wtorek, 30 października 2018

Byłam tam, gdzie czeka się na śmierć.

Kochani, często pytacie się mnie co u mnie słychać. Niestety muszę Wam powiedzieć, że ostatnio nie jest najlepiej. A to dlatego, że kilka dni temu trafiłam do miejsca, w którym ludzie czekają na śmierć. To najbardziej mroczne i napawające lękiem miejsce, jakie dotychczas miałam okazję poznać. Kiedy tu trafiłam moja przewodniczka, którą była Krysty, główna bohaterka powieści „Mury” autorstwa Hollie Overton, ostrzegła mnie, że decydując się wkroczyć za bramę tego przerażającego budynku, muszę być bardzo ostrożna, ponieważ chwila nieuwagi może kosztować mnie utratę życia, gdyż przemoc i żądza zemsty są tu codziennością. Zapewne zastanawiacie się, co to za straszne miejsce. Nie będę już dłużej trzymała Was w niepewności i zdradzę Wam, że autorka zabiera nas do więzienia dla osób skazanych na śmierć. „Mury”, bo tak nazywane jest to więzienie to od kilkunastu lat miejsce pracy Krysty. Kobieta pracuje na stanowisku pracownika administracji publicznej więziennictwa. Oczywiście nie trudno się domyślić, że nie jest to praca jej marzeń, ale mimo to docenia jej wartość, bo dzięki niej, jako samotna matka może zapewnić godne życie swojemu nastoletniemu synowi i ciężko choremu ojcu. A rodzina zawsze była dla niej najważniejsza. Naszej bohaterki życie nigdy nie rozpieszczało, ale udało jej się być silną i poukładać je. Ryan, syn Krysty, jest jej największym szczęściem, ale jak to z nastolatkami bywa, potrafi czasami sprawiać kłopoty. Pewnego dnia kobieta dowiaduje się, że chłopak bez jej wiedzy trenuje sztuki walki. Jako że nie popiera tego typu sportów, chce zabronić synowi uczestnictwa w dalszych zajęciach, ale za chłopakiem wstawia się jego trener Lance, który stał się dla niego autorytetem i przyjacielem. Obserwując relacje łączące syna z mężczyzną, matka cieszy się, że obaj tak dobrze się dogadują, wszak Ryan wychowywany bez ojca potrzebuje męskiego wzorca. Z biegiem czasu trener zdobywa sympatię całej rodziny, a wkrótce również serce Krysty. Mężczyzna ujmuje ją swoją dobrocią, gotowością do pomocy i wsparcia. Miłość, która rodzi się między tą dwójką, owocuje ślubem i nadziejami naszej bohaterki na odnalezione wreszcie szczęście.

Niestety jednak niedługo po ślubie, kobieta brutalnie przekonuje się, że wizja szczęśliwego życia u boku małżonka była tylko złudzeniem, a nadzieje na i żyli długo i szczęśliwie płonne, albowiem ten, który jawił się jako ucieleśnienie kobiecych marzeń, okazał się potworem z najgorszego koszmaru, który zamienił życie kochającej kobiety w piekło na ziemi. Lance pokazuje swoją prawdziwą twarz oprawcy. Stosuje wobec Krysty przemoc zarówno psychiczną, jak i fizyczną. Jest jednak doskonałym aktorem i wie, w jaki sposób kontrolować i manipulować żoną, by nikt nie domyślił się, że w ich małżeństwie źle się dzieje. Kiedy przemoc, szantaż i groźby przybierają na sile, Krysty musi ratować swoich najbliższych. Do czego będzie w stanie się posunąć, sprawdźcie sami. Pamiętajcie jednak, że na co dzień przebywa wśród najbardziej niebezpiecznych i brutalnych przestępców, więc uczyć może się od najlepszych, tylko, czy starczy jej odwagi?

Jak czytamy na okładce książki, historia opisana na jej kartach została określona thrillerem psychologicznym, z czym w moim osobistym odczuciu nie do końca mogę się zgodzić. Owszem gatunek ten jest wyraźnie zauważalny, ale dopiero od mniej więcej połowy książki. Na początku natomiast bardziej trafnym mianem dla książki byłoby określenie jej dramatem rodzinnym, bowiem Hollie Overton przedstawia nam bardzo autentyczną historię kobiety, która po raz kolejny źle ulokowała uczucia i zbyt pochopnie zaufała pragnąc jedynie kochać i być kochaną. To, co przeżywa Krysty w małżeństwie, może niestety spotkać każdą z nas. Właśnie dzięki tej namacalnej dla czytelnika autentyczności książka bardzo mocno nas wciąga, a jej bohaterowie stają nam się bardzo szybko bliscy, Szczerze boimy się o bezpieczeństwo bohaterki i jej rodziny. Natomiast, wspomniana przeze mnie niejako druga część książki dostarcza czytelnikowi emocji i napięcia w obawie przed tym, co wydarzy się już za chwilę. Niecierpliwie przewracamy kolejne strony, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, jaki będzie zakończenie tej niewątpliwie trudnej historii.

Według mnie należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden istotny wątek, który bez wątpienia podnosi wartość książki. Mianowicie jest to wątek historii jednego z osadzonych w Murach czekającego na wyrok śmierci, który utrzymuje, że jest niewinny. Nie będę Wam dokładnie opisywała, istoty całego wątku, ale były momenty, kiedy czytając, autentycznie się wzruszałam. Ja mu uwierzyłam, Przekonajcie się, czy intuicja mnie nie myliła, czy też Clifton Harris, bo to o niego właśnie chodzi, był tak przebiegły, że udało mu się zagrać na moich emocjach i wywieść mnie w pole.

Kochani, nie będę dłużej opowiadać Wam o tej książce, bo jak zawsze uważam, że to, co dobre, obroni się samo, a uwierzcie mi, ta naprawdę taka jest. Wciąga od pierwszej strony, zapewnia całą gamę emocji, porusza istotne tematy, także aspekt moralny i daje do myślenia. Jestem pewna, że jeszcze długo o niej nie zapomnę. Wiem, że na pewno sięgnę po inne tytuły autorki.

A Wy, co jesteście w stanie zrobić, by chronić tych, których kochacie?
Zapraszam do dyskusji.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Czarna Owca, za co bardzo serdecznie dziękuję.


sobota, 27 października 2018

Mieliśmy się razem zestarzeć, ale Bóg miał inny plan.


Moi kochani właśnie patrzę przez okno mojego pokoju na liście opadające z drzew i przyznam Wam się szczerze, że jestem w bardzo melancholijnym nastroju. Nie wiem, czy wy też tak macie, ale mnie okres jesienny, a szczególnie czas przed świętem Wszystkich świętych, które mamy już dosłownie za chwilę zawsze skłania do zadumy i egzystencjalnych rozmyślań. Myślę o wszystkich moich bliskich, którzy już odeszli. Tym razem tak się złożyło, że duży wpływ na moje refleksje ma książka autorstwa Krzysztofa Piotra Łabendy „Blizny”, a dlaczego dowiecie się już za chwile.

