokazać, że jeśli tylko zaryzykuje ona i on mogą wspólnie zbudować najmniejsze państwo świata. Jak się przekonacie w trakcie lektury, pewność siebie Matta, jest tylko pozorna, ponieważ kiedy odkryje swoje skrzętnie skrywane tajemnice, przekonacie się, że jego, życie naprawdę nie jest łatwe, a on sam cierpi.

Nie możemy również zapomnieć o nie wspomnianej do tej pory przyjaciółce Emilii – Agnieszce. Jest to przykład przyjaciółki na dobre i na złe. Kiedy trzeba, pomoże i pocieszy Emilię, ale nie boi się też powiedzieć jej gorzkiej prawdy prosto w oczy. To taki anioł, który ciągnie naszą bohaterkę ku górze, kiedy ta upada, a jej cały świat legnie w gruzach.

Reasumując, gorąco polecam Wam najnowszą książkę Anny Dąbrowskiej. Autorce udało się połączyć lekkość pióra i poważne tematy, o których czytamy  na kartach powieści. Mamy tu bowiem poruszony problem przemocy, toksycznego związku, podnoszenia się z kolan, kiedy życie zwali nas z nóg, trudne wybory i decyzje.

Autorka zostawia dla swoich czytelniczek przesłanie, by czasem zaryzykować i odważyć się żyć chwilą, tu i teraz, bowiem kolejny dzień to już zagadka i nigdy nie wiadomo, co ze sobą przyniesie.

„Jedna chwila”, to pierwsza część trylogii. Ja już nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po jej kontynuację, tym bardziej że takiego zakończenia się nie spodziewałam.

Napiszcie mi, proszę w komentarzach, czy Wy potraficie żyć chwilą i stawiać wszystko na jedną kartę podejmując ryzyko, czy raczej żyjecie bardziej zachowawczo i ostrożnie?

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Lira, za co bardzo dziękuję.


środa, 28 listopada 2018

Pseudo idealna mama.

Kochane mamy, zapewne każda z Was pragnie, aby Wasze dziecko miało wszystko, co najlepsze. Wysyłacie swoje córki i synów na zajęcia dodatkowe, inwestujecie w ich wykształcenie i rozwój. Chcecie, aby wszystko, czego wasza latorośl nauczy się w dzieciństwie, każdy talent, który w sobie rozwinie, zaowocował lepszym startem w jego samodzielne życie. Oczywiście jest to naturalne, jednak teraz chciałabym, abyście przez chwilę zastanowiły się, czy aby na pewno robicie to z myślą o dobru waszego dziecka. Czy jesteście pewne, że te wszystkie zajęcia pozalekcyjne, na które uczęszcza wasz Grześ, Krzyś, czy Ania są tym, co naprawdę sprawia Waszemu dziecku radość? Pytam o to nie bez powodu, bowiem, być może jest tak, że wasze dziecko ma spełnić wasze marzenia, ambicje i plany, których Wam z jakiegoś powodu spełnić się nie udało. Być może, choć nie zdajecie sobie z tego sprawy, właśnie dlatego zapisaliście swoje dziecko na kółko teatralne, lekcje śpiewu, gry na instrumencie, czy lekcje tańca. Przemyślcie to, proszę, ponieważ dziś za sprawą książki Ewy Bauer pt. „Ucieczka przed życiem” chcę pokazać Wam, jak bardzo krzywdzące dla samego dziecka, jak również dla Waszych wspólnych relacji może okazać się takie postępowanie.

Wanda Krzepczyńska jest osobą, do której wszyscy wokół czują respekt i strach. Kobieta czuje się lepsza od innych i w przekonaniu wyższości nad ludźmi o niższym statusie społecznym wychowuje swoją siedmioletnia córkę Cecylię. Kobieta uważa się za matkę idealną, ale niestety, ku jej wielkiemu rozczarowaniu w jej mniemaniu nie udało jej się urodzić idealnego dziecka. Jako że dziewczynka była długo wyczekiwanym dzieckiem Krzepczyńskich, teraz matka chce dać jej wszystko, co najlepsze inwestując w jej naukę i rozwój. Niestety Cecylia, choć bardzo się stara, nigdy nie jest w oczach matki tak dobra, by zasłużyć na jej pochwałę.
W momencie, kiedy nasza mała bohaterka idzie pierwszy raz do szkoły, poznaje zupełnie inne środowisko, w którym czuje się obco, ponieważ zauważa, jak bardzo różni się od pozostałych dzieci. Koledzy i koleżanki w klasie traktują ją jak dziwoląga. Jedyną osobą, która zaprzyjaźnia się z dziewczynką, jest Bożenka, jednak według Wandy, jej córka nie może przyjaźnić się z taką dziewuchą, jak mówi o dziewczynce. Czy przyjaźń dziewczynek przetrwa? Czy akceptacja i otwartość jedynej przyjaciółki pomoże Cecylii pozbyć się lęku, którym naznaczone jest jej życie? Sprawdźcie sami.

