środa, 29 stycznia 2025

"Wyspa Luzu" Jolanta Kosowska/ "Toskański ślub" Marta Jednachowska - Zapowiedzi recenzenckie


Kochani zbliżają się premiery dwóch wspaniałych powieści, które trafią do nas otoczone opieką wydawniczą. Pierwszą z nich „Wyspa Luzu” Jolanty Kosowskiej będziemy mogli cieszyć się już 05.02.2025. Grupa Zaczytani. Natomiast dwa dni później 7.02.2025., zagłębimy się w lekturze pierwszej samodzielnej  książki Marty Jednachowskiej „Teksański ślub” wspólnie z wydawnictwem Nova Res. Oba te tytuły będę dla was recenzowała i z wielką przyjemnością opowiem o nich już niebawem. Tymczasem zapoznajcie się, proszę z bardzo obiecującymi ich opisami przygotowanymi przez wydawcę.



Czasem, by życie nabrało tempa, trzeba... zwolnić

Michał, absolwent prawa, który nigdy nie podjął pracy w zawodzie, prowadzi audycje radiowe poświęcone podróżom. Od ukończenia przez niego studiów minęło pięć lat – dziś już nic go nie łączy z dawnymi przyjaciółmi ani z byłą dziewczyną, Natalią, która kiedyś go zraniła. Mimo to decyduje się wziąć udział w zjeździe absolwentów. Tam odkrywa, że wszystko, co słyszał o Natalii... było kłamstwem. Uświadamia sobie, że to on skrzywdził swoją dziewczynę.

Wyrzuty sumienia nie dają mu spokoju, dlatego postanawia wyruszyć na Kos, gdzie teraz mieszka Natalia, aby przeprosić ją za błędy przeszłości. Jednocześnie planuje stworzyć cykl reportaży o tej wyspie. Nie spodziewa się jednak, że Grecja, mimo swoich zapachów, widoków i słodkiego rytmu życia siga, siga, tak mocno nadepnie mu na odcisk – ani że popchnie go z powrotem w ramiona dawnej miłości.

Natalia i Michał są dziś zupełnie innymi ludźmi niż pięć lat temu. Ale na słonecznej wyspie, gdzie czas płynie wolniej, a mieszkańcom nie brakuje luzu, może wydarzyć się wszystko...







Wesele po włosku, czyli miłość, sekrety i… intrygi

Najpiękniejszy dzień w życiu czy koszmar, który wydaje się nie mieć końca? A co, jeśli jedno nagle przeradza się w drugie?
Monika oraz Lukas planują kameralny ślub w Toskanii. Niczego nie pragną bardziej niż ucieczki od toksycznych krewnych i zawarcia małżeństwa podczas romantycznej ceremonii w gronie najbliższych przyjaciół. Jednak po dotarciu na miejsce staje się jasne, że nic nie pójdzie tak, jak to sobie wymarzyli.
Organizator ślubu znika bez śladu wraz z zainkasowanym wynagrodzeniem, za to niespodziewanie pojawiają się matka i siostra Moniki – osoby, z którymi łączą ją dość chłodne relacje. Komuś ewidentnie zależy na tym, by zaprzepaścić plany zakochanych. Pytanie tylko, jak daleko się posunie, aby osiągnąć swój cel?


Zachęcam was moi drodzy, abyście również poznali historie, które skrywają karty obu książek. Ja jestem ich bardzo ciekawa.









piątek, 24 stycznia 2025

"Rok i trzy dni" Marta Maciejewska

Jestem osobą, której bardzo trudno jest wychodzić poza strefę swojego komfortu. Problem ten odnosi się praktycznie do każdej dziedziny życia, także do literatury. Kocham czytać książki i sprawia mi to ogromną przyjemność, ale zazwyczaj wybierając, te, po które chcę sięgnąć, kieruję się tym, co jest już dla mnie znane i wiem, że z dużym prawdopodobieństwem zagwarantuje mi satysfakcję czytelniczą tj. ulubiony gatunek, ceniona przeze mnie twórczość autora, czy też interesująca tematyka. A piszę o tym, ponieważ wszystko to sprawia, że bywają książki, które biorę do ręki z pewnymi obawami i niepewnością. Tak też było w przypadku najnowszej powieści Marty Maciejewskiej „Rok i trzy dni”, o której chcę wam nieco więcej opowiedzieć. Tytuł ten został sklasyfikowany, jako romans, w którym to gatunku ja nie bardzo się odnajduję. Mając ten fakt na uwadze, odczułam pewnego rodzaju dysonans, gdyż z drugiej strony czytałam wcześniejsze książki autorki i wiem, że Marta świetnie pisze. Ponadto intrygująca okazała się dla mnie niecodzienna i jak się za chwilę przekonacie innowacyjna tematyka. Jak się zapewne domyślacie, ciekawość zwyciężyła i już teraz mogę wam zdradzić, że moje obawy okazały się zupełnie bezpodstawne. Książka jest rewelacyjna, co mam nadzieję uda mi się ukazać w dalszej części recenzji.