Zapewne, gdybym teraz zapytała Was, czym dla Was są blizny, większość z odpowiedziałaby, że są to trwałe ślady na ciele po przebytych urazach lub zabiegach. Owszem mielibyście rację. Jednak my dziś będziemy mówić o bliznach w wymiarze duchowym, tych wyrytych głęboko w naszej duszy, których nic nie jest w stanie uleczyć. Takie blizny pojawiają się właśnie wtedy, gdy tracimy kogoś , kto był dla nas treścią i sensem życia. Przekonał się o tym główny bohater powieści „Blizny” Krzysztof Szablonowski. Mężczyzna jest znanym pisarzem, któremu w życiu osobistym niestety nie układa się najlepiej. Wszystko jednak zmienia się, gdy poznaje Natalię. Piękna pani chirurg sprawia, że Krzysztof zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia, zresztą z wzajemnością. Już wkrótce para bierze ślub. Szczęśliwi małżonkowie trwają przy swoim boku kilkanaście lat, aż nagle, niespodziewanie los przerywa szczęście tej dwójki, odbierając Krzysztofowi jego ukochaną Natalię.

Mężczyzna strasznie cierpi, popada w depresję. Nie może uwierzyć jak to wszystko, co ich spotkało, mogło się wydarzyć. Przecież mieli jeszcze tyle planów i marzeń do zrealizowania. Jak Bóg mógł odebrać mu najdroższą jego sercu osobę. Owszem Krzysztof doskonale zdaje sobie sprawę, że śmierć jest naturalną koleją życia, ale przecież jego Natalia miała jeszcze czas. Przecież mieli się razem zestarzeć. Śmierć żony złamała mu serce i wyryła bolesną bliznę w jego duszy, której niestety nawet mijający czas nie jest w stanie uleczyć. 

Pewnego dnia na progu domu naszego bohatera zjawia się Anka. Kobieta tak bardzo przypomina Krzysztofowi zmarłą małżonkę. Wierzy, że Bóg chce w ten sposób zwrócić mu kobietę jego życia. Niestety bardzo szybko przekonuje się, że jest to tylko złudzenie, którym nie może żyć, ponieważ zadaje ból nie tylko sobie, ale i innym.

Właśnie dzięki swojej książce autor chce przypomnieć nam, że nic w życiu nie jest dane nam na zawsze, także miłość. Nie odkładajmy niczego na później, żyjmy tu i teraz. Nie mówmy sobie „Przecież mam jeszcze czas”, ponieważ pojęcie czasu w kontekście życia ludzkiego tak naprawdę nie ma racji bytu. W każdej chwili bowiem życie nasze i naszych bliskich może zgasnąć bezpowrotnie. Dlatego, już teraz zróbcie to, co macie zrobić jutro. Powiedzcie waszym bliskim, jak bardzo są dla Was ważni i jak bardzo ich kochacie, bo jutro może być na to już za późno.

Gorąco polecam Wam sięgnąć po „Blizny”. Historia Krzysztofa i Natalii skłoni Was do wielu przemyśleń, refleksji  i chwil pełnych zadumy. Poruszy Wasze serca. W czasach pełnym zabiegania wymuszonych przez narzucone nam tempo życia codziennego lektura tej książki pozwoli Wam zatrzymać się i pomyśleć o tym, co nieuniknione, a o czym zazwyczaj nie chcemy myśleć śmierci, przemijaniu, cierpieniu po stracie. To, co warto podkreślić i na co należy koniecznie zwrócić uwagę, to fakt, że autor oddał w nasze ręce bardzo trudną i życiową historię, przedstawiając wnikliwy obraz ludzkiej psychiki po tak traumatycznym przeżyciu. Dzięki realizmowi opisanych w książce wydarzeń my czytelnicy jesteśmy bardzo blisko Krzysztofa i razem z nim przechodzimy przez ten trudny w jego życiu czas. Jednak autor nie pozostawia nas bez promyka nadziei. 

Spieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą, ale nie traćmy nadziei, bo przecież wszystko zaczęło się od miłości.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Psychoskok, za co serdecznie dziękuję.



wtorek, 23 października 2018

Bratnia Dusza.



Witajcie kochani. Nie wiem, jak jest u Was, ale u mnie za oknem szaro, buro i ponuro. Mamy dosłownie oberwanie chmury. Jednak ja postanowiłam poszukać pozytywów nawet w takiej pogodzie i udało mi się. Ciepły kocyk, gorąca herbatka, klimatyczna świeca otulająca całe mieszkanie pięknym zapachem, krople deszczu rytmicznie uderzające w szyby okien i dobra książka. Czego chcieć więcej, czyż to nie brzmi pięknie. Jednak zapewne zgodzicie się ze mną, że z wybór książki, którą chcielibyśmy przeczytać, nie zawsze jest taką prostą sprawą, jak mogłoby się wydawać.

Dlatego dziś wspólnie z wydawnictwem Albatros, chcemy zaprezentować Wam książkę, która z pewnością doskonale sprawdzi się właśnie, teraz kiedy za oknem króluje jesień. A jak najlepiej przywitać jesień oczywiście z niekwestionowanym i doskonale wszystkim znanym mistrzem romansów Nicholasem Sparksem i jego najnowszą książką „Z każdym oddechem”.
Myślę, że o samym autorze nie będę Wam pisać, ponieważ zapewne większość z Was w większym, bądź mniejszym stopniu już poznała jego twórczość, jeśli nie samodzielnie, to choćby ze słyszenia.

Skupmy się zatem na książce. Zanim jednak opowiem Wam o jej fabule, muszę opowiedzieć o okolicznościach powstania ksiazki, bo już one chwyciły mnie za serce, za nim jeszcze poznałam historię, którą skrywają karty utworu. A były one naprawdę niezwykłe. Podczas jednego z wyjazdów na Sunset Beach w Karolinie Północnej autor od tamtejszych mieszkańców dowiaduje się, że nieopodal znajduje się niezwykłe miejsce Bratnia Dusza. Jest to zwykła skrzynka na listy, która pełni niezwykłą funkcję. Otóż każdy może przyjść i wrzucić do niej wszystko, co tylko chce. Każdy też może przeczytać wszystko, co zostawili w niej ci, którzy odwiedzili to miejsce przed nim. Zachęcając autora do odwiedzenia Bratniej Duszy, ludzie, z którymi wówczas rozmawiał, wyrazili przypuszczenie, iż być może znajdzie się tam coś, co stanie się inspiracją i treścią dla jednej z jego książek. I owszem tak właśnie się stało. Nie będę oczywiście dokładnie opisywać, jak doszło do powstania książki, ale oto właśnie kilka dni temu na naszym rynku wydawniczym pojawiła się powieść, która ma swój magiczny, bajkowy klimat.