Każde dziecko potrzebuje czuć się kochanym i cenionym przez rodziców i dlatego zrobi wszystko, aby choć przez chwile poczuć, że mama czy tata są z niego dumni. Podobnie działo się w życiu Cecylii. Dziecko wielokrotnie mimo strachu i ogarniającej je paniki przełamywało się i robiło wszystko, byle tylko mama była zadowolona. Tej jednak ciągle źle i ciągle zbyt mało. W rezultacie dziewczynka każdego dnia spędza swoje dzieciństwo w poczuciu, że znowu zawiodła oczekiwania matki i rozczarowała ją. Jedynym azylem od codziennego życia pełnego oczekiwań, zakazów i nakazów jest wyimaginowany świat, który stworzyła sobie Cecylia, by móc odciąć się od wszystkiego, kiedy jest naprawdę ciężko.

Wanda to typowa matka, która cierpi na przerost ambicji, którymi obarcza córkę. Dla niej najważniejsze jest, co pomyślą i powiedzą o niej i jej rodzinie inni ludzie. Chce, aby wszyscy podziwiali ją i darzyli szacunkiem, choć sama nie szanuje nikogo. A co najgorsze nie szanuje pragnień i potrzeb własnej córki. Zależy jej tylko na tym, by dziewczynka osiągała sukcesy, a ona sama świeciła ich blaskiem w oczach lokalnej społeczności. Winą za wszelkie zło, które się dzieje, obwinia wszystkich, a w głównej mierze samą dziewczynkę, lecz nigdy nie dopatruje się jej w samej sobie.

Zachęcam Was, żebyście sięgnęli po „Ucieczkę przed życiem” i przekonali się, do czego może doprowadzić tak toksyczna relacja matki i dziecka.

Historia opisana na kartach niniejszej książki bardzo mocno daje do myślenia i na długo po jej przeczytaniu oddajemy się refleksji. Autorka chce uświadomić matkom, że dziecko nie może być bezwolną marionetką w rękach rodzica, którą rodzic steruje według własnych wizji i oczekiwań. Każde dziecko ma prawo do szczęśliwego dzieciństwa, własnych wyborów, spełnienia pragnień i marzeń. Dajmy dziecku szanse na to, aby mogło cieszyć się spokojnym, szczęśliwym dzieciństwem. Istotą bycia dobrą matką bowiem na pewno nie jest zapewnienia dziecku jak najlepszych standardów życia, a bezwarunkowa miłość, akceptacja i szacunek.

„Ucieczka przed życiem” to bardzo życiowa i mądra książka poruszająca problem źle pojętego dobra dziecka, choroby, śmierci, niepełnosprawności, akceptacji odmienności drugiego człowieka.

Mam nadzieję, że sięgniecie po tę książkę, bo uwierzcie mi, jest to powieść ponadczasowa, a wydarzenia w niej opisane niestety dzieją się także w dzisiejszym świecie. Lekki styl pisania autorki i bardzo przystępny język, którym się posługuje, sprawi, że książkę przeczytacie w jeden, góra dwa wieczory, ale zapewniam Was, że długo o niej nie zapomnicie. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Pani Ewy, ale wiem, że z pewnością nie ostatnie.

Na zakończenie chciałabym prosić Was, abyście napisali w komentarzach, jak Wy sami podchodzicie do spełniania Waszych oczekiwań przez Wasze dzieci? Czy jesteście wobec nich bardzo wymagający? Czy wysyłacie je na zajęcia pozalekcyjne, licząc na ich sukcesy, a jeśli tak, to, czy rozmawiacie z nimi o tym, czy owe zajęcia sprawiają im radość i przyjemność i czy na pewno chcą w nich uczestniczyć?

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Szara godzina, za co bardzo dziękuję.



piątek, 23 listopada 2018

Na kogo można liczyć, kiedy życie wymyka nam się z rąk?