Na pewno wszyscy chcielibyśmy pozostawić po sobie ślad, kiedy nasze ziemskie życie dobiegnie końca. Chcemy, by o nas pamiętano i mówiono. A jak powszechnie wiadomo, tylko to, co zostawimy po sobie dla przyszłych pokoleń, zapewnia nam wieczność. Ze słuszności tej życiowej prawdy doskonale zdawała sobie sprawę kobieta, która mając na uwadze dobro ludzkości wraz z zespołem wybitnych specjalistów i naukowców dokonała niemożliwego. Wieloletnia praca nad ściśle tajnym i chronionym projektem zaowocowała skonstruowaniem czipa, który ma zapewnić ludziom, życie bez chorób i cierpienia poprzez zatrzymanie procesów starzenia się organizmu w momencie jego największego rozkwitu. Tym samym, ci, którym taki czip zostanie wszczepiony, będą mogli cieszyć się długim życiem w doskonałym zdrowiu i w pełni sił. Jednak, aby stać się częścią grona wybrańców, muszą poznać dokładną datę swojej śmierci. To nie jedyny warunek, jaki musi zostać spełniony, są też takie, jakim, część społeczeństwa nie jest w stanie sprostać. Dlatego teraz dzieli się ono na wybrańców i tych, którzy starzeją się w zgodzie z naturalną koleją życia i niejako nie pasują do obecnej wizji świata. Już na początku książki, wiemy, że Kathrine, bo to o niej mowa, zapłaciła za swój dar, który ofiarowała ludziom najwyższą cenę.

W świecie przyszłości roku 2034, do którego przenosimy się na kartach książki, poznajemy Ninę Anderson, córkę Kathrine. Nasza bohaterka podobnie, jak jej matka poświęca swoje życie pracy. Choć dzięki wszechobecnej sztucznej inteligencji, która stała się integralną częścią życia każdego człowieka, mogłaby odnosić sukcesy bez najmniejszego wysiłku, chce zawdzięczać to, co osiąga wyłącznie sobie. Przekazane jej geny, a także potrzeba refleksji oraz motywacji, by się nie poddawać, nie pozwalają jej pozbawić się poczucia samozadowolenia i satysfakcji. Patrząc na jej życie, bez wątpienia moglibyśmy jej go pozazdrościć. Ma wszystko, a osiągnięcie matki, które okazało się sukcesem, uwolniło jej pokolenie od wszelkich trosk i zmartwień. Jednak jak sama przyznaje, w sercu czuje ogromną pustkę.

Wszystko zmienia się w momencie, kiedy tę pustkę wypełnia Mateusz. Mężczyzna, który wzbudza w Ninie porywy serca, których zawsze tak bardzo pragnęła. Jak się możecie domyślać, między tą dwójką rodzi się uczucie. Jednak nie jest to romans, jakiego się obawiałam, a chwytająca za serce historia pięknej miłości. Miłości mądrej i dojrzałej. Takiej, która pozwala spojrzeć na życie oczami drugiego człowieka i odkryć jego prawdziwą wartość i głębię. Matt dostrzegł w Ninie dawnego siebie. Ona podobnie, jak on kiedyś żyje zamknięta w swojej bezpiecznej bańce, podczas gdy życie to przecieka jej przez palce. To przy nim Nina zaczyna rozumieć, że żyć nie znaczy przeżywać. To on pozwala jej odkryć samą siebie na nowo. Uczy otwartości na własne pragnienia, potrzeby i marzenia. Przy mężczyźnie, który wywrócił jej nudne, ale spokojne i ułożone życie do góry nogami jej sercem duszą i ciałem zawładnęły uczucia, których nigdy wcześniej nie poznała.

Znacie to powiedzenie - uważaj, czego pragniesz, bo się spełni. Bardzo dobitnie jego sens i znaczenie odczują nasi bohaterowie, a to wszystko za sprawą kolejnego ważnego aspektu, na który w swojej książce zwraca naszą uwagę autorka. Nina wreszcie cieszy się życiem i jest szczęśliwa. Odkrywa jego piękno i doświadcza całą sobą. Nie wie jednak jeszcze, że wypowiedziane w złą godzinę pragnienie wrażeń może zamienić codzienność jej i jej ukochanego w pełną niebezpieczeństw walkę o przetrwanie i ucieczkę przed ludźmi z półświatka, którzy nie cofną się przed niczym, aby odkryć klucz sukcesu projektu „Salamandra”. Musimy bowiem mieć świadomość tego, że każde tak mocno innowacyjne odkrycie niesie za sobą niebezpieczeństwo niezdrowego zainteresowania, a jeśli trafi w niepowołane ręce, stanie się śmiertelnym zagrożeniem. Czytelnik drży o ich bezpieczeństwo, a tajemnice, które wychodzą na światło dzienne, sprawiają, że sama Nina nie jest już do końca pewna, czy może ufać temu, którego pokochała.

„Rok i trzy dni” to powieść, jakiej jeszcze na naszym rynku wydawniczym nie było. Jeśli zdecydujecie się po nią sięgnąć, do czego serdecznie każdego z was zachęcam, przekonacie się, że pisarce wspaniale udało się połączyć innowacyjność poruszanego w niej tematu z mocno życiowymi skłaniającymi do przemyśleń i głębokich refleksji aspektami. A wykreowany przez nią świat przedstawiony w książce wcale nie jest tak nierealny, jakby mogło się nam wydawać i szybciej niż myślimy, może stać się naszą rzeczywistością. Przecież sztuczna inteligencja już dziś próbuje wyręczyć człowieka. Marta pokazała nam, że choć człowiek nie jest nieomylny, to nic nie jest w stanie go zastąpić. Lektura tej książki nikogo wobec siebie nie pozostawi obojętnym. Opisana w niej historia stawia przed nami pytania, które mogą stać się przyczynkiem do szeroko zakrojonej dyskusji na temat życia i śmierci. Czy mamy prawo stawiać siebie w roli Boga i decydować o długości życia człowieka? Co w tym życiu jest naprawdę ważne? Jego długość, czy też jakość i to z kim je spędzimy? Można bowiem mieć przed sobą tylko rok i trzy dni życia, ale przeżyć je w pełni, każdą ofiarowaną nam chwilę z kochaną osobą wyciskając do ostatniej kropli, jak cytrynę. Albo nie potrafić korzystać z życia. Nawet jeśli zostały nam ofiarowane dodatkowe jego lata.

