piątek, 28 czerwca 2019

Fragment: Walcząc z cieniami Aly Martinez


Kochani kilka dni temu prezentowałam dla was zapowiedź oraz prolog książki ”Walcząc z cieniem” autorstwa Aly Martinez i wiem, że niektórzy z was byli bardzo nią niezainteresowani, a inni nie do końca przekonań i dlatego dziś przychodzę do was z kolejnymi rozdziałami, aby rozwiać wątpliwości niezdecydowanych i podsycić ciekawość tych, którzy nie mogą doczekać się premiery książki.

Rozdział pierwszy
Flint

PAMIĘTAŁEM WSZYSTKO.
Usłyszałem wystrzał broni.
Poczułem pocisk.
Zobaczyłem, jak ona upada.
W mniej niż sekundę moje dotychczasowe życie się skończyło.
Lecz, bez wątpienia, znowu zrobiłbym to samo.
Dla niej.

– Flint! – krzyknęła Eliza, leżąc pode mną.
Ale nie w sposób, o jakim przez lata marzyłem przynajmniej milion razy. Jej głos nie załamał się w uniesieniu. Nie wzywała mojego imienia, stając się tylko moją, nie wyznała mi miłości ani nie obiecywała pozostać przy mnie na zawsze. Zamiast tego w uszach słyszałem głośne dzwonienie, a z jej ciemnoniebieskich oczu wypłynęło tsunami łez.
Moje serce już i tak biło mocno, lecz zabiło jeszcze szybciej, gdy ujrzałem wstrząsający ból widoczny na jej twarzy. Wiedziałem, że zostałem trafiony, jednak nie to mnie przeraziło.
– Nic ci nie jest? – zapytałem szybko.
– Nie – wydusiła z siebie. Chociaż nienawidziłem patrzeć, jak płacze, ciężar całego świata zniknął wraz z tym jednym słowem.
– Na pewno? – Przyglądałem się jej, ale ona skupiła się na czymś kompletnie innym.
Uniosła dłoń spoczywającą dotychczas na moich plecach. Z jej palców spłynęła krew.
– O Boże! – krzyknęła, gramoląc się spode mnie.
– Wszystko w porządku. – Chciałem ją uspokoić, jednak gdy próbowałem podnieść się z podłogi, wiedziałem, że moje słowa nie pomogą. Wcale nie było w porządku. – Ja… – zacząłem mówić, lecz nagle zapomniałem, co chciałem powiedzieć. Zalała mnie fala bólu, przez co upadłem twarzą na podłogę, w miejscu, gdzie przed chwilą leżała Eliza.
Rozpaczliwie starałem się nie zemdleć, jednak szybko przegrywałem tę walkę.
– Flint. Zostań ze mną. Trzymaj się, proszę – mówiła spokojnie, klęcząc przy mnie. Ale gdy tylko usiadła, ujawniły się jej prawdziwe emocje. – Pomocy! – krzyknęła rozpaczliwie. – Proszę, niech mu ktoś pomoże!
Traciłem przytomność i mogłem się skupić, ale nawet pomimo tego chaosu – Elizy błagającej o pomoc oraz ochroniarzy wbiegających do pokoju – jakimś cudem wyłapałem głos spikera telewizyjnego, ryczącego w tle.
– Naprawdę spodziewałem się dzisiaj więcej po Tillu Page’u – oznajmił.
Właśnie wtedy przypomniałem sobie o bólu o wiele gorszym od tego, który mógł mi zadać jakikolwiek pocisk.
Till.
Jej mąż.
Ojciec nienarodzonego dziecka.
Mój brat.
Zasługiwał na nią, ale, cholera, ja także.
Wpatrywałem się w jej oczy, a jej wrzaski spowiła cisza.

***

Obudziłem się, czując przenikliwy ból w plecach. Panika od razu zalała moje myśli.
– Eliza! – krzyknąłem najgłośniej, jak mogłem, jednak udało mi się tylko zabulgotać.
– Tu jestem. – Pojawiła się u mojego boku. – O Boże, Flint. Nie rób już tak. Nie możesz zasypiać. – Zaczęła gładzić mnie po głowie.