Moi kochani dziś chciałabym zachęcić Was, abyście wspólnie ze mną wybrali się w odwiedziny do czterech przyjaciółek z bloku na ulicy Kwiatowej. Malwina, Liliana, Wioletta i Różą są bohaterkami cyklu „Rok na Kwiatowej” autorstwa Karoliny Wilczyńskiej. Dziś będą to już drugie odwiedziny, ponieważ przychodzę do Was z recenzją drugiego tomu wspomnianego cyklu pt. „Zamarznięte serca”. Jeśli jesteście ciekawi, moich odczuć po lekturze pierwszego tomu „Wędrowne ptaki”, a jeszcze nie mieliście okazji przeczytać mojej recenzji, zachęcam do nadrobienia zaległości.

Zapewne zgodzicie się ze mną, że zmiany są nieodzowną i nieuniknioną częścią życia każdego z nas. Nic w życiu nie trwa wiecznie, dlatego też zmienność tego, co szykuje dla nas los, jest tak naturalna, jak zmiany następujących po sobie pór roku. Mając to na uwadze, byłam naprawdę ciekawa, co tym razem autorka przygotowała dla swoich bohaterek. I rzeczywiście zmiany te widać. Dzieje się dużo. Tak, jak pierwsza część w znacznej mierze poświęcona została Malwinie, tak teraz naszą uwagę kierujemy ku Lilianie. Charakteryzując jej osobę w poprzedniej recenzji, pisałam, że jest to pewna siebie kobieta sukcesu, która wie, czego chce i sama dla siebie jest panią, której osobowości i stylu życia mogłoby pozazdrościć wiele kobiet.

Jak się przekonacie, sięgając po „Zamarznięte serca” od czasu pierwszego spotkania czytelnika z tą bohaterką w jej życiu zaszły bardzo duże zmiany. I o ile zmian nie należy się obawiać i trzeba być na nie otwartym, to jednak w przypadku Liliany niestety nie są to zmiany na lepsze. W jej uporządkowanej dotychczas codzienności zapanował chaos, a tak bardzo ceniony przez kobietę spokój odszedł w zapomnienie. A wszystko przez podrzuconą Lilianie nastoletnią kuzynkę – Agnieszkę, którą rodzice porzucili niczym jaskółka swoje niechciane pisklę.

Nastolatka sprawia problemy wychowawcze. Nie tylko nie dogaduje się z ciotką, ale również ma duże problemy w szkole. I zdawać by się mogło, że to przecież w dzisiejszym świecie nic nadzwyczajnego, bo który nastolatek nie jest krnąbrny i nie prowadzi odwiecznej walki i próby sił z dorosłymi, jednakże już wkrótce na jaw wychodzą fakty, które mogą być usprawiedliwieniem dla karygodnych zachowań dziewczyny.

Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale na światło dzienne wychodzą traumatyczne przeżycia Agnieszki, z którymi do tej pory musiała radzić sobie sama. Co więcej, najmroczniejszy sekret, którym podzieli się ze swoją krewną, obudzi także uśpione demony przeszłości samej Liliany, przed którymi uciekała przez wiele lat. Życie zmusi ją do konfrontacji oraz podjęcia trudnych decyzji?

Kobieta doskonale zdaje sobie sprawę, że tylko ona może pomóc Agnieszce, ale żeby móc to zrobić najpierw musi znaleźć siłę i odwagę, aby pomóc sobie. Czy jej się to uda? Czy pomoże kuzynce? Czy dziewczyny znajdą ze sobą wspólny język?

Tyle ważnych pytań, bez odpowiedzi, ale nie martwcie się, bo choć ja Wam na te pytania nie odpowiem, to odpowiedzi na nie czekają na Was w książce.

Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że kiedy doświadczamy jakiś trudnych przeżyć, które wstrząsają nami emocjonalnie, często pod ich wpływem nie jesteśmy w stanie spojrzeć na to, co nas spotyka na trzeźwo, chłodnym okiem i z dystansem, co może generować zbyt pochopne i krzywdzące innych wnioski, a co za tym idzie również decyzje. Dlatego w takich sytuacjach nieoceniona jest dobra rada i wsparcie osób nam bliskich, ale nie zaangażowanych bezpośrednio w zaistniałą sytuację, by to one właśnie mogły spojrzeć z boku na to, co nas spotkało.
Na szczęście Liliana ma u swojego boku przyjaciółki z „Kapciowego klubu”, na które zawsze może liczyć.

Podobnie jak było to w pierwszej części, cała historia podzielona jest na cztery części zatytułowane imionami każdej z kobiet. W pierwszej części Liliana opowiada nam o swojej sytuacji, a w pozostałych trzech jej przyjaciółki odnoszą się do tego, czego się od niej dowiedziały i próbują ją wesprzeć i pomóc jej, a jednocześnie czytelnik dowiaduje się co myślą o tym, co spotkało Lilianę.