To jedna z tych książek, od której nie możemy się oderwać, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, jak potoczy się dalszy bieg wydarzeń, a jednocześnie nie chcemy dotrzeć do jej ostatniej strony i odłożyć jej na półkę. A samo zakończenie ogromnie wzrusza i wyciska łzy. I nawet kiedy wiemy już, jakie ono będzie to, nie przestajemy mieć nadziei, że wydarzy się coś, co je odmieni. Przeczytacie tu o przemijaniu, stracie, prawie do godnej śmierci i pięknego życia, a także o miłości, która jest w stanie wyciszyć największe obawy i ukoić strach wlewając w nasze serce upragniony spokój. A Wy chcielibyście znać dzień i godzinę swojej śmierci, a co najważniejsze, czy ta wiedza skłoniłaby was, do tego, aby zmienić coś w życiu, jakie wiedziecie?

[Materiał reklamowy] Wydawnictwo Świat Kobiet.

niedziela, 19 stycznia 2025

"Znajdę cię, córeczko" Dorota Glica

Nie bez kozery mówi się, że kiedy jesteśmy rodzicami, musimy mieć oczy dookoła głowy, bo o tragedię nie trudno. Choć rolą rodzica jest, abyśmy od najmłodszych lat uczyli nasze dzieci, co i kto w otaczającym ich świecie może stać się zagrożeniem dla ich bezpieczeństwa, to musimy pamiętać, że dziecko jest tylko dzieckiem. Nigdy nie możemy mieć pewności, że zapamięta, a przede wszystkim zastosuje się do tego, co staraliśmy się mu wpoić i czego chcieliśmy go nauczyć. Dlatego to my dorośli robimy wszystko, aby chronić nasze skarby. Niestety wystarczy chwila nieuwagi, by stało się coś, co sprawi, że serce rodzica pęka przeszyte niewyobrażalnym bólem, a jego świat legnie w gruzach. A przyczynkiem do  podjęcia tak trudnego, ale jakże ważnego tematu stanie się dla nas przeczytana przeze mnie w ostatnim czasie debiutancka powieść Doroty Glicy „Znajdę cię, córeczko”, o której postaram się wam pokrótce opowiedzieć.

Wraz z rozpoczęciem lektury książki wspólnie z czteroosobową rodziną Król trafiamy do Krynicy Morskiej, gdzie tego lata zdecydowali się spędzić długo wyczekiwane przez rodziców Alicję i Bartka wakacje. Piękna pogoda sprzyja wypoczynkowi i relaksowi, ale małżonkowie czas błogiego korzystania z promieni słonecznych dzielą między siebie tak, by zawsze jedno z nich miało pod opieką dwójkę dzieci. Bo o ile nastoletni Kacper nieustannie tkwi w wirtualnym świecie, utrzymując kontakt z kolegami, o tyle Marysia ma tylko dwa lata i potrzebuje uwagi, atencji oraz zainteresowania, a przede wszystkim opieki. Ani Bartek, ani Alicja nie wiedzą jeszcze, że sprawowana przez nich opieka nad córeczką okaże się niewystarczająca, co sprawi, iż najczarniejszy koszmar każdego rodzica w ich życiu stanie się jawą. Wystarczyło tylko pięć minut, by stracili swoje maleństwo z oczu, a ślad po niej zaginął. Wszczęte przez policję poszukiwania zostają dość szybko zakończone, gdyż uznano, że najprawdopodobniej dziewczynka weszła do wody i utonęła.

Tak było trzy lata temu. Od tamtej pory ta druzgocąca strata podzieliła życie zrozpaczonej matki na pół. W tej jego części są tylko pozory powrotu do normalności po dramatycznych wydarzeniach, które dotknęły tej rodziny. Podczas gdy tak naprawdę wszystko, co dzieje się wokół nie ma dla kobiety większego znaczenia. Jej bliscy to widzą i podobnie, jak my czytelnicy dostrzegają rozpad rodziny i wszelkich relacji pod wpływem miażdżącego poczucia winy. Każdy ma tutaj sobie coś do zarzucenia, a środowisko internetu, któremu anonimowość daje „władzę” wyrażania krytyki i osądów jest bezwzględne. Zamknięta w swoim bólu i rozpaczy Alicja zapomina, o tym, że ma jeszcze jedno dziecko, które również cierpi. Autorka w bardzo obrazowy i trafiający do odbiorcy sposób ukazała psychikę uczucia i emocje dziecka, które nie tylko straciło siostrę, ale również matkę obecną tylko ciałem.