Każdy z nas ma swoje plany, marzenia i pragnienia. Marzenia i plany Hope od zawsze były klarowne. Dobre wykształcenie, praca, rodzina i dzieci. Część planu udało się zrealizować, ale niestety upragnionej stabilizacji rodzinnej nadal nie udało się naszej bohaterce osiągnąć. Mimo że ma już trzydzieści sześć lat i mężczyznę, którego kocha, nadal nie jest żoną i matką. Jej związek ma bardzo luźny charakter i choć trwa już sześć lat, nic nie wskazuje na to, by miał się on stać formalny. W momencie, kiedy, my czytelnicy poznajemy postać naszej bohaterki, jest rok 1990, a kobieta właśnie przyjechała do Karoliny Północnej na ślub przyjaciółki z czasów studenckich. Niestety nie ma przy niej jej chłopaka, ponieważ ich związek właśnie przeżywa kryzys. Na jednej z tamtejszych plaż los, a może przeznaczenie krzyżuje jej drogi z Tru. Mężczyzna jest w Ameryce po raz pierwszy i nawet nie przypuszcza, jak ten zaledwie siedmiodniowy wyjazd odmieni jego życie. Ten wyjazd jest dla Tru dosłownie podróżą do innego świata, bowiem jego miejscem na ziemi jest Afryka, a dokładnie Zimbabwe, gdzie pracuje jako przewodnik safari. Jak się możecie domyślać, między tą dwójką rodzi się uczucie. Jednak oboje wiedzą, że nie są już nastolatkami. Każde ma swoje ustabilizowane życie i zobowiązania wobec bliskich i rodziny. Jeśli zdecydują się być razem, któreś z nich zmuszone będzie ponieść ofiarę dla tej miłości i zrezygnować ze swojego dotychczasowego życia. Czy dane będzie im być razem? Sprawdźcie sami.

Historia Hope i Tru została podzielona na dwie części. Nie będę opisywała Wam części drugiej, gdyż poznając jej treść, za spolerowałabym Wam zakończenie części pierwszej. Dlatego niech pozostanie ona dla Was niespodzianką.

Chcę jednak zaznaczyć, że choć, jak pisze sam autor, „Z każdym oddechem” jest fikcją literacką, to znajdziemy w niej elementy literatury faktu. Jednym z takich elementów jest, chociażby Bratnia Dusza, która należy do wszystkich i do nikogo w Karolinie od 1983 roku, także zachęcam Was, abyście jeśli kiedykolwiek będziecie w Karolinie Północnej, sami poszukali tego wyjątkowego miejsca, a może nawet zostawili w niej zapis swojej własnej historii życia.

Jak już wcześniej wspomniałam, polecam Wam „Z każdym oddechem”. Co prawda, jest to książka, która nosi znamiona typowego romansu. Wielu rzeczy można się domyślić, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza, bo jest to opowieść, która dostarczyła mi wielu emocji i wzruszeń. Poruszyła i rozgrzała moje serce, a tego właśnie teraz potrzebowałam.

Mam nadzieję, że pomogłam Wam wybrać lekturę idealną na jesienne, chłodne wieczory. Jeśli tak nie zwlekajcie z jej przeczytaniem. Ja tymczasem umilę sobie wieczór, jedząc lizaka, który był prezentem dołączonym do książki od wydawcy. 


sobota, 20 października 2018

II edycja przedwojennego konkursu literackiego Już nie zapomnisz mnie



Moi kochani, dziś nie będzie  recenzji. Chciałabym za to zwrócić waszą uwagę na pewien konkurs. Mianowicie chodzi mi o II edycję przedwojennego konkursu literackiego Już nie zapomnisz mnie organizowanego przez Sovbedlly autorkę bloga

Jest on związany z dwudziestoleciem międzywojennym, ale każdy może wziąć udział, zarówno miłośnicy starego kina, jak i te osoby, które lubią pisać opowiadania. 

Podstawowe cele konkursu to:
– odtworzenie pamięci o przedwojennych, polskich artystach;
– pobudzenie wyobraźni i do twórczej aktywności w dziedzinie literatury;
– rozwijanie umiejętności pisarskich i czytelnictwa.

Ważniejsze informacje:
- czas trwania: od 10 października 2018 r. do 7 kwietnia 2019 r.,
- termin oceniania prac przez jury: do 9 maja 2019 r.,
- rozstrzygnięcie konkursu i ogłoszenie wyników: w czerwcu 2019 r. Konkretna data zależy od tego, ile jury otrzyma prac konkursowych.

Po więcej szczegółów zapraszam 

środa, 17 października 2018

Aby mieć szansę na zwycięstwo, musisz uznać swoją bezsilność.

Moi drodzy dziś przychodzę do Was z recenzją książki Pana Artura Zarzyckiego „Droga przez piekło”, której lektura wzbudziła we mnie bardzo wiele emocji, a to dlatego, że jej autor opisuje w niej swoją historię wychodzenia z nałogu, który przez blisko siedem lat dotyczył pośrednio także i mnie, ale o tym już za chwilę.

Chciałabym jednak zacząć od pytania, czy zdarzyło Wam się myśleć, odnosić się z pogardą do osób nadużywających alkoholu? Jeśli tak to mam nadzieję, że powyższa książka pozwoli Wam zrozumieć istotę podstępnej choroby, jaką jest alkoholizm, a dla tych z Was, których to uzależnienie dotknęło stanie się motywacją do tego, aby walczyć o siebie i swoje życie.

Artur Zarzycki to pseudonim mężczyzny, który jest trzeźwiejącym alkoholikiem i mimo że, jak sam pisze, nie pije już od blisko pięciu lat i udało mu się odbudować swoje życie na nowo, znalazł w sobie siłę, aby jeszcze raz pamięcią wrócić do swojej trudnej drogi przez piekło, którą kroczenie okupione było zupełną degradacją, upodleniem i cierpieniem. A zaczęło się tak niewinnie i bardzo wcześnie. Po raz pierwszy mężczyzna upił się do nieprzytomności, mając zaledwie siedemnaście lat. A później było już tylko gorzej. Nie będę zdradzała Wam zbyt wiele, bo książka ma niewiele ponad dwieście stron, a więc nie chcę, aby moja recenzja stała się jej streszczeniem. Powiem tylko tyle, że, jako młody chłopak Pan Artur miał swoje plany, marzenia i ambicje, z których niestety długie i podstępne macki choroby brutalnie go odarły.
Historia, którą odnajdziemy na kartach książki, jest szczerym do bólu świadectwem człowieka, który obnaża przed nami swoją duszę. Pisze o tym, jak wiele stracił, jak bardzo skrzywdził najbliższe swemu sercu osoby, jak nisko upadł, by odbić się od dna, Jemu się udało, ale wielu jego „przyjaciołom od kieliszka” niestety nie.