Nie znaczy to jednak, że nie dowiemy się niczego nowego o pozostałych kobietach. Wręcz przeciwnie, autorka sygnalizuje nam również zmiany w życiu każdej z nich. Jak możemy się domyślać, kolejne części poświęcone będą Róży i Wiolett-cie. Przyznaję, że już teraz jestem ciekawa dalszych części cyklu, bo wszystko wskazuje na to, że ich perypetie zaskoczą nie tylko je same, ale przede wszystkim nas czytelników.

Cykl Rok na Kwiatowej jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Karoliny Wilczyńskiej i przyznaję, że ujęła mnie ona lekkością stylu pisania. Narracja w pierwszej osobie, w której bohaterki zwracają się bezpośrednio do czytelnika, sprawia, że czujemy się niemal jak na babskich pogaduchach z każdą z nich.

Jeśli szukacie książki, którą czyta się lekko i przyjemnie, a której bohaterki są takie jak my same, prawdziwe, nie pozbawione wad, lęków i obaw, a jednocześnie pragnące szczęścia i spokoju to dobrze trafiliście. Niech jednak nie zmyli Was lekkość pióra Pani Karoliny, bowiem lekko nie wyklucza poważnej, poruszającej i dającej do myślenia tematyki. A zapewniam Was, że tej tu nie zabraknie.
Ja ze swojej strony gorąco zachęcam Was do lektury. Sama już niebawem zabieram się za czytanie trzeciej części.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Czwarta strona, za co bardzo dziękuję.



wtorek, 20 listopada 2018

Kocie wyzwania i nominacje. 📙


Kochani, abyście mogli trochę odpocząć od recenzji na moim blogu, a jednocześnie dowiedzieli się czegoś nowego o moich preferencjach i nawykach czytelniczych, dziś przychodzę do Was z odpowiedzią na tag książkowy, do którego już dość dawno temu nominowała mnie Kasia z bloga Koniecznie biblioteczne. Kasiu, bardzo dziękuję za nominację. 😊 

Jako że od czasu ostatniego TAGU, który ukazał się na moim blogu, Kocie czytanie zyskało wielu nowych obserwatorów, gości i sympatyków, za co serdecznie dziękuję, 💕 myślę, że tag ten pozwoli Wam dowiedzieć się czegoś ciekawego o czytającym kotku. 🙀 

W takim razie już bez zbędnego przedłużania zaczynamy.

1. Książka twojego życia?

Przyznam szczerze, że nie potrafię wybrać jednej książki, którą mogłabym określić mianem książki życia. Dla mnie takich książek jest wiele, gdyż, tak wyjątkowe wyróżnienie przyznaję tym z nich, których lektura zapadła mi głęboko w sercu, dała do myślenia oraz wniosła cenne wartości do mojego życia. Jako człowiekowi i psychologowi mocno leżą mi na sercu problemy drugiego człowieka dlatego wyjątkowe są dla mnie te książki, które poruszają codzienne, życiowe problemy, jakie mogą dotknąć każdego z nas.

Korzystając z okazji, chciałabym polecić Wam moi kochani trzy takie właśnie książki. (o każdej z tych książek pisałam na blogu, więc nie będę rozpisywać się tutaj) Powiem tylko, że są to tytuły, które zdecydowanie zaliczam do książek mojego życia.





2. Ile książek na raz potrafisz czytać?

Prawda jest taka, że nigdy nie sprawdzałam, ile książek byłabym w stanie przeczytać jednocześnie, a to dlatego, że nie sądzę, by czytanie wielu książek naraz przyniosło mi przyjemność z czytania. Na ten moment, nie czytam więcej niż dwie książki jednocześnie, ale być może kiedyś pokuszę się o to, by to sprawdzić. 😊 

3. Czy uznajesz tylko papierowe książki?

Należę do osób, które wyznają zasadę, że nie ważna jest forma przekazu, a sama treść książki, dlatego czytam zarówno książki papierowe, jak i te wydane w formie elektronicznej. Jak pisałam w odpowiedzi na poprzednie pytanie, zawsze staram się czytać dwie książki jednocześnie. Zazwyczaj wygląda to tak, że w ciągu dnia czytam książkę papierową, a wieczorem, aby nie włączać światła i nie budzić narzeczonego, czytam e-booka i cieszę się funkcja podświetlenia ekranu w moim czytniku.
Żałuję, że w moim przypadku nie sprawdzają się audiobooki. Niestety nie potrafię się skupić i najczęściej podczas słuchania bardzo szybko zasypiam. 😊 

4. Książek  jakiego autora nigdy nie przeczytasz?

Zdecydowanie nie potrafię wskazać takiego autora, bo jak już nie raz nauczyło mnie życie, „nigdy nie należy mówić nigdy". Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że na ten moment nie czytam fantastyki i właśnie po książki z tego gatunku nie sięgam. Nie znaczy to, jednak, że kiedyś to się nie zmieni. Kto wie, czas pokaże.