I z pewnością nasza bohaterka trwałaby jeszcze długo w takowym stanie odrętwienia, próbując okłamać wszystkich wokół i budując iluzję poradzenia sobie ze stratą i odbudowania życia na nowo, gdyby nie pewna wiadomość, która roznieciła w jej sercu promyk nadziei. Nadziei na to, że Marysia żyje. Nadzieję tę jednak dał Alicji ktoś, kto już raz ją zawiódł, zranił i rozczarował. Czy teraz może mu ufać? Tego już musicie dowiedzieć się sami, do czego gorąco zachęcam. Siła matczynej miłości jest niezłomna, dlatego kobieta nie waha się ani chwili i podąża za maleńkim światełkiem, które rozjaśniło mrok jej duszy, aby odnaleźć córeczkę. Wszak serce matki nigdy nie przestaje wierzyć, a nadzieja w myśl powiedzenia umiera ostatnia. Tym bardziej że ciała dziewczynki nigdy nie odnaleziono. Zaczynają mnożyć się tajemnice i wypowiadane z coraz większą łatwością kłamstwa. Jest tylko jedno niebezpieczeństwo. Nadzieja może doprowadzić do obłędu.

Wspólnie z Alicją zaczynamy poszukiwania Marysi i trzymamy mocno kciuki, by jeszcze nie wszystko okazało się stracone. I to właśnie my czytelnicy wiemy, coś, czego, tak bardzo chce dowiedzieć się matka. Nam niemalże od początku toczących się na kartach książki wydarzeń autorka ujawnia, co działo się z Marysią od chwili, kiedy po raz ostatni była widziana przez swoich bliskich. W przeciwieństwie do niektórych osób, które czytały książkę i czują się rozczarowane tym, że zbyt szybko owa prawda została wyjawiona, ja uważam, że ten zabieg dodatkowo wzbogacił i wspaniale dopełnił całości niezwykle poruszającej i chwytającej za serce historii, dając nam do myślenia, skłaniając do refleksji, a nawet do dyskusji. Dorota Glica kreując w taki, a nie inny sposób fabułę swojej książki pokazała nam, że siła matczynej miłości może mieć dwa zupełnie różne oblicza. Tak samo, jak jest budująca, dodająca wiary i siły, by się nie poddać, bywa również niszcząca, jeśli nie potrafimy sobie z tym, co przeżywamy poradzić. Wówczas fakt, iż nie chcemy dopuścić do siebie bolesnej prawdy, może popychać nas do wstrząsających czynów, które w przeświadczeniu tego, kto ich dokonuje, pozwolą mu odzyskać to wszystko, co odebrał mu okrutny los. Oczywiście nie mogę i nie chcę zdradzać wam, szczegółów tego, co się stało, ale jestem, ciekawa, czy gdy spędzicie czas z tym wspaniałym debiutem i wszystko stanie się dla was jasne, będziecie skłonni zrozumieć i usprawiedliwić ten czyn. Jeśli o mnie chodzi, na zrozumienie się zdobyłam, ale na usprawiedliwienie już nie. Nadmienię tylko, że bardzo pomocne w szerokim spojrzeniu na wszystko, o czym przeczytamy w książce jest poprowadzenie fabuły z perspektywy kilku bohaterów.

Jestem pełna podziwu i uznania dla pisarki za to, że pisząc dopiero pierwszą w swoim dorobku twórczym książkę, podjęła się poruszenia w niej tak ważnych i niestety ciągle ponadczasowych tematów, jakimi są zaginięcie dziecka, strata, dramat matki i rodziny. Na pewno nie było to łatwe zadanie, ale zapewniam was, że autorka poradziła sobie z nim doskonale. Od początku do końca książkę czyta się z ogromnym zaangażowaniem i przejęciem, które wywołuje w czytelniku świadomość, że choć książka, którą trzymamy w rękach, w swoim wnętrzu skrywa fikcję literacką, to do zaginięć dzieci dochodzi każdego dnia, a statystyki są alarmujące. To sprawia, że książkę można potraktować, jako swego rodzaju apel do rodziców i opiekunów dzieci o czujność i przestrogę wzbudzającą naszą uważność. „Znajdę cię, córeczko” jest początkiem mojej przygody z poznawaniem twórczości Pani Doroty, ale na pewno będę tę przygodę kontynuować. Od książki nie mogłam się oderwać. Podczas jej czytania zrodziły się we mnie emocje, które sprawiły, że pojawiły się łzy. A teraz, mimo że minęło już kilka dni od chwili, kiedy odłożyłam książkę na półkę, nie mogę przestać o niej myśleć. Chcę czytać i polecać tylko tak świetne debiuty. Oby było ich coraz więcej.

[ Zakup własny].

poniedziałek, 13 stycznia 2025

Cykl Zanim wystygnie kawa: "Zanim wygasną wspomnienia" Toshikazu Kawaguchi

Dziś porozmawiamy sobie o tym, jak ważne jest zwykłe codzienne życie, w którym są z nami osoby bliskie naszemu sercu. Te, których obecność wnosi w nie szczęście, które my ludzie traktujemy jako pewnik. Nikt z nas nie dopuszcza do siebie myśli, że pobyt każdego człowieka na tym świecie, kiedyś dobiegnie końca. I choć nie wiemy, kiedy to się stanie, to nie warto niczego odkładać na jutro, bo to jutro może nigdy nie nadejść. Tych, których kochamy zabiera nam choroba, wypadek, a my zostajemy z tysiącem niewypowiedzianych nigdy pytań i bolesnym pragnieniem w sercu, aby jeszcze, choć ten jeden jedyny raz móc się z nimi spotkać. Już, teraz kiedy piszę te słowa na myśl przychodzi mi kilkoro moich bliskich, którzy odeszli, a ja tak bardzo chciałabym ich zobaczyć i zamienić z nimi przynajmniej kilka słów. I wiem, że każdy, kto będzie czytał ten tekst poczuje dokładnie to samo. Niestety w realnym świecie jest to niemożliwe, ale takową możliwość daje świat literatury, co postanowił wykorzystać Toshikazu Kawaguchi, autor słynnego na całym świecie cyklu Zanim wystygnie kawa, którego dwie pierwsze części tj. „Zanim wystygnie kawa” oraz Opowieści z kawiarni, miałam przyjemność już dla was recenzować. Tym razem sprawdzimy, co autor przygotował dla swoich czytelników w trzeciej jego odsłonie zatytułowanej „Zanim wyblakną wspomnienia”.