Autor poprzez swoją opowieść porusza bardzo wiele istotnych, kwestii, których często nie bierzemy pod uwagę, podejmując walkę z uzależnieniem, bądź też chcąc pomóc osobie uzależnionej w wyjściu z nałogu.
I tym sposobem, przechodzimy do pierwszej i najważniejszej z nich: nikt nie jest w stanie pomóc osobie uzależnionej, jeśli ona sama nie będzie tego chciała i nie znajdzie swojej własnej motywacji, by stawić czoła chorobie alkoholowej.
Ponadto alkoholizmu nie należy rozpatrywać pod kontem moralnym. To uzależnienie, które może dotknąć każdego niezależnie od wieku, statusu społecznego, czy zasobności portfela. Niestety często, aby mieć szansę w tej nierównej walce, musisz upaść i uznać swoją bezsilność wobec uzależnienia. Dopóki będziesz żyć iluzją, że kontrolujesz swoje picie i w każdej chwili możesz przestać, jakakolwiek terapia i leczenie nie mają sensu.
Osoba uzależniona nigdy nie przestaje, być alkoholikiem. Jej proces trzeźwienia trwa przez całe życie.

Autor opisuje również trzy bardzo ważne czynniki, które mogą mieć wpływ na to, że staniemy się ofiarą tego uzależnienia: Biologiczny, społeczny i środowiskowy. Oczywiście nie będę opisywać teraz każdego z nich z osobna, natomiast pozwolę sobie na dłuższą chwilę zatrzymać się na jednym z wymienionych czynników, a mianowicie na czynniku środowiskowym, bo jak sądzę, on właśnie w dużej mierze przyczynił się do tego, że moich dwóch wujków, którzy byli alkoholikami, dziś już nie żyje.

Mieszkam w małej miejscowości, gdzie takich pod sklepowych bywalców od butelki swego czasu można było znaleźć bardzo wielu. Kumpli do kieliszka nigdy nie brakowało, a sposobność, aby się napić, zawsze się znalazła. Oczywiście żadnemu nie dało się przemówić do rozsądku, gdyż każda próba kończyła się zawsze tak samo. Ciągle słyszeliśmy: „Ja nie jestem pijany. Chyba z kolegami mogę się napić. Sam jesteś pijany”, a skończyło się niestety tragicznie. Ale wracając do książki. Czytelnik ma możliwość poznać przebieg całego procesu zdrowienia, który na dobre rozpoczął się w 2013 roku, kiedy to Pan Artur Zarzycki odbył terapię odwykową i trwa po dziś dzień.

Jeśli jednak myślicie, że będzie to tylko mroczna, trudna i bolesna historia przesiąknięta cierpieniem, bólem i beznadzieją, to jesteście w ogromnym błędzie.

Dla mnie jest to niezwykłe świadectwo, „zwykłego człowieka”, który dzieli się z nami swoimi trudnymi przeżyciami, mając nadzieję, że dzięki tej książce pomoże, chociażby jednej osobie wyrwać się z tej okropnej matni, jaką jest uzależnienie jako takie, niezależnie od jego rodzaju. Osoba Pana Artura jest namacalnym dowodem na to, że można, że się da, a tym samym daje nadzieje i wiarę tym osobom, które tkwią w poczuciu porażki i beznadziei. Mało tego, sięgając po książkę, znajdziemy w niej również miłość i przyjaźń.

Tym optymistycznym akcentem chciałabym podziękować samemu Autorowi, za możliwość poznania tak osobistych przeżyć oraz Wioli z bloga Subiektywnie o książkach, która miała swój wkład w to, aby książka trafiła w moje ręce.

Zdaje sobie sprawę, że chcielibyście, abym oceniła teraz książkę i powiedziała, czy ją polecam, jednak tym razem tego nie zrobię, ponieważ nie mam prawa oceniać tak ważnej części życia drugiego człowieka. Ze swej strony mogę powiedzieć tylko albo aż tyle, że dla mnie ta książka była niełatwą, ale wyjątkową lekturą, do której na pewno jeszcze kiedyś wrócę.

poniedziałek, 15 października 2018

Wszędzie można znaleźć swoją furtkę do szczęścia.

Każdy z nas jest tylko człowiekiem i ma prawo popełniać błędy. Wszyscy doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, dlatego, choć nie jest to łatwe jesteśmy w stanie wiele wybaczyć innym. Niestety najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie. Czasami bowiem jedna chwila może sprawić, że popełnimy błąd, który będzie ciążył nam na sumieniu przez resztę życia. Jak w takiej sytuacji dalej żyć? Na to pytanie stara się odpowiedzieć sobie główna bohaterka najnowszej powieści Krystyny Mirek „Szczęście za horyzontem” – Justyna. 

Młoda kobieta przeżyła naprawdę wielką tragedię. Poniosła największą stratę, jakiej może doświadczyć kobieta. Straciła swoje dwa małe skarby, które przez osiem miesięcy nosiła pod sercem. Teraz jej życie straciło sens. Ból jest tym bardziej dotkliwy, że Justyna wie, że to ona sama naraziła swoje dzieci na największe niebezpieczeństwo. Żyje w przeświadczeniu, że właśnie ona jest winna ich śmierci. Jej świat legł w gruzach, a ona została pochłonięta przez macki cierpienia, którego nic nie jest w stanie ukoić. Odcięta od świata nagle zostaje zupełnie sama, ponieważ jej życiowy partner nie potrafi dłużej znieść stanu odrętwienia i depresji, w której tkwi kobieta. Nie ma dokąd iść, gdyż dawno temu skłócona z rodziną, zerwała wszelkie kontakty z najbliższymi. Postanawia jednak zaryzykować i przyjeżdża do domu swojej kochanej babci, mając cichą nadzieję, że ta jej nie odrzuci. Babcia, jak to babcia oczywiście przyjmuje wnuczkę z otwartymi ramionami. Justyna opowiada najbliższej swojemu sercu osobie o tym jak bardzo cierpi. Babcia widząc, że trawiona rozpaczą Justyna nie może tak dalej żyć, czerpiąc z nieprzebranych pokładów swej życiowej mądrości wskazuje wnuczce drogę ku wybaczeniu, do którego środkiem jest zadość uczynienie za wyrządzoną krzywdę. 

Sposobność by komuś zadość uczynić pojawia się tak samo szybko, jak niespodziewanie. Los kieruje kroki Justyny ku rodzinie, która boryka się z wieloma trudnościami codziennego życia, na każdym kroku pokonując z trudem wszystkie jego przeciwności. 