5. Na czyje dzieła zawsze czekasz?

Pozwolę sobie podzielić moich ulubionych autorów na 2 grupy.

Autorzy z rodzimego rynku wydawniczego: Krystyna Mirek, Natasza Socha, Sylwia Trojanowska, Adrianna Rak, Agnieszka Rusin, Anna Dąbrowska, Agata Czykierda- Grabowska, Wanda Szymanowska, Małgorzata Mikos, Agata Przybyłek, Magdalena Majcher. 😊 

Twórcy zagraniczni: Rachell Abbott, Jodi Picoult, Cathy Glass, Casey Watson, Harlan Cobena,  Colleen Hoover, Mia Sheridan. 

Jestem pewna, że o kimś zapomniałam. :).

6, Czy jeździsz na targi/ konwenty i inne imprezy o tematyce książkowej?

Niestety z przyczyn ode mnie niezależnych, nie mam możliwości uczestnictwa w tego typu inicjatywach. Nie ukrywam, że żałuję, dlatego zawsze z ogromną ciekawością czekam na relacje koleżanek i kolegów blogerów, które umieszczają oni na swoich blogach.

7.Czy potrafisz nie kończyć książek, czy raczej męczysz się do końca?

Owszem zdarza mi się nie dokończyć lektury książki. Jednak dzieje się tak niezwykle rzadko, gdyż zawsze w nawet słabej książce staram się dostrzec pozytywy i plusy, doceniając wysiłek, pracę i trud, jaki autor włożył w jej napisanie.

8. Jaka jest twoja ulubiona objętość książki?

To trudne pytanie, ponieważ bywają momenty, że mając w rękach książkowego grubaska, myślę sobie „o rany, kiedy ja to przeczytam”?, po czym zaczynam czytać i fabuła wciąga mnie tak bardzo, że nie zdążę się zorientować i już jest koniec. Zdarza się również, że mimo tego, iż książka nie liczy sobie zbyt wielu stron, to niestety jest tak nużąca, że bardzo długo zajmuje mi jej przeczytanie. Tak naprawdę więc większe znaczenie od ilości stron ma to, czy autor potrafi wciągnąć mnie w opisywaną w swojej książce historię tak, abym nie mogła się od niej oderwać.

9. Gdzie najlepiej ci się czyta?

Chciałabym napisać, że wszędzie, bo naprawdę, zazdroszczę tym osobom, które nie potrzebują specjalnych warunków do tego, aby oddać się przyjemności czytania i czytają w autobusie, czy w kolejce do lekarza. Ja niestety tak nie potrafię. Żeby móc zatopić się w lekturze potrzebuję ciszy i spokoju. Co więcej, nie potrafię czytać nawet w łóżku, bo ilekroć próbuję, po przeczytaniu zaledwie kilku stron oczy same mi się zamykają i nie wiadomo kiedy zasypiam nad książką. 
Moim idealnym miejscem do czytania jest fotel w moim pokoju. Zaopatrzona w kocyk i kubek gorącej kawy lub herbaty z książką w ręku czuję się jak w moim prywatnym skrawku raju. :)

10. Poleć kilka blogów. 

Polecam Wam wszystkie blogi znajdujące się na mojej blogowej liście obserwowanych blogów. 😊 
Do odpowiedzi na ten tag zachęcam serdecznie każdego. Czekam również na Wasze odpowiedzi w komentarzach.

Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca, a moje odpowiedzi okazały się dla Was ciekawe. 
Napiszcie, proszę, czy któraś z moich odpowiedzi pokrywa się z tą, jakiej Wy sami byście udzielili?

piątek, 16 listopada 2018

Nie trzeba mówić, aby krzyczeć "kocham".


Kochani dziś porozmawiamy o sile i roli muzyki w życiu człowieka. Zapewne zgodzicie się ze mną, że muzyka ma ogromną moc. Może stać się doskonałą formą przekazu dla naszych emocji, pragnień uczuć i lęków. Grana z pasją i sercem może stać się narzędziem władzy nad słuchaczami. Przekonał się o tym główny bohater najnowszej powieści Tillie Cole „Nasze życzenie - Cromwell Dean.