– Eliza – powtórzyłem, kiedy po raz kolejny nie byłem w stanie sklecić spójnej myśli. Byłem przerażony, tyle wiedziałem na pewno. Lecz mój umysł walczył, starając się nadążyć i próbując odpowiedzieć „dlaczego”. – Nic… nic ci nie jest?
– Nie. Nic mi się nie stało – zapewniła mnie, pochylając się i całując mnie w skroń – gest, dla którego bym zabił, żeby tylko móc go odwzajemnić.
Zamiast tego wyciągnąłem rękę w bok, szukając po omacku jej dłoni.
– Zostań ze mną.
Mocno chwytając moją dłoń, obiecała:
– Nie opuszczę cię, Flint. Przysięgam.
Gdyby tylko miała na myśli to, co bym chciał. Jednakże w tamtym momencie, leżąc twarzą w dół, wykrwawiając się na dywanie w ekskluzywnym hotelu w Vegas, z pociskiem tkwiącym w plecach, zadowoliłem się tym.
Tyle nie wystarczyło.
Ale tak musiało być.
Nie jest moja.
Nigdy nie była.
Ochoczo oddałem się ciemności, gdy szeptała w moje ucho kojące słowa.

***

Powoli wróciła mi świadomość. Nie mogłem do końca pojąć, gdzie byłem, ani dlaczego miałem wrażenie, jakbym połknął rozżarzone węgle. Pomimo swojego zamroczenia czułem ból w plecach. Jednak dopiero kiedy próbowałem coś powiedzieć, zdałem sobie sprawę z tego, jak głęboko w czarnej dupie się znalazłem.
– Ełliz. – Co, do cholery? – Elyz.
– Och, dzięki Bogu! – krzyknęła Eliza, nagle zjawiając się u mojego boku.
Westchnąwszy z ulgą, próbowałem unieść powieki, potrzebując jedynie ujrzeć jej ciemnoniebieskie oczy. Nie były magiczne, ale i tak mogły mnie uzdrowić jednym spojrzeniem. Cholera, sama świadomość obecności Elizy działała cuda.
Próbowałem walczyć, lecz nie mogłem przekonać swoich powiek, że światło nie było źródłem całego zła na tym świecie.
– Ćśś. Wszystko w porządku. Po prostu odpręż się – wyszeptała, widząc moje starania. – Boli cię? Potrzebujesz więcej leków przeciwbólowych?
– Ne. Tylko cebe – powiedziałem, jakbym był pijany.
– Co z nim? Dlaczego nie umie mówić? – wychlipał Quarry.
Nigdy nie zapomnę dźwięku jego głosu w tamtym momencie. Trząsł się niczym głos przerażonego dziecka, którym nigdy nie był. Może i miał dopiero trzynaście lat, ale od dawna nie był już małym chłopcem. Tak jak ja i Till musiał zbyt szybko dorosnąć. Jego załamujący się głos rozjaśnił mój zamroczony umysł.
– Nicz my ne jez, Q – wybełkotałem i zaśmiałem się, chociaż ta sytuacja nie była zabawna. 
Leżałem twarzą w dół, na łóżku szpitalnym, naszpikowany lekami, wzdychając za ciężarną żoną swojego brata. Ta sytuacja była bardzo popieprzona. 
Z drugiej strony, może śmianie się było odpowiednią reakcją. Mój brat, Till, był prawdopodobnie najlepszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałem. Jest tylko sześć lat starszy ode mnie, ale od zawsze traktowałem go jak ojca. Moja matka była niezłym ziółkiem, jednak mojego ojca nie można było przypisać do jakiejkolwiek kategorii. Właśnie przez Claya Page’a leżałem w tym łóżku i próbowałem odzyskać siły po oberwaniu w plecy. Właśnie przez niego Till niemal stracił żonę oraz nienarodzoną córkę. Właśnie przez niego Quarry niemal został porwany.
Pozostali mi tylko bracia i Eliza.
Gdybym tylko mógł być choć w połowie tak dobrym mężczyzną jak Till, byłbym lepszy od dziewięćdziesięciu dziewięciu procent facetów chodzących po tej planecie. Boże, chciałem być tak samo bezinteresowny jak on. Lecz było mi do tego daleko. Zamiast tego przez lata stałem się coraz bardziej zazdrosny o jego życie i miłość, jaką darzyła go Eliza. Pewnie, mieli swoje problemy, ale zawsze wspólnymi siłami przeganiali burzę, niezmiennie będąc sobie oddani. Zaledwie rok temu mój starszy brat nagle stracił słuch – coś, co z łatwością mogłoby sprawić, że kobieta zakasałaby kieckę i uciekła. Jednak Eliza tego nie zrobiła. Podarowała mu bezwarunkową miłość, a mnie bardzo bolało patrzenie, jak daje ją jemu.