Nim jednak skupimy się na samej fabule, pozwolę sobie nakreślić tym z was, którzy jeszcze wspomnianego cyklu nie czytaliście, to, co jest jego wspólną płaszczyzną. Otóż to, co pozostaje niezmienne to motyw podróży w czasie, którą umożliwia niezwykła kawiarnia. Jednak owa podróż będzie możliwa tylko wówczas jeśli ten, kto chce się w nią udać spełni kilka określonych zasad. A dwie najważniejsze z nich to:

Choćby nie wiem, jak się starać w przeszłości, nie można zmienić teraźniejszości”.

„Obowiązuje limit czasu. Wróć, zanim wystygnie twoja kawa”.

Przejdźmy zatem do tego, co czeka na nas w książce. Przystępując do jej lektury trafiamy do zupełnie nowej kawiarni, która jest obiektem wielu przekazów słownych wśród ludności północnej Japonii. Donna Donna, bo to o niej mowa mieści się na zboczu tamtejszej góry Hakogate i wzbudza ogromne zainteresowanie dzięki ofercie wspomnianej już przeze mnie podróży w czasie dzięki specjalnemu rytuałowi nalania kawy. Całość tworzą cztery chwytające za serce i wyciskające łzy czytelnika historie czwórki nowych klientów kawiarni, którzy przybywają tutaj, aby zmienić i naprawić coś, co w ich odczuciu pozbawiło ich sensu życia. Życia, w którym doświadczyli poczucia straty. Śmierć zabrała im kogoś, kto pozostawił po sobie pustkę, tęsknotę, żal, a nawet złość i pretensje. Pełni nadziei wierzą, że jeszcze mogą odwrócić wydarzenia przeszłości i wpłynąć na teraźniejszość. Obsługa kawiarni, którą stanowią zarówno znani nam już bohaterowie, jak i nowe postacie wie jednak, że wiele osób słysząc o tym, że żadne ich starania nie zmienią tego, co już się stało rezygnuje i opuszcza kawiarnię z poczuciem zawiedzenia i rozczarowania. Nie widzą oni bowiem wówczas zasadności podróży w czasie. Koniecznie przeczytajcie tę niezwykle klimatyczną i mądrą opowieść, aby przekonać się, czy spotkanie z rodzicami, siostrą, przyjacielem i ukochaną dojdzie do skutku.

Prędzej, czy później każdy z nas doświadczy bólu straty, a ta książka może być balsamem dla naszych cierpiących serc i dusz. Głęboka mądrość z niej płynąca pomaga nam spojrzeć na życie i śmierć z zupełnie innej perspektywy, która rozjaśni mrok spowijający naszą codzienność. Śmierć bowiem nigdy nie będzie końcem życia, jeśli ci, którzy zostali tu na ziemi nie zapomną o tych, których już z nami nie ma w wymiarze fizycznym. Bo oni zawsze są z nami, nawet jeśli my nie możemy ich zobaczyć. Natomiast aby nasi bliscy zmarli mogli być szczęśliwi, tam, gdzie my nie możemy być z nimi potrzebują być pewni, że my będziemy żyć dalej dążąc do własnego szczęścia. Chcą widzieć naszą radość życia. Tylko, czy to wszystko będzie wstanie zrozumieć, ktoś, kto zjawia się w kawiarni, a z jego ust padają słowa „Lepiej umrzeć, niż żyć w samotności”. Takim osobom nie powinno pozwolić się na taką niezwykłą podróż, ponieważ, jak się przekonacie zasada limitu czasu, którą wyznacza temperatura kawy, jest dla nich największym zagrożeniem. Na pewno jesteście ciekawi dlaczego, więc koniecznie spędźcie czas z tym tytułem. Macie moje słowo, że zapadnie wam głęboko w serca. Autor zostawił dla nas przesłanie, które dodaje nam wiary w to, że nawet w najtrudniejszej sytuacji życiowej jesteśmy w stanie sobie poradzić, jeśli tylko się postaramy.

To, o czym warto wspomnieć, gdyż pięknie wzbogaca treść książki, a także wspaniale ją uzupełnia to wątek wyjątkowej książki, którą czyta córka kobiety współprowadzącej kawiarnię. Siedmioletnia rezolutna dziewczynka, bez której udziału nie może dojść do rozpoczęcia podróży w czasie. Dlaczego? Tego oczywiście nie zdradzę, więc nie pozostaje wam nic innego, jak samemu poszukać odpowiedzi na to i wiele innych pytań na kartach książki. A tych pytań, przed którymi staną klienci, jak i my czytelnicy jest naprawdę dużo, właśnie za sprawą wspomnianej lektury, która mocno zaangażowała dziecko. Już sam jej tytuł „A gdyby jutro miał nastąpić koniec świata? Sto pytań"jest mocno intrygujący. Kiedy poznajemy owe pytania, odbieramy je jako oczywiste, wręcz trywialne. Wszystko natomiast zmienia fakt zadawania ich w obliczu nieuchronności końca świata. Wówczas uświadamiamy sobie, iż na żadne z nich nie ma prostych i jednoznacznych odpowiedzi.