Dziewiętnastolatek mimo swojego młodego wieku zyskał ogromną sławę i uznanie w środowisku muzycznym, bowiem został okrzyknięty najlepszym DJ-em muzyki dance w Europie. Uwielbiają go tłumy fanów. Jak sam o sobie mówi na każdym koncercie, czuje, że ma nad nimi władzę. Jest niczym lalkarz marionetek, który swoimi miksami wprowadza słuchaczy w swego rodzaju trans, a oni tańczą, jak im zagra.

Pewnego dnia na jednym z takich koncertów zjawia się dziewczyna w fioletowej sukience, która ku ogromnemu zdziwieniu chłopaka nie ulega czarowi jego muzycznej hipnozy. Po prostu stoi i słucha.Cromwell nie przejmuje się jednak tym, bo wie, przecież nigdy więcej jej nie spotka.

Jednak już kilka godzin później spotyka ją na plaży, gdzie z butelką Jacka Danielsa w dłoni chce odciąć się od reszty świata i pogrążyć się w odrętwieniu, w którym trwa już kilka lat. Dla Cromwella bowiem miksowanie jest sposobem na ucieczkę przed przeszłością. On jeden wie, że choć ludzie, którzy uważają go za mistrza muzyki elektronicznej, kochają go, to jednak tak naprawdę nic o nim nie wiedzą.


Już po wakacjach chłopak wyjeżdża na studia do Karoliny Południowej. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że właśnie tam, los po raz kolejny postawi na jego drodze dziewczynę w fioletowej sukience, która wraz z nastaniem świtu zniknęła z plaży. Co więcej, Bonnie Farraday, bo jak się dowiaduje, tak właśnie nazywa się dziewczyna, również będzie studiowała muzykę na pierwszym roku. Nasz młody geniusz wśród społeczności studenckiej zyskuje miano faceta, który wykorzystuje dziewczyny, by potem je przeżuć i wypluć. Jednak Bonnie zadaje sobie trud, nie ocenia chłopaka po pozorach. Wie o nim coś, przed czym on sam chce uciec i zapomnieć. Z biegiem czasu udaje jej się przebić przez mur, zbudowany wokół siebie przez naszego bohatera i rozproszyć mrok w jego duszy. Wkrótce oboje zdają sobie sprawę, że rodzi się między nimi wyjątkowe uczucie. Bonnie wie, że ten związek nigdy nie będzie miał przyszłości. Próbuje odciąć się od chłopaka, bo zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli nie zakończy tego, co się dzieje między nią a Cromwellem, już wkrótce będzie zmuszona zadać mu najbardziej dotkliwy ból, a ostatnie czego chce to skrzywdzić tego, do którego wbrew niej samej wyrywa się jej serce. Niestety, nie da się nic zrobić. Nigdy już nie będzie tak, jak mogłoby być.


Bennie w przeciwieństwie do Cromwella kocha muzykę klasyczną. Nie rozumie tego, co gra chłopak. Twierdzi, że jego muzyce brak duszy. Młody mężczyzna chce pokazać jej swoją muzykę. Dla niego każdy bit i dźwięk mają swoją barwę. W dosłownym tego słowa znaczeniu. A to dlatego, że chłopak choruje na synestezję. Dzięki temu każdy słyszalny dźwięk ma swój kolor. Wszystko to sprawia, że on widzi muzykę.


„Nasze życzenie” to historia, która wywołała we mnie napady niepohamowanego płaczu. Lektura tej książki była największą torturą, jaką można zadać duszy i sercu. Ból, poczucie niesprawiedliwości i żalu rozrywało moje serce niczym bezlitosne sępy, a ja jednak nie mogłam przerwać lektury nawet na chwilę. Smutek zalewał moją duszę, a łzy cisnęły się do oczu, pozostawiając namacalne ślady rozpaczy, która zawładnęła mną całą.


Zapewniam Was, że dzięki wyjątkowemu dopracowaniu postaci bohaterów, będziecie niemalże współodczuwali ich uczucia, ból, cierpienie, rozpacz, a także piękno i wyjątkowość rodzącej się miłości. Dzięki temu, że autorka skupiła się na tym, co dzieje się we wnętrzu każdego z nich, jeszcze intensywniej udzielają się one czytelnikowi.


Równie niezwykły jest sposób, w jaki Tillie Cole przedstawiła wpływ muzyki i jej silne oddziaływanie w codziennym życiu naszych bohaterów. Dla nich muzyka to miłość, pasja i zaangażowanie. To sposób na to, by porozumiewać się bez słów, aby zaznać ukojenia i wytchnienia, kiedy życie zbyt mocno daje w kość.