Im starszy byłem, tym częściej zauważałem zżerające mnie poczucie winy oraz złość. Poczucie winy, ponieważ nie ma na świecie dwojga ludzi, którzy tak bardzo zasługiwaliby na siebie. A złość, ponieważ, pomimo świadomości tego, chciałem pozbyć się swojego brata. Chciałem mieć Elizę Reynolds Page na każdy możliwy sposób, choć w szczególności zależało mi na tym, by nigdy mnie nie opuściła i już na zawsze kochała.
Potrzebowałem komfortu psychicznego oraz poczucia bezpieczeństwa, jakie tylko ona mogła mi zaoferować.
– Elyza? – zawołałem, znowu walcząc ze swoimi powiekami i tym razem wychodząc z tej walki zwycięsko. Powitał mnie widok Tilla trzymającego ją mocno; owinął ręce wokół jej brzucha.
– Hej, koleżko – zagruchał. Ulga zalała jego twarz.
Ale nie na niego chciałem patrzeć. Eliza stała obok, otulona jego ramionami, a łzy płynęły po jej policzkach.
Moje usta drgnęły i, co nieprawdopodobne, uśmiechnąłem się.
Zawsze płacze.
– Nić czi ne jez? – wymamrotałem.
– Tak. Dzięki tobie. – Zrobiła krok w przód, splatając nasze dłonie. Zaśmiałem się i naszymi połączonymi knykciami potarłem jej brzuch. – Jak szie ma dziedzko?
– Co on powiedział? – zapytał Till.
Eliza rozłączyła nasze dłonie, żeby mu przetłumaczyć i zaraz potem złączyła je znowu.
Próbowałem przekręcić się na plecy, chcąc móc używać dłoni, aby z nim rozmawiać, jednak powstrzymały mnie nagłe krzyki.
– Nie! – krzyknęli, kiedy próbowałem podnieść się z łóżka.
– Nie możesz się ruszać. Znaczy, ee, nie powinieneś się ruszać. – Kucnęła przede mną.
Podniosłem dłoń, po czym otarłem jej łzy. Miała czerwone, zapuchnięte oczy, ale kiedy odgarniała moje krótkie włosy z czoła, nigdy nie wyglądała piękniej. Palcami przesuwała po mojej skórze, uśmierzając ból.
– Dam ci trochę więcej środków przeciwbólowych. – Chwyciwszy czerwony guzik leżący w rogu mojego łóżka, wcisnęła go kilka razy.
W ciągu kilku sekund moje całe ciało jeszcze bardziej się rozluźniło.
Nadal przede mną kucała, a jej oczy zaczęły schnąć, kiedy szeptała kojące słowa, które nie do końca rozumiałem, ponieważ zagłuszały je niezliczone pikające monitory. Lecz jej słowa się nie liczyły.
Była ze mną.
Dla mnie.
Obraz mi się rozmazał, a czas stanął w miejscu, gdy wpatrywałem się w jej oczy i bełkotałem zakazane słowa.
Ukrywałem je przez lata. Ale choćbym nie wiem jak się starał, żadna ilość czasu nie sprawiła, by stały się one dobre.
– Kocham czie, Elyzo. Zajebiiiiiiiszczie. Barco.
Chociaż byłem kompletnie otumaniony lekami, wiedziałem, że moje wyznanie wyrządzi więcej krzywdy niż dobrego, jednak to nie powstrzymało wydobywających się ze mnie słów ani bólu.
Może jeśli powiem jej, co do niej czuję, uda mi się dać sobie z nią spokój. Przenieść się do dnia, kiedy nie byłem dręczony nieosiągalnym. To był świetny pomysł, ale realizacja planów to zupełnie inna historia.
Odpowiedziała:
– Ja ciebie też. – Z pewnością mnie nie zrozumiała.
A w tamtej chwili musiała mnie zrozumieć. To nie był wybór.
Ani jej.
Ani mój.