Janek Małecki jest ojcem samotnie wychowującym trójkę wspaniałych dzieci. Pracuje od rana do nocy, a dzieci pozostawione samym sobie zmuszone są radzić sobie same. Rolę rodzica i opiekuna dla dwójki swojego rodzeństwa pełni jedenastoletni Wiktor, który mimo że sam jest jeszcze dzieckiem na swoich barkach dźwiga ogromny ciężar. Tu pomóc może tylko cud, o który każdego dnia modli się chłopiec. Justyna postanawia, że pomoże tej rodzinie i to oni będą jej sposobem na zadośćuczynienie, o którym mówiła jej babcia. Kiedy Justyna zjawia się w domu rodziny Małeckich sytuacja wygląda dramatyczne. Wszystko wskazuje na to, że zderzenie dwóch zupełnie różnych światów będzie dla naszej bohaterki największą pokutą. W momencie, kiedy Justyna poznaje Janka i jego dzieci, sytuacja jest naprawdę poważna, ponieważ mężczyzna w każdej chwili może stracić Wiktora, Emilkę i Leosia. Tylko ona może uratować tę rodzinę przed katastrofą. Ale czy na pewno?


„[...] Czuła się winna. Namieszała mu w głowie nocnymi rozmowami, zburzyła kruchy spokój tego domu. Wydawało jej się, że uratowała rodzinę przed katastrofą, ale może było inaczej? Może właśnie doprowadziła do większej?”

Sprawy nie ułatwia sama głowa rodziny. Janek jawi się w oczach nowej mieszkanki domu jako oschły i toporny mężczyzna, który nie dostrzega starań swoich dzieci. Nie okazuje im tak bardzo przecież potrzebnej dzieciom troski, uwagi i miłości. Z biegiem czasu jednak okazuje się, że tak łatwo ocenia się innych po pozorach, a prawda może być bardziej bolesna niż moglibyśmy przypuszczać.

Czas, który nasza bohaterka spędza z nowo poznaną rodziną jest dla niej czasem wielu zewnętrznych przemyśleń i przemian. W niespodziewany dla niej sposób zaczyna do niej docierać, że tak naprawdę to nie ona stała się wybawieniem dla tej wyjątkowej rodziny, ale to oni pomogli jej. Co więcej w jej sercu rodzi się uczucie, które jednak jest bardzo kruche bo zbudowane na skrywanej przez nią tajemnicy. Czy, kiedy Janek pozna jej przeszłość i motywy, jakie nią kierowały, kiedy stanęła na progu domu jego rodziny zrozumie i odwzajemni jej uczucie? Tego już musicie dowiedzieć się sami sięgając po książkę.

Zapewniam Was, że lektura tej książki będzie doskonałym wyborem właśnie teraz, gdy za oknem mamy piękną klimatyczną jesień, która zachęca do spędzenia czasu z kubkiem gorącej herbaty i dobrą książką, która otoczy Was niczym puchowy kocyk swoją ciepłą i bardzo życiową aurą. 

„Szczęście za horyzontem", to bardzo namacalna, życiowa opowieść, która mogłaby stać się historią każdego z nas, bowiem, kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci kamień. 

To, co zawsze podkreślam pisząc na temat książek tej autorki to fakt, że Pani Krysia potrafi tak realistycznie wykreować zarówno samą fabułę swoich książek, jak również ich postacie, że bardzo szybko czytelnik utożsamia się z wydarzeniami opisanymi na kartach książek , a sami bohaterowie stają się mu bliscy. Tak też stało się i tym razem. Od początku bardzo mocno pragnęłam, żeby wszyscy zaznali spokoju płynącego z wybaczenia, prawdziwego szczęścia i miłości. Wszak, jak czytamy w książce:

„[...]Wszędzie można znaleźć swoją furtkę do szczęścia”. 

Sięgnijcie zatem po niezwykłą i poruszającą historię, o cierpieniu, potędze wybaczenia, sile dobra i magii miłości, która rozgrzeje Wasze serca. 


Recenzja powstała we współpracy z portalem Czytajmy polskich autorów, za co bardzo dziękuję.



piątek, 12 października 2018

Czy on się mną tylko zabawił?!

Gdyby ktoś zapytał mnie, czym jest miłość, oczywiście odpowiedziałabym, że jest to jedno z najtrudniejszych pytań, na które tak naprawdę nie ma jednoznacznej definicji. Dla jednych z nas będzie to subtelne piękne uczucie, które rozwija się niespiesznie i dojrzewa niczym owoc, a dla innych będzie to zupełnie niespodziewane uczucie, które zjawia się nieproszone znikąd, trafia nas jak grom z jasnego nieba i w jednej chwili odmienia nasze życie. Wystarczy kilka wspólnych chwil z daną osobą i nie wiadomo, jak to się dzieje, ale nagle czujesz, że to właśnie z tą osobą chcesz spędzić życie. Dokładne tak poczuła się główna bohaterka powieści Rosie Walsh „Bez słowa – Sarah.

A wszystko zaczęło się w dniu, kiedy los postawił na jej drodze Eddiego. Mimo że dopiero kilka miesięcy temu zakończyła swoje wieloletnie małżeństwo, czuje, że jest gotowa na nowe uczucie i choć nigdy tego nie planowała nowo poznany mężczyzna i siedem spędzonych z nim dni, budzi w niej uczucia, którymi nigdy wcześniej nie darzyła swojego byłego męża i diametralnie odmienia jej życie i to dosłownie.

Sarah wie, że jej uczucie jest w pełni odwzajemnione, bo oboje z Eddiem, zgodnie twierdzą, że był to najpiękniejszy tydzień w ich życiu. Oboje też zgadzają się, że to, co się między nimi zrodziło, nie może tak po prostu się skończyć, w związku z czym postanawiają, że jak tylko mężczyzna wróci z zaplanowanych wcześniej wakacji do Hiszpanii, spotkają się i podejmą dalsze decyzje zmierzające ku budowaniu wspólnej przyszłości. Sarah niesiona na skrzydłach miłości, żegna ukochanego i czeka na jego powrót, Niestety mijają kolejne dni, tygodnie, a wybranek jej serca milczy. Nie odpowiada na jej usilne prośby kontaktu. Pomimo że kobieta wysyła mu setki wiadomości przepełnionych tęsknotą, obawami i lękiem on na nie nie reaguje. Jak się możecie domyślać, w głowie naszej bohaterki rodzą się setki pytań bez odpowiedzi. Dlaczego Eddie się nie odzywa? Dlaczego nie daje znaku życia?

Wydawać by się mogło, że odpowiedz, jest banalna i prosta. Zabawił się nią, naobiecywał złotych gór, a potem zwyczajnie dał sobie z nią spokój. Klasyk. Tak też tłumaczą tę sytuację kobiecie jej przyjaciele. Ona jednak czuje, że przyczyna milczenia Eddiego jest o wiele poważniejsza i niestety przeczucie jej nie myli. Okazuje się, że te skrzydła, których dodało jej uczucie do nieznajomego mężczyzny, nagle opadną i będzie musiała boleśnie upaść, stawiając czoła przerażającej prawdzie. Prawdzie, która uświadomi jej, że nigdy nie powinna wiązać swojego życia z tym człowiekiem. Jeśli chcecie wiedzieć jaką prawdę odkrywa bohaterka i czy to, czego się dowie, zniszczy jej miłość i szansę na lepsze jutro, koniecznie sięgnijcie po książkę.