„W końcu nie potrzeba słów, by wyrazić miłość”
Tak wiele chciałabym opowiedzieć Wam o tej książce, jednak chcę, abyście sami poczuli jej wyjątkowość i niezwykłość. Tak, poczuli, bo tej książki się nie czyta. Ją się odczuwa i przeżywa. Na jej pierwszej stronie powinno znajdować się ostrzeżenie: "czytasz na własną odpowiedzialność". Przygotujcie się na to, że książka uczyni z was emocjonalny wrak i długo po jej przeczytaniu nie będziecie mogli się pozbierać, a już na pewno nigdy o niej nie zapomnicie. Nie przystępujcie do lektury bez zapasu chusteczek. Po lekturze kac czytelniczy gwarantowany.
„Bonnie jest kolorem w jego ciemności,
Cromwell jest biciem jej serca”.
Jeśli szukacie poruszającej do głębi historii, która trafi wprost do waszych serc. Historii o dwójce młodych ludzi, których dzieli wszystko,  a łączy pasja i miłość, która rodzi się wbrew okrutnemu losowi, ta książka jest właśnie dla Was.

Jeżeli „Promyczek" Kim Holden skradł Wasze serce, na pewno „Nasze  życzenie” również znajdzie w nim swoje miejsce.

Z pełnym przekonaniem stwierdzam, że jest to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku.


Recenzja powstała we współpracy z i księgarnią Tania Książka, za co bardzo dziękuję.

Zachęcam Was również do zapoznania się z innymi tytułami znajdującymi się na liście bestsellery  księgarni.






wtorek, 13 listopada 2018

Nic nie dzieje się bez powodu.

Kochani, nie wiem, czy zgodzicie się ze mną, ale uważam, że mieszkańcy dużych miast nie zwracają uwagi na otaczających ich ludzi. Nawet jeśli znają się z widzenia, to w biegu codziennego życia, nie mają czasu na to, by nawiązywać nowe znajomości, o bardziej zażyłych relacjach nie wspominając. Dziś opowiem Wam o czterech kobietach, bohaterkach cyklu Rok na Kwiatowej autorstwa Karoliny Wilczyńskiej, które gdyby nie pewna złośliwość rzeczy martwych, mimo że mieszkają na jednej ulicy i w jednym bloku mijałyby się każdego dnia, wymieniając być może tylko zdawkowe grzecznościowe dzień dobry. Jednak choć one jeszcze tego nie wiedziały, los szykuje dla nich wspaniałą niespodziankę.

Wędrowne ptaki to pierwsza część wspomnianego wyżej cyklu i w nim to właśnie poznajemy Malwinę, Lilianę, Wiolettę i Różę. Wszystkie cztery kobiety wprowadzają się do nowo wybudowanego bloku na ulicy Kwiatowej. Każda ma nadzieję, że nowe mieszkanie będzie także nowym etapem w jej życiu. Kiedy poznajemy osobowości kobiet, niemal od samego początku jesteśmy przekonani, że poza wspólnym adresem, nic tych kobiet nigdy łączyć nie będzie, ponieważ są od siebie diametralnie różne.

Malwina to dorosła kobieta, która zachowuje się, jak zbuntowana nastolatka, a wszystko dlatego, że przez całe życie otoczona była ochronnym parasolem  swoich rodziców, którzy spełniając wszelkie prośby córki oraz wspierając jej artystyczną pasję, wychowali ją na bardzo roszczeniową osobę. Wyprowadzając się z domu rodziców, dziewczyna myśli, że nareszcie uwolni się od ich opiekuńczości i będzie mogła być wolna, żyjąc po swojemu.

Liliana to pewna siebie, asertywna bizneswomen, która wie, czego chce i konsekwentnie dąży do realizacji swoich planów. Wiele kobiet patrząc na nią i styl życia, jaki prowadzi, mogłoby jej pozazdrościć.

Wioletta to gadatliwa matka polka, dla której własne mieszkanie było spełnieniem największych marzeń. Wspólnie z mężem i synkiem Oskarem wyprowadzają się z domu teściowej. Teraz Wioletta może być panią we własnym domu, choć łatwo nie jest, bo Marcin musi ciężko pracować, by spłacić kredyt, a ona sama w zaawansowanej ciąży poradzić sobie z żywiołowym synem.

Róża to cicha, wycofana, nieśmiała i niepewna siebie nauczycielka, która wspólnie ze swoimi dwoma kotami wprowadza się na Kwiatową, aby zamknąć bolesny etap w swoim życiu, bowiem dom rodzinny, w którym do tej pory mieszkała, przypinał jej o tym, co trudne i bolesne.