Trzeba powiedzieć wprost, że „Zanim wyblakną wspomnienia” to nie jest łatwa książka i ze względu na swój w pewnej mierze nierzeczywisty wymiar nie do każdego trafi, ale jeśli otworzymy na nią serce, będzie cudownym wsparciem, kiedy los zada jeden z najbardziej bolesnych ciosów i świat nam się zawali. Skłoni nas do głębokich refleksji i przemyśleń, a także pozostawi w poczuciu spędzenia niezapomnianego czasu z wyjątkową i piękną historią. Myślę, że we wszystkim, co tutaj napisałam wybrzmiewa to, że książka bardzo mi się podobała i gorąco ją polecam. Jednak, abyście w pełni docenili wartość tej wspaniałej publikacji zamkniętej w krótkiej formie, nie spieszcie się z jej czytaniem. Wówczas poczujecie wiele silnych emocji, by końcowo odczuć wypełniający was wewnętrzny spokój.

[Zakup własny]

piątek, 10 stycznia 2025

"Rok i trzy dni" Marta Maciejewska / Cytaty/ Fragment/ Przedsprzedaż


Jak zapewne niektórzy z was wiedzą, na moim profilu Facebookowym trwa odliczanie do premiery książki "Rok i trzy dni" Marty Maciejewskiej, do której już naprawdę blisko. W ramach owego odliczania, każdego dnia prezentuję wam po jednym cytacie z kart tej powieści. Tym razem  postanowiłam podzielić się z wami takim cytatem również na blogu. A to z dwóch powodów. Po pierwsze, ten, który dziś przygotowałam mocno trafił do mojego serca i dał mi do myślenia. Jest mądry, życiowy i przypomina nam, co w życiu tak naprawdę jest najważniejsze. A po drugie, dziś mam dla moich obserwatorów mały bonus, którym jest nieco dłuższy fragment książki. Mam nadzieję, że was zaciekawi i zechcecie poznać całość.


ROK i trzy dni

Rozdział 6

Z rozmyślań wyrwały mnie słowa Matta:

– Jak zamierzasz spędzić swoje ostatnie urodziny?

Gdy nie odpowiadałam, zrobił krok w moją stronę. Stał tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki. Pochylił twarz ku mojej, aż poczułam jego oddech na szyi. Gdy szeptał do mego

ucha, z wrażenia wstrzymałam na moment powietrze. W całym moim ciele poczułam przeszywające ciepło.

I w tej jednej chwili zrozumiałam to, co Matt miał na myśli, mówiąc o silnych uczuciach. W ten jeden wieczór odczuwałam więcej emocji niż przez całe dotychczasowe życie.

– Czego tak naprawdę pragniesz, Nino?

Owładnięta wszystkimi zmysłami, przymknęłam na moment oczy i zdobyłam się na wyznanie:

– Chciałabym być wolna jak ptak… – Pod wpływem jego ciepła moje serce ponownie tej nocy przyspieszyło.

Przygryzłam wargę i puściłam wodze fantazji. – Chciałabym zobaczyć niebo… chcę je poczuć… chcę dotknąć chmur.

– Dobrze. Załatwione. – Matt w mgnieniu oka oddalił się ode mnie i przybrał zupełnie inny ton. Cała magia prysła jak bańka mydlana.


Musiałam przywołać się do porządku i zapanować nad swoim ciałem.

Chryste! Czy ja też tak na niego działałam? A może ja to

wszystko sobie tylko wyobraziłam? – pytałam samą siebie w myślach.

Już chciałam go o coś zapytać, ale pojawienie się na horyzoncie kelnera przerwało naszą jakże fascynującą wymianę zdań.

– Przepraszam, że przeszkadzam. Czy możemy już podawać gorące dania? Nie chcieliśmy zaczynać bez solenizanta, ale goście już się niecierpliwią.

– Oczywiście, proszę podawać. I nie czekajcie na mnie.

Dzisiaj już tu nie wrócę. Proszę zadbać o moich gości i zapewnić atrakcje zgodnie z ustaleniami.

– Dobrze, jak pan sobie życzy. – Kelner na odchodne skinął głową i wrócił do swoich obowiązków.

– Nie zostaniesz do końca przyjęcia? Jak to? – pytałam zdziwiona. – Gdzieś się wybierasz?

– Coś ci pokażę. – W jego oku pojawił się błysk ekscytacji.

Coraz bardziej ciekawiła mnie jego osoba i ta wisząca w powietrzu tajemnica.

Nim zdążyłam zareagować pociągnął mnie za rękę i bocznymi schodami zbiegliśmy na perfekcyjnie przystrzyżony trawnik.

– Dokąd idziemy? – próbowałam protestować.

Ten facet był nieprzewidywalny. Zaczynało mnie to fascynować.

Trzymaliśmy się za dłonie i biegliśmy przed siebie w nieznanym mi kierunku. Z każdym kolejnym krokiem rosła we mnie adrenalina, ale i strach. Tak naprawdę dopiero co poznałam tego mężczyznę. Oczywiście był znajomym mamy, ale lata temu. Dziś zupełnie nic o nim nie wiedziałam.


A co, jeśli zrobi mi krzywdę? – niepokojąca myśl przemknęła mi przez głowę.

– Chyba powinniśmy wrócić na przyjęcie… ty powinieneś wrócić. W końcu głupio urywać się z własnej imprezy.

– Zaśmiałam się, próbując nieco ukoić moje nerwy.