Autorka wykreowała niebanalną i bardzo zaskakującą historię, która na początku może okazać się historią miłosną, jakich spotykamy w książkach wiele. Natomiast z biegiem czasu, coraz bardziej przekonujemy się, że poczucie to jest bardzo mylące, gdyż na kartach książki czeka nas kilka bardzo ciekawych zwrotów akcji, które zaskakują czytelnika. Przyznaję, że czytając, miałam mieszane odczucia, co do zachowania głównej bohaterki. Na początku byłam na nią zła. Miałam wrażenie, że zachowuje się jak nastolatka, której hormony uderzyły do głowy. Może to dlatego, że ja nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Dla mnie siedem dni to zdecydowanie za mało, żeby planować z kimś wspólną przyszłość i być przekonanym, że jest to człowiek na całe życie. Z drugiej jednak strony podziwiałam jej determinację i niezłomność w dążeniu do tego, aby odnaleźć mężczyznę.

„Bez słowa” to jednak nie tylko historia Sarah i Eddiego. Odnajdziemy tu również świetnie wykreowane postacie drugoplanowe, które borykają się z poważnymi problemami życiowymi. Dzięki nim autorka porusza tak ważne kwestie, jak na przykład praca lekarzy klaunów na oddziałach szpitali dziecięcych, czy problemy z poczęciem dziecka i trudna droga pełna nadziei, ale również rozczarowań i cierpienia w pragnieniu zostania rodzicem.

Oczywiście gorąco polecam Wam tę książkę, ponieważ mocno odbiega ona od schematów, jakie powielają się w tego typu książkach. Daje do myślenia, wzrusza i porusza. Z recenzji, które do tej pory czytałam na jej temat, wiem, że wiele osób czytając ją, płakało. Ja nie płakałam, ale byłam momentami mocno poruszona. Szczególnie, czytając finalną część historii. Gdybym miała w jednym zdaniu określić, o czym jest ta książka, powiedziałabym, że jest to opowieść o miłości dwojga ludzi naznaczonej cieniami bolesnej przeszłości, która, aby przetrwać, będzie musiała wiele wybaczyć i odnaleźć w bohaterach odwagę, by dać sobie drugą szansę. Jeśli szukacie właśnie takiej historii, ta książka jest właśnie dla Was.

Nie wiem, czy Wy też odnieśliście podobne wrażenie, ale według mnie w konstrukcji powieści możemy się doszukać, połączenie trzech gatunków literackich: romansu, elementów kryminału i powieści obyczajowej. Jeśli jesteście już po lekturze książki, napiszcie mi, proszę, czy się ze mną zgadzacie.

Jedynym minusem tej książki, za który niestety będę musiała odjąć jej kilka punktów w skali ocen, jest według mnie zbyt niespieszna akcja. Momentami czytelnik zbyt długo w moim odczuciu musiał czekać na zwroty akcji, o których wspominałam Wam wcześniej. Owszem, kiedy one już następują, czytelnikowi towarzyszy napięcie i mocno angażuje się w następujące po sobie wydarzenia, jednak potem długo nie dzieje się nic, co utrzymałoby zainteresowanie odbiorcy na jednostajnym poziomie, przez co momentami lektura była dla mnie nużąca. Niemniej jednak nie umniejsza to znacząco wartości książce. Dlatego niezwłocznie zabierajcie się do czytania.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Zysk i S-ka, za co bardzo dziękuję.

poniedziałek, 8 października 2018

Chroń swoje dziecko Wanda Szymanowska Tomcio telefoncio.

Moi drodzy, dziś już na wstępie, chciałabym prosić Was o czynny udział w dyskusji na temat, który został poruszony w książce Pani Wandy Szymanowskiej „Tomcio telefoncio”. A dlaczego zwracam się do Was z taką prośną? O tym przekonacie się już za chwilę.

Gdybym miała w jednym zdaniu określić, czym według mnie jest i czym charakteryzuje się twórczość Pani Wandy, bez wahania powiedziałabym, że jest autorką, która słowem pisanym pokazuje, że kocha ludzi i zna życie. Zarówno jego blaski, jak i cienie i to widać sięgając po jej książki. Autorka poprzez historie, które opisuje w swoich książkach, daje wyraz temu, że zarówno problemy życia codziennego, jak i te społeczne, zakrojone na szerszą skalę nie są jej obojętne, a co za tym idzie, ma swój udział w podnoszeniu świadomości społecznej. Nie boi się trudnych tematów. Dowodem na to jest choćby książka „Lardżelka”, w której autorka porusza bardzo ważny problem, jakim jest nadwaga i otyłość. (jeśli nie mieliście jeszcze okazji czytać mojej recenzji tej książki, serdecznie zachęcam do nadrobienia zaległości).

Nie wiem, czy wiecie, ale Pani Wanda jest również autorką książek dla dzieci. „Tomcio telefoncio” jest właśnie takim krótkim opowiadaniem dla dzieci, które również ma za zadanie otworzyć oczy ich rodzicom i opiekunom, na tak ważny i niestety, coraz bardziej przybierający na sile problem uzależnienia od telefonu, internetu i gier komputerowych wśród dzieci.

Bohaterem opowiadania jest tytułowy Tomcio, chłopiec w wieku przedszkolnym, który o zgrozo ma już wszystkie symptomy świadczące o uzależnieniu od gier komputerowych. A zaczęło się tak niewinnie. Rodzice, chcąc mieć czas dla siebie, traktują telefon jako sposób na to, by dziecko samo zajęło się sobą. Jakby tego, było mało, telefon jest w tej rodzinie lekarstwem na wszystko. Aby Tomcio się nie nudził, aby nie był smutny, aby nie marudził, aby go wynagrodzić, aby pocieszyć w chorobie. Zawsze we wszystkich tych sytuacjach „na pomoc” przychodzi telefon. W bardzo krótkim czasie nagle Tomcio bardzo się zmienia. Nie chce jeść, jest nerwowy i skarży się na bule brzucha. Jednak na ratunek wnukowi przychodzi babcia, która pokazuje mu, że są różne sposoby na to, aby miło i ciekawie spędzić czas Jak się przekonacie, Tomcio nie jest jedynym bohaterem, którego celem jest korzystanie jak najdłużej z telefonu..

"Robert na chwilę oderwał wzrok od wyświetlacza telefonu i wzruszył ramionami. Co to za różnica, czy jest w domu, czy nad morzem? Ważne, że ma telefon i w nim cały świat". 

Jeśli chcecie się przekonać, czy babci uda się uchronić wnuka przed uzależnieniem od tego, co przecież wydaje się tak niepozorne, a może mieć bardzo poważne konsekwencje, to koniecznie przeczytajcie to króciutkie, ale jakże ważne w przekazie opowiadanie.