Myślę, że teraz, kiedy przeczytaliście te krótkie charakterystyki bohaterek powieści, doskonale widzicie, że są one od siebie tak odmienne, jak żywioły ogień, woda, powietrze i ziemia. Jednak, jak już wcześniej wspomniałam, przypadek sprawił, że drogi kobiet skrzyżowały się. A wszystko zaczęło się tak zwyczajnie od awarii windy, przez którą skazane były na swoje towarzystwo. Ja jednak uważam, że w życiu nic nie dzieje się przypadkiem, na co dowodem jest ta powieść. Nieoczekiwane zrządzenie losu zaowocowało niełatwą, ale bardzo cenną przyjaźnią.

Cała powieść podzielona jest odpowiednio na cztery części zatytułowane imionami kobiet i im właśnie poświęcona. Zaznaczyć jednak należy, że ta część cyklu w głównej mierze poświęcona jest Malwinie, którą kilka dni po przeprowadzce dotyka bolesna strata. Dziewczyna nie może się pozbierać, choć życie wymaga od niej dojrzałości i odpowiedzialności, stawiając przed nią trudne wyzwania. To właśnie przyjaciółki wprost i bez znieczulenia uświadamiają jej, że to nie zapis w metryce urodzenia świadczy o naszej dorosłości.

„Samo życie pokazało mi, jak bardzo się myliłam. Zrozumiałam, że dojrzałości nie weryfikuje się numerem PESEL, ale tym, co robimy i jak potrafimy sprostać nieoczekiwanym i trudnym chwilom. Kiedy zaczynała się jesień, byłam jeszcze dzieckiem i trzydziestka na karku niczego nie zmieniała. Taka prawda. Musiałam dopiero zmierzyć się z prawdziwym życiem, bez ochronnego parasola taty, bez nieustannej troski mamy. Doświadczyć trudów prawdziwej codzienności, poczuć samotność i bezsilność, żeby znaleźć własną siłę, dostrzec i docenić tych, którzy są prawdziwymi przyjaciółmi”.

Poznajemy również od środka prawdę o codzienności pozostałych kobiet, lecz rozdziały im poświęcone przedstawiają głównie punkty widzenia i postrzegania osób swoich sąsiadek oraz sytuacji Malwiny, dlatego dla niektórych czytelniczek może okazać się nużące czytanie o jednej i tej samej sytuacji z różnych perspektyw. Mnie to jednak zupełnie nie przeszkadzało, co więcej pozwoliło jeszcze bardziej poznać osobowości i sposób postrzegania ważnych życiowych kwestii przez każdą bohaterkę. 

„Wędrowne ptaki” to historia o kobietach dla kobiet. Czytając tę książkę, czułam się dosłownie częścią tego wyjątkowego „Kapciowego  klubu”. Z każdą z bohaterek bardzo mocno się zżyłam. Każda stała mi się bliska, choć przyznam szczerze, że nie każda od razu zyskała moją sympatię.
Niezwykłej zażyłości czytelnika z bohaterem sprzyjało zastosowanie przez autorkę drugoobiegowej narracji. Bohaterki w swoich wypowiedziach zwracają się bezpośrednio do czytelnika, przez co, przez całą lekturę miałam wrażenie, że siedzę z każdą z dziewczyn przy herbatce, jak z przyjaciółką i z uwagą słucham tego, co ma mi do powiedzenia.

Moje kochane, jeśli macie ochotę na ciepłą, lekką historię, która nie tylko Was zrelaksuje, ale również wzruszy i poruszy. Opowieść o tym, że każdy z nas ma swoją historię i swoje problemy, o których nie zawsze chce i potrafi mówić, choć pozory mogą wskazywać na to, że są osoby, którym niczego w życiu nie brakuje i nie mają powodów do zmartwień, to ta książka jest właśnie dla Was. Historia Malwiny, Liliany, Wioletty i Róży, to dowód na to, że życie może w każdej chwili nas zaskoczyć i może zmienić się tak bardzo, jak nigdy byśmy tego nie przypuszczali.
Ja już wkrótce z ogromną ciekawością sięgnę po kolejny tom cyklu, a Wy skusicie się?

Na zakończenie, chciałabym zapytać Was, czy zdarzyło Wam się zawrzeć znajomość, która zaowocowała prawdziwą przyjaźnią, choć na początku, nic na to nie wskazywało?
Jeśli tak, opowiedzcie, proszę o Waszych przyjaźniach w komentarzach.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Czwarta strona, za co serdecznie dziękuję.