Matt na moment zatrzymał się, ujął mą twarz w dłonie i posyłając mi promienny uśmiech, odezwał się:

– No właśnie. To są moje urodziny. Mogę robić, co tylko chcę, więc wcale nie muszę na nie wracać.

Spojrzałam na niego znacząco. Nie znałam nikogo, kto zachowywałby się tak niedorzecznie, tak bardzo spontanicznie. Nie mieściło się to w mojej głowie, a jednak to było tak podniecające. Przez chwilę biłam się z własnymi myślami. Nie byłam pewna co wygra – ciekawość czy rozsądek.

Matt także zauważył moje niezdecydowanie, bo złapał mnie silniej za rękę i zapewnił o swych czystych intencjach.

– Nie bój się, proszę. Obiecuję, że ci się spodoba…

Oczywiście, że w normalnych okolicznościach te słowa nie uspokoiłyby mnie, ale gdy był taki czarujący, przepadłam jak nastolatka.

Serce, a może raczej intuicja podpowiadały mi, że ten facet Serce, a może raczej intuicja podpowiadały mi, że ten facet nie zrobi mi krzywdy. Czułam, że właśnie zaczyna się najbardziej ekscytująca przygoda w moim życiu.

Od tak dawna nie tlił się we mnie żaden ogień. Nic mnie nie poruszało. Odczuwałam w środku jedynie pustkę. Dziś po raz pierwszy od dawna coś we mnie drgnęło i dlatego uczucia zaryzykowałam wszystko.


Wiem, że nie wszyscy, którzy mnie tutaj odwiedzają mają Facebooka, więc pozwolę sobie zostawić cytaty z wcześniejszych dni odliczania.




Książkę można zamówić już teraz w przedsprzedaży z autografem i dedykacją u samej autorki. Klikając w ten link uzyskacie wszelkie informacje o książce oraz szczegółach dotyczących jej sprzedaży.


[Materiał reklamowy] Autorka Marta Maciejewska

wtorek, 7 stycznia 2025

"Zadzwoń, jak dojedziesz" Jakub Bączykowski

Kochani dziś będziemy rozmawiać na tematy trudne, ale niestety życiowe i ponadczasowe, które, co piszę z przykrością, nikogo z nas nie ominą. Co więcej, mogą odcisnąć dotkliwe piętno na naszym sercu i duszy, kiedy wejdziemy w etap jesieni naszego życia i będziemy potrzebowali, by ktoś podał nam tę szklankę wody, o którą wielu z nas martwi się patrząc w przyszłość. Starość się Panu Bogu nie udała. Jej doświadczenie mocno komplikuje życie nie tylko osoby, której częścią codzienności się staje, ale także bliskich z jej otoczenia. O tym właśnie starając się nikogo nie oceniać, a jednocześnie próbując uwrażliwić czytelnika, pisze w swojej najnowszej książce „Zadzwoń, jak dojedziesz” Jakub Bączykowski.

Przystępując do lektury powieści, poznajemy Ryszarda, od trzech lat samotnie trwającego w tęsknocie za ukochaną żoną Wandą. Od czasu, kiedy ona odeszła, mężczyzna ucieka we wspomnienia z przeszłości, które pragnie jeszcze raz z nią przeżyć. Tylko one pozwalają mu, choć na chwilę złagodzić ból samotności. Bo choć wspólnie wychowali trójkę dziś już dorosłych wspaniałych dzieci, od których dziś słyszy, że nie jest sam, to jednak nie jest to prawda. I tutaj dochodzimy do pierwszego ważnego tematu poruszanego w książce, jakim jest samotność w rodzinie. Bo czy wystarczy zapewnić starszej osobie dostęp do lekarza, zrobić zakupy, aby nie czuła się ona samotna? A co z poczuciem pustki, osamotnienia, bezsensu życia, utratą kontroli nad własnym życiem. Musimy pamiętać bowiem, że samotność przybiera różne formy i osoby starsze mogą czuć się odstawione na boczny tor życia, nawet jeżeli są w nim osoby, które je kochają.

Tak właśnie czuje się bohater książki, którego my czytelnicy poznajemy w dniu rocznicy śmierci Wandy, kiedy zgodnie z założeniami jego dzieci mają pojawić się w domu rodzinnym, by przy wspólnej kolacji wrócić do wspomnień o kochanej żonie i mamie. Senior nie wie jednak jeszcze, że spotkanie to przybierze dość nieoczekiwany obrót i stanie się swego rodzaju batalią między jego córkami i synem o to, kto ma poświęcić się opiece nad nim. I niestety nie będzie to zabieganie o palmę pierwszeństwa, a zdecydowanie usilne przerzucanie między siebie obowiązku opieki nad ojcem.

Tylko czy w istocie opieka nad rodzicami jest obowiązkiem dorosłych dzieci? To kolejne trudne pytanie, które stawia nam autor na kartach swojej powieści. Jak się przekonacie podczas czytania książki, do czego już teraz każdego, kto czyta moją recenzję, gorąco zachęcam, jest to jedno z tych pytań, na które nie ma prostej i jednoznacznej odpowiedzi. Bo choć nie ma żadnego prawnego przepisu obligującego dzieci do opieki nad rodzicem u schyłku jego życia, to obowiązek ten powinien wynikać z naszej moralności. Bo przecież, kiedy my byliśmy dziećmi, to właśnie nasi rodzice się nami opiekowali, dbali o nas, byli z nami i troszczyli się o nasze dobro. Teraz, więc kiedy to im brakuje sił, powinno dojść do swego rodzaju zamiany ról. Po lekturze książki możemy jednak zadać idące o krok dalej pytanie. Czy zatem opieka rodzica nad dzieckiem jest pewnego rodzaju zobowiązaniem dziecka do odwdzięczenia się i zapewnienia sobie opieki na starość? Te i wiele innych skłaniających nas do refleksji i głębokich przemyśleń kwestii poruszanych w książce każdy czytelnik rozważy sobie mocno indywidualnie.