– Nie. Koooooocham czie.
– Ćśś – wyszeptała, kładąc dłoń na moim policzku. – Ja ciebie też kocham, Flint. Wszyscy cię kochamy. Po prostu idź spać.
Wszyscy cię kochamy.
To miało się zmienić, gdy skończę swoje wyznanie. Byłem na tyle świadomy, żeby zdawać sobie z tego sprawę.
– Nie. Suchaj. Kocham… cziebie. Tak jak Till. Tak… sze chcze sz tobom uprawiacz szeksz. Napławde. Dobły. Szeksz. – Zaśmiałem się.
– O kurwa – jęknął Quarry.
– I poszlubicz cibie i… – Przerwałem, by zwilżyć suche usta, po czym wyplułem z siebie słowa, które miały być ostatecznym ciosem zadanym mojemu głuchemu bratu. – To powynno bycz moje dzieczko, ne jego.
– O kurwa – powtórzył Quarry.
– Uch… ee… – Eliza zaczęła się jąkać, spoglądając na Tilla stojącego tylko kilkadziesiąt centymetrów dalej.
– Co? Co on powiedział? – zapytał brat, zbliżając się.
– Powedziaem, sze kocham twojo szone! – krzyknąłem z niewiadomego powodu.
No, może niewiadomego dla nich; ja całkowicie rozumiałem swoje frustracje.
Till musiał mieć powód, żeby mnie znienawidzić. Dał mi tyle dobrego w życiu i zapewniał wszystko, co tylko mógł, nawet jeśli oznaczało to rezygnowanie z czegoś dla siebie. Byłem mu winny prawdę na temat swoich uczuć do jego żony. Chociaż w ten sposób ujawniałem, jaką kupą gówna tak naprawdę jestem.
Uniosłem wolną rękę, po czym zacząłem pokazywać litery, ale Quarry wszedł pomiędzy mnie a Elizę i przycisnął moją dłoń do łóżka.
– Ta. Koniec z tym. Idź spać, dupku.
– On muszi wiedziecz. Powiecz mu.
Q uniósł dłonie i zaczął mówić do Tilla w języku migowym, nie poruszając ustami.
– Powiedział, że nas wszystkich kocha, a potem zaczął robić się sentymentalny i nazwał Elizę mamusią. Po prostu staram się go powstrzymać od ośmieszenia siebie. To wszystko.
– Gófno prafda – warknąłem, kiedy skończył.
– My ciebie też kochamy. Odpocznij trochę – powiedział Till, krzyżując ręce na klatce piersiowej, nie kupując wyjaśnienia Quarry’ego.
– Ne! Powiedziaem, sze kocham jom. Elyze. – Zacząłem wskazywać na nią placem, ale młody ponownie uderzył mnie w dłoń, która opadła.
Odwracając się plecami do Tilla, pochylił się nade mną.
– Zamknij cholerną jadaczkę. Próbuję ci pomóc.
– Kocham jom – powtórzyłem po raz enty.
Eliza, przecisnąwszy się obok Q, znów zjawiła się obok mnie.
– Nie kochasz mnie. Po prostu jesteś teraz naszpikowany lekami, Flint.
– Gófno prafda – oznajmiłem stanowczo.
To nie przez leki czułem to, co czułem. I nie mogły też tego naprawić. Gdyby istniało lekarstwo na pieczenie w mojej klatce piersiowej, jakie odczuwałem za każdym razem, kiedy widziałem ją z Tillem, już dawno temu bym się od niego uzależnił.
– To ne stao sie teraz, Elyzo. Myśle o tobie, kiedy… – Zacząłem dzielić się swoimi żenującymi sekretami, gdy Quarry zakrył mi usta dłonią.
– Powiedziałem, żebyś się, kurwa, zamknął! – wysyczał.
– Ne przeklynaj – wymamrotałem.
Spojrzał na Elizę.
– Mogłabyś znów przycisnąć ten guzik? Może odleci.
– Co się, do cholery, dzieje? – zapytał gniewnie Till, tracąc panowanie nad sobą, ponieważ nic z tego nie rozumiał.
– Nic. Po prostu zachowuje się jak cipa. Jako jego młodszy brat staram się bronić jego męskości… czy coś – powiedział Quarry w języku migowym, po czym uśmiechnął się sztywno do Tilla.