Zapewne wiele osób teraz mogło, by powiedzieć, że przecież w dzisiejszym świecie dynamicznie rozwijającej się technologii nie da się odciąć dzieci od internetu, czy telefonu. Otóż według mnie tu wcale nie o to chodzi, by czegokolwiek zabraniać, bo jak wiadomo, zakazany owoc kusi jeszcze bardziej. Chodzi jedynie o to, że to my jako osoby dorosłe i odpowiedzialne, którym leży na sercu dobro naszych dzieci powinniśmy mieć kontrole nad tym, jak często i jak długo dziecko siedzi przed komputerem. Uwierzcie mi, jako psycholog mogę Was zapewnić, że jeśli od najmłodszych lat Waszych latorośli, będziecie traktowali telefon, czy komputer jako sposób na swój „święty spokój” od dziecka oczekującego waszej atencji i uwagi kiedyś będziecie tego żałować.

Pani Wanda oddała w ręce swoich czytelników bardzo wartościowe opowiadanie na temat problemu naszych czasów, które jest napisane tak, by mogli je czytać rodzice ze swoimi nawet małymi dziećmi. Prosty i przystępny język, zapewnia zrozumiałą formę przekazu dla dziecka. Możemy przeczytać to opowiadanie dziecku i powiedzieć Jasiowi, Kasi, czy Zosi:

„Zobacz kochanie, nie wolno tak długo siedzieć przed komputerem, czy grać na telefonie, bo wtedy tak jak Tomcia będzie cię bolał brzuszek i nie będziesz mógł jeść”.

Atutem książki niewątpliwie są ilustracje rysowane, w taki sposób, jakby rysowało je dziecko.

Kochani pamiętajcie najlepszym lekarstwem na nudę, smutek, czy cierpienie waszej latorośli nie są nowinki i gadżety technologiczne, a wasza miłość, poświęcony czas i uwaga.

Na zakończenie, chciałabym prosić Was, abyście podzielili się swoimi spostrzeżeniami na ten temat. Napiszcie też, proszę, w jaki sposób kontrolujecie to ile czasu i w jaki sposób Wasze dziecko przebywa w świecie internetu?

Za tak wartościową lekturę i bezcenną lekcję dziękuję wydawnictwu Białe Pióro i oczywiście Autorce.

czwartek, 4 października 2018

Mistrz thrillera powraca z nową książką. Harlan Coben - „Nie odpuszczaj".

Kochani już jest! Wyczekiwane przez wszystkich wielbicieli, w tym również przeze mnie, twórczości mistrza thrillera Harlana Cobena, jego najnowsze dziecko - „Nie odpuszczaj". Zaledwie wczoraj tj. 3 października bieżącego roku książka ta miała swoją premierę na naszym polskim rynku wydawniczym. Tak więc już dziś, będąc świeżo po lekturze, przepełniona mnóstwem emocji niezwłocznie spieszę do Was, aby uchylić przed Wami rąbka tajemnicy i zdradzić Wam, czego tym razem możecie spodziewać się, sięgając po „Nie odpuszczaj”. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy po odłożeniu tej książki na półkę i zaczerpnięciu głębokiego oddechu, aby móc trochę ochłonąć, to „Ten tytuł jest inny, niż te, z jakich znaliśmy autora do tej pory”. Jeśli jesteście ciekawi, w czym tkwi odmienność tej książki od pozostałych w dorobku twórczym autora, zapraszam Was na dalszą część recenzji, w której już za chwilę wszystko stanie się jasne.

"Echa przeszłości są ledwo słyszalne, ale nigdy do końca nie milkną ".

Cytat ten doskonale opisuje sytuację, w jakiej od wielu lat, tkwi główny bohater powieści, detektyw Nap Dumas. Tragiczne wydarzenia jednej nocy sprzed piętnastu lat wstrząsnęły jego życiem, odbierając mu najbliższą jego sercu osobę. W makabrycznym wypadku kolejowym natychmiastową śmierć ponosi jego brat bliźniak, Leo i jego dziewczyna Diana. To niestety nie jest koniec koszmaru, w jakim znalazł się mężczyzna, bowiem w tym samym czasie znika bez wieści jego ukochana dziewczyna, Maura. Aby mieć większe szanse na jej odnalezienie, a także dowiedzieć się, jak doszło do śmierci brata, Nap postanowił wstąpić do policji. Niestety mimo starań, mężczyźnie nie udaje się niczego ustalić. Kiedy wydaje się, że tajemnice swojej śmierci Nap i Diana zabrali ze sobą na zawsze do grobu, przeszłość nagle ponownie daje o sobie znać.
Dla całego miasteczka to, co się wydarzyło dawno temu, było ogromnym przeżyciem, jednak teraz przyjaciele i znajomi Napa radzą mu, by zamknął ten bolesny etap swojego życia i zaczął żyć przyszłością. Jednak jemu coś nie pozwala odpuścić i zaczyna na nowo prowadzić swoje prywatne śledztwo. To, czego się dowiaduje, wstrząsa nim. Jak się bowiem okazuje, przez całe swoje życie, niczego nieświadomy tkwił w plątaninie wielkich kłamstw i małych kłamstewek. Okłamywany przez tych, których kochał i którzy byli mu bliscy. To, co udaje mu się odkryć, jest tak mroczne i straszne, jak nigdy się tego nie spodziewał. Brutalnie przekonuje się, że nikomu tak naprawdę nie można ufać, a przekonanie, że kogoś znasz, bywa bardzo złudne.

Jeśli szukacie wciągającego thrillera, w którym nie zabraknie dynamicznych zwrotów akcji, a miarowo budowane napięcie dostarczy wam stałe dawki czystej adrenaliny pompowanej nieustannie do waszych żył, to doskonale trafiliście. „Nie odpuszczaj” to doskonale skrojona historia pełna niedopowiedzeń, kłamstw i mrocznych tajemnic, która pochłonie Was bez reszty. Czytając tę książkę, wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, czy rzeczywiście warto, jest za wszelką cenę darzyć do prawdy? Zachęcam Was, abyście przekonali się, czy prawda wyzwoli Napa z koszmarów przeszłości, czy pozwoli mu wreszcie zaznać spokoju i odnaleźć ukojenie?

Wspaniale wykreowani i autentyczni bohaterowie, mieszkańcy małego miasteczka, którzy mimo upływu lat nadal wspólnie z głównym bohaterem żyją tym, co się kiedyś wydarzyło, nadają tej historii ogromnego realizmu, co dodatkowo potęguje emocje czytelnika. Nie jest to jednak jedyny element, który czyni wydarzenia opisane na kartach tej książki realnymi. Autor bowiem poruszył bardzo istotny w dzisiejszych czasach problem napiętnowania i hejtu w internecie. W bardzo wyrazisty sposób przedstawia internet, jako narzędzie anonimowego samosądu społecznego na ofiarach przemocy internetowej. Nie będę więcej zdradzać, ale ten wątek daje mocno do myślenia i jest powodem do odrębnej dyskusji na ten temat.