Nie ulega natomiast najmniejszej wątpliwości, że opieka nad rodzicem wywraca życie rodziny do góry nogami, a od dorosłych dzieci wymaga znaczącego przeorganizowana życia, które zbudowały dla siebie, wyfruwając z gniazda, tworząc związki i zakładając własne rodziny. Dzieci Ryszarda: Renata, Ania i Mateusz mają swoje plany i marzenia. Podobnie, jak w przypadku wielu z nas w codziennym zabieganiu nie starcza im czasu na wszystko. Niestety, tego czasu brakuje również dla ojca. Sama miłość  to zbyt mało, by zapewnić mu wszystko, czego potrzebuje. Które z nich powinno w obecnej sytuacji poświęcić się i zrezygnować niejako ze swojego życia? Jakie przesłanki o tym świadczą w opinii stron dyskusji? O tym musicie przeczytać już sami, ja oczywiście niczego nie zdradzę. Napiszę tylko, że fabuła książki została oparta na gorącej rozmowie między rodzeństwem, a argumentów z każdej strony jest naprawdę wiele.

Jest jednak coś, o co chciałabym prosić wszystkich z was, którzy zechcecie poznać tę niezwykle wciągającą, mądrą i potrzebną społecznie historię. Otóż czytając ją, postarajcie się nie oceniać, a zrozumieć. Już teraz mogę przyznać, że są postacie i zachowania, które kuszą czytelnika do surowego osądu, ale nie wolno nam zapomnieć, co również wspaniale zaznacza i uwypukla w swojej książce autor, że za każdą postawą i zachowaniem danej osoby coś się kryje. Każdy z nas ma swoje sekrety, którymi nie chce dzielić się z najbliższymi, a które mocno wpłynęły na niego samego.

A gdzieś z boku tej emocjonalnej, często przybierającej ostre tony dyskusji, ale również takiej, w której nie zabraknie wzruszeń i bywa, że trudnych powrotów do lat dzieciństwa, jest Ryszard. Jak sam o sobie mówi, od śmierci żony „bezrobotny emocjonalnie” człowiek, od którego nikt już niczego nie potrzebuje, niczego od niego nie oczekuje i o nic go nie pyta. Często, kiedy mówimy o osobach starszych, pada stwierdzenia, że są one, jak dzieci. To nam wydaje się, że wiemy, co dla nich będzie najlepsze. Przy czym nie bierzemy pod uwagę, że właśnie to „wydaje nam się”, często jest kluczem do sedna znalezienia rozwiązania dla sytuacji, w której to dobre rozwiązanie znaleźć jest naprawdę trudno.

„Zadzwoń, jak dojedziesz” to książka, którą powinien przeczytać każdy, ale to, jak ją odbierzemy, zależy od wielu czynników. Między innymi od dojrzałości emocjonalnej, która pozwoli nam szerzej, a przy tym z większą otwartością i zrozumieniem odebrać wszystko, o czym w niej przeczytamy. W tym, z jakimi odczuciami i emocjami odłożymy tę książkę na półkę, również duże znaczenie ma bagaż naszych osobistych przeżyć i doświadczeń. Mogę natomiast z całą pewnością zapewnić was moi drodzy, że jest to tytuł, który nikogo nie pozostawi wobec siebie obojętnym. Temat straty, samotności, opieki nad osobą starszą to samo życie, co sprawia, że każdy czytający tę książkę utożsami się z nią. Bo nawet jeśli teraz jesteśmy młodzi, to ta książka chwyci nas za gardło, ogromnie wzruszając i uświadamiając, że my kiedyś też będziemy potrzebować kogoś, kto poda nam szklankę wody. Z kolei osoby starsze na pewno znajdą w tej opowieści cząstkę siebie. Natomiast w ich dzieciach wznieci pokłady empatii, wrażliwości, a także pokaże, jak bezwzględny jest uciekający czas, który jednocześnie jest najlepszym, co możemy ofiarować naszym rodzicom. We mnie ta czytana ze łzami w oczach trudna, bolesna, ale jednocześnie piękna książka zostawiła trwały ślad. Trafiła wprost do mojego serca i zostanie tam na zawsze.

[Zakup własny].

piątek, 3 stycznia 2025

Prosimy o głosy na świąteczną piosenkę w wykonaniu dzieci

Moi drodzy, tym razem, nie przychodzę do Was, by pisać o książkach. Dziś pozwolę sobie na odrobinę prywaty, w której skrywa się moja wielka prośba do każdego, kto czyta tego posta.

Kochani, w imieniu własnym oraz wspaniałych uczniów klasy III, której częścią jest mój siostrzeniec, chcę prosić Was o polubienie filmiku z konkursowym wykonaniem pastorałki "Świeć gwiazdeczko". Wystarczy tylko kliknąć w poniższy link i pod filmikiem zostawić ❤️ lub 👍Dzieci cieszy każdy głos. Wierzę, że razem uda nam się wygrać 🙂

https://www.facebook.com/share/v/1CofegUe2W/

Za każdy przejaw wsparcia