– Nie, ja… – Zacząłem, a jego dłoń po raz kolejny wylądowała na moich ustach.
Quarry spojrzał na Elizę ze zniecierpliwieniem.
– Minie jeszcze kilka minut, zanim pompa do podawania leków przeciwbólowych znowu zacznie działać – oznajmiła wycieńczona moim wyznaniem.
I właśnie ta jej reakcja bolała mnie bardziej niż to, co działo się z moimi plecami.
– No to potrzymam w tym miejscu rękę, dopóki ten czas nie minie – wysyczał Quarry w stronę Elizy.
– Ee, pójdę po wodę – powiedziała z zażenowaniem.
– Elyza, chekaj! – Próbowałem krzyczeć, ale Quarry nie kłamał co do tego, że nie zamierza zdejmować swojej dłoni z moich ust. – Weś te reke. 
Spoglądając znowu na Tilla, podniósł jeden palec, co miało oznaczać, by dał mu sekundę. Potem znów odwrócił się do mnie.
– Zamknij się. Zamknij się. Zamknij. Się. Kochasz ją, dobra. A teraz się zamknij.
– On muszi sie dowiedziecz – powiedziałem.
– Idź spać, Flint. Sam przekażę mu twoje słowa, jeśli po przebudzeniu nadal będziesz chciał popełnić ten błąd. – Wbił we mnie wzrok.
Byłem zmęczony. Sen nie brzmiał jak tortury. Od kiedy miałem dwanaście lat, ukrywałem swoje uczucia do Elizy. Co zmieni jedna noc?
– Zabiore mu jom – oznajmiłem, a powieki zaczęły mi opadać.
Quarry wybuchnął śmiechem.
– W takim razie, kiedy się obudzisz, przekażę mu twoje ostrzeżenie. O, popatrz! Czas się skończył. – Chwycił czerwony guzik i nacisnął go.
Jęknąłem, kiedy leki wypełniły moje żyły, cudownie je rozgrzewając.
– Dzięki Bogu – wydyszał, kiedy odpływałem.
Gdy kilka godzin później się obudziłem, moje zdeterminowanie, żeby wyznać prawdę Tillowi kompletnie zniknęło.
Niestety tak samo jak pragnienie, by Eliza poznała moje uczucia.
Lecz prawda wyszła już na jaw.
Gdy zacząłem czuć zażenowanie, próbowałem przekonać samego siebie, że powinna wiedzieć, co czuję.
Ale tak nie było.
Było w cholerę gorzej.

Rozdział drugi
Flint

DZIEŃ, W KTÓRYM DOWIEDZIAŁEM SIĘ, że prawdopodobnie nigdy już nie będę mógł chodzić, nie przypominał niczego, czego doświadczyłem w swoim dotychczasowym życiu. A to dużo mówi, ponieważ przez osiemnaście lat przeżyłem więcej cierpienia niż niektórzy przez całe swoje życie.
Do cholery, byłem najlepszy w cierpieniu. Żyłem ze świadomością, że matka mnie porzuciła. Oraz ciekawostką, że mój ojciec spędził lata w więzieniu po tym, jak niemal przyczynił się do śmierci mojego brata. Byłem naocznym świadkiem nagłej utraty słuchu Tilla. I miałem miejsce w pierwszym rzędzie w dniu, gdy Quarry dowiedział się, że czeka go to samo. Ostatnio miotałem się godzinami, patrząc na moją rozpadającą się rodzinę, gdy rozpaczliwie próbowaliśmy znaleźć gościa, który porwał Elizę, grożąc jej bronią.
Cierpienie było niczym w obliczu czekającej mnie drogi.
Zostałem sparaliżowany, ponieważ przyjąłem na siebie pocisk, żeby ją chronić. Przynajmniej tak widzieli to inni ludzie. Till w szczególności okrzyknął mnie bohaterem. Lecz to było kłamstwo. Dałem się postrzelić, gdyż chciałem chronić siebie. Nie przetrwałbym bez niej ani chwili. Działałem tamtego dnia tak egoistycznie, że nie mogłem się nawet załamać.
Dokonałem wyboru.
– Najprawdopodobniej znowu będziesz mógł chodzić, ale dopóki twoje ciało nie zacznie zdrowieć, po prostu nie mamy dokładnej informacji, kiedy to się stanie.
