środa, 20 lipca 2022

"Moja droga I..." Anna Bałuta

K
ażdy z nas pragnie miłości i akceptacji, ale niestety często wbrew temu, czego pragniemy, wzbraniamy się przed daniem sobie prawa do tego, by kochać i być kochanym. Najczęściej podłożem tego rodzaju wewnętrznych rozterek jest walka serca z rozumem wynikająca z sytuacji życiowej, w jakiej się znajdujemy. Ja jako osoba niepełnosprawna doskonale znam ten problem z autopsji. Wiele razy zastanawiałam się nad tym, czy powinnam się z kimkolwiek wiązać, mając świadomość własnych ograniczeń i problemów zdrowotnych. Zawsze wtedy nachodziły mnie obawy, czy nie będę dla kogoś ciężarem i przysłowiową kulą u nogi. Dziś jednak nie będziemy mówić o mnie, a pójdziemy o krok dalej. Za sprawą Anny Bałuty i jej książki „Moja Droga I...”, o której chcę wam opowiedzieć. Po raz kolejny zapukamy do drzwi mieszkania Ilony Malczyńskiej. Wspaniałej córki, matki i przyjaciółki, którą mieliśmy okazję poznać w poprzedniej książce autorki „Listy do Emki”.

Przystępując do lektury tej części, byłam bardzo ciekawa, co słychać u Ilony, a jednocześnie pełna obaw, jak sobie radzi. Musicie bowiem wiedzieć, że Ilona jest osobą chorującą na wirusa WZW C (choroba zakaźna wywołana przez wirusa wątroby typu C (HCV). Wirus ten, jest nazywany cichym zabójcą, ponieważ latami nie daje żadnych objawów, skutkuje niewydolnością wątroby, co z kolei prowadzi do marskości wątroby, a nawet raka wielokomórkowego i czeka na zakwalifikowanie jej na specjalistyczną terapię wówczas będącą dopiero w fazie badań medycznych.

Zapewne wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że stając w obliczu tak poważnej diagnozy lekarskiej, każdy zareaguje zupełnie inaczej. Jedni zamkną się w sobie i będą izolować od świata, a drudzy mimo odczuwanego strachu wezmą się za przysłowiowe bary z trudnym przeciwnikiem i będą walczyć o siebie i swoje zdrowie. Ku mojej ogromnej uldze nasza bohaterka należy do tej drugiej grupy chorujących. Jest bardzo zdyscyplinowaną pacjentką i robi wszystko, aby wygnać dziada, jak mówi o wirusie. Jest aktywna zawodowo i otwarta na ludzi. Swoje emocje przelewa na papier. Trzeba przyznać, że na pewno nie radziłaby sobie tak dzielnie, gdyby nie obecność wspaniałych osób wokół niej. Zawsze może liczyć na wsparcie i pomoc kochającej rodziny i oddanych przyjaciół. Jednak jest coś, czego oni wszyscy nie są w stanie jej dać, a czego najzwyczajniej w świecie bardzo potrzebuje. Miłość i bliskość fizyczna jest naturalną potrzebą każdego z nas. Ilona doskonale o tym wie, lecz już przez tak długi czas żyje pod dyktando choroby, że nie potrafi otworzyć się na to, co daje jej los zdominowana przez lęki dotyczące zarażenia osoby, której pozwoli się do siebie zbliżyć. Skrzywdzenia jej i zniszczenia jej życia. Musicie koniecznie przeczytać tę książkę po to, aby kibicować Ilonie i przekonać się, czy da sobie szansę na szczęście, na które z pewnością zasługuje.

Śmiało mogę powiedzieć, że oddając tę książkę w nasze ręce, autorka miała bardzo ważną misję, której przyświecało kilka bardzo istotnych celów. Po pierwsze, aby odrzeć temat wirusa HCV z zasłony milczenia i tabu, jakim został on okryty. Niestety świadomość społeczna na temat tej choroby ciągle jest bardzo znikoma. Wiele osób nie wie nawet, z czym ona się wiąże. Ponadto osoby na nią chorujące wstydzą się o niej mówić, aby nie czuć się gorszymi. Tymczasem musicie wiedzieć, że obecnie wirus ten jest w pełni wyleczalny, a osoby chore nie stanowią dla innych żadnego zagrożenia. Musimy jednak się badać, aby odpowiednio wcześnie wirus został wykryty.