Na początku mojej recenzji wspomniałam, że „Nie odpuszczaj”, jest inna, niż pozostałe książki autora. I w istocie tak jest. Ci z Was którzy znają twórczość autora, zapewne się ze mną zgodzą, a tym z Was, którzy nie mieli jeszcze okazji czytać żadnej jego książki, zdradzę, że Harlan Coben słynie z tego, że prowadząc główną fabułę książki, często zahacza o kilka wątków pobocznych, niejako zbaczając z tematu głównego, by ostatecznie połączyć wszystkie elementy w jedną zaskakującą, spójną całość, Tym razem jest zupełnie inaczej. Fabuła od początku do końca skupia się na jednej sprawie. Mamy jasno wytyczony tor następujących po sobie, niewątpliwie nieoczekiwanych wydarzeń. Autor perfekcyjnie dokłada kolejne elementy układanki.

Cóż mogę więcej powiedzieć ponadto, że po prostu jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki, Ją się po prostu chłonie na wstrzymanym oddechu. Jeśli jesteście wielbicielami autora, czeka Was literacka uczta z tym, co kochacie w jego książkach, a jeśli jeszcze nie znacie jego książek, lektura tej będzie dla Was wyjątkowym odkryciem.

Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Albatros, za co bardzo dziękuję.




poniedziałek, 1 października 2018

Przedpremierowo " Marokańskie słońce" Adrianna Rak - Czasami miłość, to za mało.


Kochani dziś porozmawiamy o tym, jak bardzo nie jesteśmy w stanie przygotować się na to, co szykuje dla nas los. Oczywiście każdy z nas ma swoje plany, marzenia i pragnienia do realizacji, których dąży, ale tak naprawdę, nigdy nie możemy być pewni tego, jak będzie wyglądało nasze życie. Bywa ono bowiem tak przewrotne, że w każdej chwili może obrać kierunek, którego nigdy byśmy się nie spodziewali. Przekonała się o tym główna bohaterka powieści Adrianny Rak „Marokańskie słońce” - Marysia.

Mimo młodego wieku nasza bohaterka przeszła w swoim życiu już naprawdę wiele. W momencie, kiedy my czytelnicy zaczynamy poznawać jej perypetie, dziewczyna musi porzucić swoje dotychczasowe ustabilizowane życie, aby uciec przed napiętnowaniem ze strony społeczności, w której żyje. A co najgorsze ponosi konsekwencje nie swoich win. Jej świat legł w gruzach, ponieważ zawiódł ją mężczyzna jej życia. Kładąc kres ośmioletniemu związkowi Marysia postanawia odciąć się od przeszłości i odpocząć u swojej cioci w Hamburgu. Nie wie jeszcze, jak bardzo ta podróż wpłynie na jej przyszłość. Już na lotnisku bowiem na piękną słowiankę zwraca uwagę przystojny i ujmujący pilot Bilal. Dwudziestoośmioletni mężczyzna kilka miesięcy temu zakończył nieudany związek i ostatnie, o czym myśli, to nowa miłość. Jednak często postanowienia, jakie podejmujemy, mają się nijak do rzeczywistości.

Kiedyś myślałem, że nie można zakochać się w kimś od pierwszego wejrzenia. Ilekroć słyszałem takie historie, zaśmiewałem się szczerze, zastanawiając się, jak dwoje rozumnych ludzi jest w stanie zakochać się w sobie od pierwszych chwil. Wydawało mi się to co najmniej niedorzeczne. Miłość była dla mnie wręcz nieosiągalna. Aby osiągnąć stan zakochania, musiałbym najpierw kogoś poznać, polubić, a dopiero później pomyśleć o głębszych uczuciach. Tak mi się przynajmniej wydawało. Do czasu. Wszystko zmieniło się, gdy poznałem Marysię."

Bardzo szybko rodzi się między nimi uczucie. Padają gorące słowa zapewnień o wiecznej miłości i byciu ze sobą na zawsze, Wszystko układa się tak wspaniale, że chciałoby się napisać „I żyli długo i szczęśliwie”. Niestety nie będzie to miłość jak z bajki, a wszystko dlatego, że oboje pochodzą z zupełnie odmiennych i odległych światów. Bilal jest muzułmaninem, a więc dochodzi do zderzenia zupełnie różnych kultur, poglądów i wiary. A jak zapewne się ze mną zgodzicie, są to bardzo ważne kwestie w związku, które budują jego fundament.

Jak mawiała moja babcia „samą miłością rodziny nie nakarmisz.

To powiedzenie doskonale odnosi się do sytuacji, w jakiej znaleźli się nasi bohaterowie. Co zrobią, kiedy trzeba będzie stawić czoła wielu przeciwnościom, które stoją na drodze ich związkowi? A zapewniam Was, że łatwo nie będzie. Niewierna, jaką w oczach konserwatywnej rodziny Bilala jest Marysia, nigdy nie może być częścią ich świata.
Przed tą parą jeszcze wiele prób do przetrwania i kolczasta droga, na której próżno szukać płatków róż do przebycia. Jeśli chcecie przekonać się, czy starczy im siły i odwagi, by bronić swojej miłości, koniecznie sięgnijcie po „Marokańskie słońce”.

„Marokańskie słońce” to romans. Nie kojarzcie, jednak proszę tej książki z płytkim romansidłem, które tak samo, jak szybko się czyta, równe szybko się o nim zapomina. Wręcz przeciwnie, historia opisana na kartach tej książki, jest bardzo życiowa. Jestem pewna, że wiele osób tworzących związki i małżeństwa mieszane odnajdzie w niej pierwiastek własnej historii. Jest to bezsprzeczny dowód na to, że książka, którą Adrianna Rak oddaje w ręce swoich czytelników, ma swoją głąbie. Skłania do przemyśleń, a także jest swego rodzaju przestrogą.

Autorka zostawia nam również bardzo ważne i mądre przesłanie. Zanim zdecydujesz się na związek z drugą osobą, zastanów się, co poza miłością jesteś w stanie dać tej osobie i co jesteś gotów dla tej miłości poświęcić, bo często sama miłość to za mało.

Gorąco zachęcam Was do sięgnięcia po „Marokańskie słońce”. Książka ta, to emocjonalna, poruszająca i refleksyjna opowieść o miłości, która nie miała prawa nigdy się zrodzić. Zakazane uczucie, któremu nikt nie daje szansy, zmusi naszych bohaterów do wielu trudnych decyzji i wyborów, które na zawsze pozostawią trwały ślad w ich sercach, tak samo, jak ta książka nie pozwoli Wam o sobie zapomnieć jeszcze bardzo długo po jej przeczytaniu.

Premiera książki odbędzie się w drugiej połowie października 2018 roku. Zapamiętajcie tę datę! Naprawdę warto.

Za możliwość przedpremierowej lektury książki serdecznie dziękuję Autorce.
Zapraszam Was również do zapoznania się z moją recenzją pierwszej książki autorki „Uwikłani. Tom 1", jeśli jeszcze nie mieliście okazji jej czytać.