– Czy jakieś osoby z podobnymi urazami zaczęły chodzić? – zapytał Till, gdy Eliza skończyła tłumaczyć dla niego informację.
– Oczywiście! – odpowiedział entuzjastycznie lekarz.
Ale ja czułem się, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
– A jednak było trochę przypadków, którym to się nie udało, prawda? – zapytałem gorzko.
– No tak. Każdy pacjent inaczej wraca do zdrowia.
– Więc tak właściwie sprowadza się to do rzutu monetą, hę?
Nie odpowiedział, tylko posłał Tillowi znaczące spojrzenie.
– No. Więc powinieneś wiedzieć jedno, doktorku. Moneta zajebiście nienawidzi braci Page. – Zaśmiałem się gorzko. Wskazując na Tilla, oznajmiłem: – Głuchy. – Następnie machnąłem ręką w stronę Quarry’ego. – Traci słuch. – A potem wskazałem siebie. – Sparaliżowany. – Pokręciłem głową, spoglądając w dół, na swoje bezużyteczne nogi, przeklinając je za to, że mnie zawiodły.
– To tymczasowy stan, Flint. Będziemy z tym walczyć. Znowu staniesz na nogi. Przysięgam, że tak będzie – obiecał Till, z trudem hamując emocje.
Chciałem krzyczeć i wrzeszczeć, bo przecież nie mógł obiecać mi czegoś takiego. Ale to byłby kolejny powód, przez który rosłoby moje poczucie winy.
– Wiem – powiedziałem w języku migowym, zmuszając się do uśmiechu. – Naprawdę. Nie szkodzi – szepnąłem do Elizy, a ona zaczęła płakać. Till mocno trzymał ją w swoich ramionach.
Moją uwagę odwróciło pukanie do drzwi.
– Co powiesz na towarzystwo? – zapytał Slate, wchodząc do środka. Zaraz za nim zjawiła się jego żona, Erica.
Większość ludzi znało Slate’a Andrewsa jako byłego mistrza świata w wadze ciężkiej. Lecz dla mnie oraz dla moich braci on i Erica byli rodzicami, których nigdy nie mieliśmy. Slate był właścicielem klubu sportowego dla ubogich dzieciaków, a ponieważ nasza trójka świetnie pasowała do tej kategorii, większość czasu spędzaliśmy w On The Ropes. Trzymał sztamę z większością dzieciaków z siłowni, ale każdy wiedział, że z nami łączyła go szczególna więź – lub, dokładniej, z Tillem. Jak zwykle Quarry i ja stanowiliśmy zaledwie część pakietu.
Kilka lat temu Slate podarował Tillowi jedyną w swoim rodzaju szansę. Postanowił finansować jego starania w zostaniu zawodowym bokserem. Dzięki tej szansie zgotowanej przez los leżałem w łóżku sparaliżowany, a mój brat siedział naprzeciwko mnie – obecny mistrz świata wagi ciężkiej, trzymający w ramionach kobietę, którą kochałem.
Wydawało się to dość nie fair, ale niewiele rzeczy w moim życiu było w porządku.
– Wejdźcie – odpowiedziałem, po czym rozejrzałem się po pokoju, patrząc na poważne twarze.
Mój wzrok spoczął na Quarrym. Siedział w rogu i wyglądał przez okno. Zdradzało go jedynie delikatne drżenie ramion.
– Ej, Q! – zawołałem.
Nie odwrócił się do mnie, kiedy odpowiedział:
– No?
– Płaczesz tam sobie? – Ot tak rzuciłem te słowa. Był moim młodszym bratem. Nawet w chwili, która powinna być poruszająca, moim zadaniem wciąż było dawać mu popalić.
– Odpieprz się – warknął w stronę okna.
Usta mi drgnęły, gdy usłyszałem jego odpowiedź.
– Hej, nie możesz być mężczyzną i dzieckiem jednocześnie. Wybieraj: klniesz albo płaczesz. – Droczyłem się z nim, tłumacząc swoje słowa na język migowy, żeby Till mógł dołączyć do zabawy.
Stojący obok mnie Slate jęknął, a brat pokręcił głową, po czym pocałował Elizę w skroń.
– Daj mu spokój – nakłaniała Erica.
Jednak nie mogłem tego zrobić. Potrzebowałem tej interakcji. Musiałem się upewnić, że nie stracę kontroli nad swoim umysłem.