Nie myślcie jednak, że „Moja droga I”, to książka, w której odnajdą się tylko osoby chore. Wręcz przeciwnie. Dziadem dla każdego z nas może być naprawdę wiele różnych przeciwności, z którymi zmagamy się w naszym życiu każdego dnia. Co za tym idzie, na pewno znaczna część osób, które po nią sięgną, odnajdzie w historii, którą skrywają jej karty cząstkę siebie, a sama główna bohaterka stanie nam się bardzo bliska. Jednocześnie jej postawa w chorobie i wiara w wyzdrowienie doda nam siły i motywacji, aby nigdy się nie poddawać. Doda pewności siebie i zrodzi przekonanie, że nie ma takiego dziada, którego nie da się pokonać. Często siedzi on tylko w naszej głowie i to, od poukładania sobie wszystkiego powinniśmy zacząć.

A wracając do kwestii unikania związków i skazywania się na samotność, to owszem obawy są czymś naturalnym, ale pamiętajmy, że nie wolno nam decydować za kogoś. Po naszej stronie leży tylko to, żeby być szczerym z drugą osobą odnośnie do tego, jak wygląda nasze życie, a to ona sama powinna podjąć decyzję czy akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy i czy chce wspólnie z nami to życie dzielić.

Już w momencie czytania „Listów do Emki” czułam, że Ania podniosła sobie bardzo wysoko poprzeczkę, ponieważ tamta książka jest świetna i byłam świadoma tego, iż pisząc kontynuację losów Ilony, na pewno dużym wyzwaniem będzie sprawić, aby ta książka była tak samo dobra, a może nawet jeszcze lepsza od swojej poprzedniczki. Jednak macie moje słowo, że autorka poradziła sobie z tym wyzwaniem doskonale. Tym razem otrzymaliśmy równie wciągającą i życiową opowieść nie tylko o chorobie, ale także o wyjątkowych relacjach rodzinnych, przyjaźni i miłości w różnych jej obliczach. Mogę wam również zdradzić, że dla postaci drugoplanowych życie szykuje wiele zaskakujących zmian.

Chciałabym zatrzymać się jednak nieco dłużej na relacji łączącej Ilonę z córką Emilką, ponieważ jest to piękny przykład świadomego rodzicielstwa. Rodzicielstwa, w którym matka jest nie tylko matką, ale i przyjaciółką. Pozwala swojemu wkraczającemu w dorosłe życie dziecku podejmować własne decyzje i dokonywać własnych wyborów, a jednocześnie, jest zawsze obok, kiedy jej córka tego potrzebuje. Życzyłabym każdemu rodzicowi, aby tak właśnie budował relacje ze swoimi dziećmi.

Drodzy czytelnicy, gorąco zachęcam Was do sięgnięcia po ten tytuł. Tych z was, którzy czytaliście pierwszą część, na pewno nie muszę przekonywać, że naprawdę warto. Natomiast tym z Was, którzy jeszcze nie mieliście okazji poznać Ilony i stać się niemalże częścią jej życia powiem, że to nawet lepiej dla was, gdyż nie będziecie musieli z niecierpliwością czekać na to, co będzie dalej. Spędzicie wyjątkowy czas z niezwykle potrzebną społecznie książką, która nie pozwoli wam na odłożenie jej nawet na chwilę, zanim nie dotrzecie do ostatniego jej zdania. Będziecie czytać z ogromną nadzieją na to, że i dla Ilony los wreszcie okaże się łaskawy. W tej książce naprawdę dużo się dzieje, a wszystko, o czym czytamy, dostarcza nam wiele emocji i daje czas na refleksje i przemyślenia także własnego życia. Tym razem Ania zdecydowała się na zmianę formy, w jakiej opisze wszystko to, co obecnie dzieje się w życiu głównej bohaterki. W przypadku „Listów do Emki” była to forma epistolarna. Teraz natomiast jest to powieść obyczajowa wzbogacona o ciekawe opisy na przykład pogody, będącej niejako odzwierciedleniem tego, co Ilona czuje czy też pewnej fontanny, która ma dla kobiety bardzo symboliczny wymiar.

Jestem niezmiernie wdzięczna autorce za to, że zdecydowała się napisać tę ogromnie wartościową i potrzebną społecznie książkę. Chciałabym, aby trafiła ona do jak najszerszego grona odbiorców. Uważam, że należy mówić o niej dużo i głośno, dlatego nie zatrzymuję was dłużej, żebyście mogli niezwłocznie zabrać się za jej czytanie.

Recenzja powstała we współpracy z autorką, za co bardzo dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przed pozostawieniem komentarza pod postem, zapoznaj się, proszę z polityką prywatności bloga, której szczegółowe informacje znajdziesz w zakładce Polityka prywatności bloga Kocie czytanie i wyraź zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych.
Pozostawiając komentarz, akceptujesz politykę prywatności bloga, a tym samym wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych.

Dziękuję za odwiedziny i pozostawiony po sobie ślad. Proszę o kulturę wypowiedzi i podpisywanie się.