Mówiąc do niego jak do dziecka, zapytałem:
– Q, chcesz, żebym poprosił pielęgniarkę o lizaczka dla ciebie?
– Nienawidzę cię – wymamrotał, wstając. Gniewnym krokiem ruszył w stronę drzwi.
– Żartuję, Quarry. Chryste, nie musisz być taki wrażliwy! – krzyknąłem za nim.
Gdy dotarł do progu, spojrzał w górę, po czym pokazał mi środkowy palec. Łzy płynęły po jego policzkach i skłamałbym, gdybym powiedział, że patrzenie na niego w takim stanie nie zraniło mnie dogłębnie. Ale przynajmniej teraz to na nim skupiła się cała uwaga.
– Ty tak na serio, Flint? Martwi się o ciebie. Odpuść mu trochę – powiedziała ze złością Erica, wychodząc za nim.
Odpuścić mu trochę.
Odpuścić mu trochę?
Nigdy nie zrozumiem, co to tak właściwie znaczy. Byliśmy braćmi Page. Nie mogliśmy sobie odpuszczać – nie było nas na to stać. Wiesz, co dzieje się z człowiekiem, który sobie odpuści? Staje się słaby. Nie jest przygotowany na wszystko, ma błędne poczucie bezpieczeństwa. Tak naprawdę powoli zamienia się w kulkę nerwów walczącą o kolejny oddech. Pieprzyć to. Oddawałem Quarry’emu przysługę, trzymając go w gotowości. Świat nie pozwala byle komu sobie odpuścić.
Gdzie była moja szansa na odpuszczenie sobie, kiedy szorowałem brudną podłogę naszego gównianego mieszkania tylko po to, by opieka społeczna nie umieściła mnie oraz Quarry’ego w rodzinie zastępczej? Nikt mi nie odpuszczał. Musiałem starać się nie zasnąć o najróżniejszych godzinach nocy, czekając na powrót ojca, ponieważ wiedziałem, że w kieszeni będzie miał narkotyki, które będę mógł wymienić u starszej pani z mieszkania obok na posiłek, żebyśmy mieli coś do jedzenia. Czy odpuściłem sobie, grzebiąc w skrzynkach z ubraniami przy pobliskim kościele w poszukiwaniu dżinsów, które pasowałyby na Quarry’ego?
Nie.
Musiałem o wszystko walczyć. A jednak to „wszystko” nigdy nie wystarczało. Na litość boską, nie mieliśmy nawet gwarancji, że nie stracimy słuchu bądź możliwości chodzenia.
Pieprzyć odpuszczanie. Dajcie mi napięcie.
Lecz Erica miała rację. Powinienem przeprosić Q, ale co by mu to dało? Musiał nauczyć się, że nie powinno się płakać. Nikogo nie obchodziły jego łzy ani te, które sam wypłakałem w ciągu osiemnastu lat swojego życia. Emocjami nie da się zapłacić rachunków. W przeciwnym razie byłbym pierdolonym Donaldem Trumpem. Należy wstać, otrzepać się, a potem coś wykombinować. Znaleźć rozwiązanie i, nawet jeśli byłoby ono kompletnie do dupy, ruszyć dalej. Rozczulanie się nad sobą do niczego nie prowadzi, a współczucie jest dla słabych.
Więc gdy leżałem tam przed swoją rodziną, podjąłem decyzję.
Jeden wybór.
Nieskończenie wiele możliwości.
– Nic mi nie będzie – oświadczyłem. Jednakże tę wiadomość kierowałem tylko i wyłącznie do siebie. – Nawet jeśli to nie będzie tymczasowe. Nic mi nie będzie.
Gdybym tylko mógł znaleźć sposób, by nie zagubić się w żmudnym procesie udawania, że nic mi nie jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przed pozostawieniem komentarza pod postem, zapoznaj się, proszę z polityką prywatności bloga, której szczegółowe informacje znajdziesz w zakładce Polityka prywatności bloga Kocie czytanie i wyraź zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych.
Pozostawiając komentarz, akceptujesz politykę prywatności bloga, a tym samym wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych.

Dziękuję za odwiedziny i pozostawiony po sobie ślad. Proszę o kulturę wypowiedzi i podpisywanie się.